Archeolodzy podczas badania pofranciszkańskiego cmentarza
Archeolodzy podczas badania pofranciszkańskiego cmentarza

– Za najstarsze w naszym regionie uchodzą Racibórz i Rybnik. O początkach pierwszego mówią źródła i materialne, i pisane, o drugiego jedynie pisane. Jeśli chodzi o korzenie Wodzisławia, dotąd obracaliśmy się głównie w sferze tradycji i późniejszych kronik. Dzięki wykopaliskom zyskaliśmy dowody na to, że miasto może nie jest starsze od Raciborza i Rybnika, ale na pewno nie jest od nich młodsze – stwierdza pan Sławek. Jak jednak zastrzega, Wodzisław należy do grupy najstarszych miast Górnego Śląska, lokowanych około połowy XIII stulecia na prawie niemieckim (magdeburskim). Taki wniosek wypływa m.in. z tego, że zastosowano tu gotowy model zagospodarowania przestrzennego terenu, który bez wątpienia przynieśli ze sobą koloniści z zachodniej Europy.
Franciszkańska odnowa
Za początek istnienia grodu nad Leśnicą przyjmuje się rok 1257, kiedy książę raciborsko-opolski Władysław sprowadził tu franciszkanów z zadaniem odnowienia chrześcijańskiej wiary i gospodarczego odbudowania okolicy, zrównanej z ziemią po tatarskim najeździe w 1241 roku. Osadnictwo musiało tu więc istnieć na długo przed tą datą. Inaczej minoryci odmówiliby prośbie księcia, gdyż nie osiedlali się na pustkowiu. Archeolodzy już kilka lat temu zdobyli zresztą dowody na potwierdzenie tej tezy. Znaleźli je m.in. podczas wykopalisk poprzedzających budowę nowego domu parafialnego, który dziś wznosi się na zboczu rynkowego wzgórza, obok kościoła farnego pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Badacze natrafili tam na pozostałości drewnianych zabudowań i drewnianej drogi, na których leżało mnóstwo kości. Połowa pochodziła ze świń, reszta z kur domowych, zajęcy, kóz i owiec. Wynika z tego, że ówcześni wodzisławianie zajadali się wieprzowiną, a dom musiał powstać przed założeniem miasta. – Świnia to bowiem zwierzę hodowlane, potrzebujące chlewu, jakiego nie wzniesie się w szczerym polu. Gdyby zatem gród nie istniał już na dobre w chwili wybudowania tego domu, w menu dawnych mieszkańców przeważałoby mięso zwierząt pasterskich – twierdzi pan Sławek.
Wreszcie przekopali
Nic dziwnego, że marzeniem badaczy lokalnych dziejów było przekopanie tych najbardziej intrygujących części Wodzisławia. Dziś jednak nie kopie już się tam, gdzie by się chciało. Nie ma na to pieniędzy. Tak tłumaczył nam swego czasu Jacek Pierzak, archeolog z biura wojewódzkiego konserwatora zabytków w Katowicach. Wykopaliska zarządza się jedynie w ramach tzw. badań ratowniczych, które poprzedzają inwestycje w danych miejscach. Krótko mówiąc, archeolodzy musieli czekać na okazję, którą stała się budowa kanalizacji, a przekopali ul. Powstańców, Konstancji, Minorytów, jak również najbardziej tajemnicze miejsce w centrum, czyli otoczenie pofranciszkańskiego kościoła, służącego dziś ewangelickiej wspólnocie. Wysiłek się opłacił, gdyż dokonali sensacyjnych, jak na nasze warunki, odkryć. W ul. Konstancji natrafili np. na drewniane belki pochodzące z XII i pierwszej połowy XIII wieku. Pochodziły z odzysku (wcześniej stanowiły część konstrukcji jakiegoś budynku), leżały na głębokości 3,5 metra, a pełniły niegdyś rolę nawierzchni, bo ulica była głównym traktem, więc musiała jako tako nadawać się i do chodzenia, i do jeżdżenia. Przez stulecia nie nadawała się ani do jednego, ani do drugiego, bo tonęła w błocie i brudzie. – Odkrycie ma jednak ogromną wagę, ponieważ dowodzi, że pierwsi osadnicy mogli pojawić się tu już u schyłku XII wieku – tłumaczy Adrian Podgórski, jeden z członków ekipy archeologów. Najbardziej zaskakujących odkryć dokonano jednak w ul. Minorytów, przy której wznosi się pofranciszkańska świątynia.
Zagadkowy cmentarz
Okazało się, że jej fundamenty od strony rynku mają 40 cm głębokości, ale od strony północnej aż 2,8 metra. – Jest to zastanawiające, ale może wynikać z tego, że obiekt stał na wyniesieniu, więc był dobrze widoczny. Ta różnica poziomów nie przetrwała jednak do naszych czasów, gdyż teren zniwelowano o mniej więcej dwa metry – wyjaśnia pan Sławek. Jakby tego było mało, wzdłuż ulicy Minorytów odkryto bardzo dobrze zachowany cmentarz, o którego istnieniu nie wspominały żadne kroniki, choć znajdowały się tam pochówki z XIV i XV stulecia. Było ich w sumie ok. 10. Badacze znaleźli m.in. szczątki dzieci w różnym wieku (najmłodsze zmarło w wieku ok. dwóch lat) i młodej kobiety, którą z nieznanych powodów pochowano w za ciasnym grobie. Dowodzi tego to, że szkielet był skurczony, a ręce oparte o ściany wykopu. – Zebraliśmy kości z zamiarem wysłania do Kijowa celem przeprowadzenia badań antropologicznych i metodą C 14. Te pierwsze pozwolą ustalić wiek tych osób w chwili zgonu, wzrost, choroby czy dietę, a te drugie datę ich śmierci, więc i złożenia do grobu – tłumaczy archeolog. Jak dodaje, przy jednym z pochówków odkryto monetę, którą prawdopodobnie włożono w usta zmarłego, zgodnie z obyczajem, mającym korzenie w mitologii greckiej i powszechnym na naszych ziemiach, skoro na jego ślady natrafiono też np. w Raciborzu. Nakazywał on wyposażenie nieboszczyka w jednego obola, bo tyle pobierał Charon za przewiezienie przez rzekę Styks, oddzielającą krainę żywych od świata umarłych. – Na razie nie wiemy jednak, jaki to pieniądz. Był bowiem na tyle zniszczony, że oddaliśmy go do konserwacji – tłumaczy pan Sławek.
Styllus sprzed wieków
Nieopodal znaleziono XIV-wieczny styllus (rylec) z brązu, służący do pisania na drewnianych tabliczkach pokrytych woskiem. Dowodzi to, że bracia mniejsi mogli też prowadzić działalność edukacyjną. Ponieważ jednak papier był bardzo drogi, nauka pisania odbywała się na różnych tabliczkach. Jak do tej pory, na terenie Polski odnaleziono jednak tylko kilka takich rylców. Jeszcze bardziej intrygujące są złocona aplikacja pasa rycerskiego i muszla, które odkryto po stronie północnej świątyni, w narożniku graniczącego z nią franciszkańskiego konwentu, w którym dziś ma siedzibę sąd rejonowy. Uzupełnienie znalezisk stanowi mnóstwo ceramiki, pochodzącej z różnych stron Europy, oraz zabytki współczesne. – Teraz trzeba je opracować i skatalogować. Najcenniejsze przedmioty trafią na ekspozycję w muzeum – podkreśla pan Sławek. Jak dodaje, z wykopalisk już nasuwa się kilka wniosków. Źródła podają, że obecny kościół powstał w drugiej połowie XV wieku. Archeolodzy, którzy przebadali fragmenty budowli, też orzekli, że pochodzą one z tego okresu. Teraz czekają na ostateczne wyniki (wysłali do badań aż 22 próbki zarówno z murów, jak i z nekropolii), ale sądzą, że potwierdzą one ich ustalenia. Do tej koncepcji nie pasuje jednak cmentarz, bo naukowcy nie mają wątpliwości co do tego, że natrafili na coś, co istniało wcześniej, a uległo znacznemu zniszczeniu blisko 600 lat temu. – Wygląda więc na to, że nekropolia jest starsza od obecnego kościoła, który może być już drugą franciszkańską świątynią w tym miejscu – zastanawia się pan Sławek.
Żywi z umarłymi
Za tą tezą, jego zdaniem, przemawiają też daty. Jest bowiem mało prawdopodobne, by bracia mniejsi czekali z budową 200 lat, skoro wszędzie, zgodnie ze swoją zakonną regułą, zaczynali pracę właśnie od niej. Z przekazów wynika zresztą, że kościół stanął tuż po tatarskim najeździe (więc wkrótce po przybyciu minorytów) i szybko stał się miejscem pielgrzymkowym. Na odpust Świętej Trójcy przez wieki przybywały tu tłumy wiernych z różnych stron. Odkrycie aplikacji i muszli zdaje się potwierdzać tę wersję, bo oba przedmioty mogli zgubić pielgrzymi. – Muszla to zresztą atrybut pątnika. Podobną, ale przewierconą, znaleziono np. w Raciborzu. Tradycja wędrowania z muszlami narodziła się w Santiago de Compostella w Hiszpanii. Nie wiemy jednak, skąd pochodzą muszla i aplikacja, które odnaleźliśmy – zastrzega pan Sławek. Mimo to można przyjąć, że cmentarz założyli mnisi po wybudowaniu kościoła i klasztoru. Po jakimś czasie musieli wznosić świątynię na nowo. Przy okazji doszło do znacznego zniszczenia nekropolii, która przeszkadzała w budowie, a mogła służyć do grzebania i zakonników, i świeckich. Potem o dziwo nikt nie natrafił na jej ślad, choć po drugiej wojnie światowej kościół odbudowywano od fundamentów, gdyż legł w gruzach wiosną 1945 roku. – To istny cud – stwierdza pan Sławek. Jak dodaje, każde miasto to wspólnota żywych i umarłych, bo po tych drugich zostają nie tylko kości na cmentarzu, a archeolodzy odkryli to, o czym nie wspominały ani legendy, ani kroniki.
Prawda i legenda
Nie natrafili jedynie na żaden dowód istnienia księżnej Konstancji, choć to chyba najpopularniejsza postać w Wodzisławiu. – Znaleźliśmy jednak pochówki z jej czasów, dowiedzieliśmy się, jaki był wtedy obrządek pogrzebowy, jak odżywiali się ludzie, jaki wreszcie udział w tworzeniu miasta mieli osadnicy – wylicza pan Sławek. Jak uważa, Konstancja nie była legendą, aczkolwiek gdyby nawet jego ekipa natrafiła na jej grób, pewnie nie wiedziałaby, z kim ma do czynienia. – Ale kto wie? Wszystko przed nami, choć takie badania wymagają mnóstwo pracy – stwierdza. Na razie planuje wydać książkę podsumowującą ostatnie, i nie tylko, odkrycia. Publikacja ukaże się w tym roku.

Komentarze

Dodaj komentarz