Prywata z szynobusami

Na przełomie 2002/2003 roku Kolzam zdobył prestiżowe kontrakty na wykonanie 10 dziesięciu szynobusów do siedmiu województw. Zamówienia były warte 50 mln zł. Wydawały się zbawieniem dla bankrutującej firmy. Rzeczywistość nie była tak różowa. „Rzeczpospolita” w wydaniu z 26 stycznia napisała w tekście pt. „Szynowe interesy Widzyka”, że plajtującej spółce wartościowe kontrakty pomógł zawrzeć właśnie minister transportu w gabinecie Jerzego Buzka. Po odejściu z rządu zatrudnił się w Kolzamie, zarabiając ponad 700 tys. zł w ciągu raptem dwóch lat. Jak podała Polska Agencja Prasowa, minister nie widzi tu konfliktu interesów. Śledztwo dotyczące Kolzamu trwa prawie dwa lata. Początkowo prowadziła je prokuratura raciborska, w grudniu 2005 roku przejęła gliwicka okręgówka. Jej rzecznik prokurator Michał Szulczyński powiedział, że postępowanie wciąż toczy się w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek. – Dla jego dobra nie mogę ujawnić więcej szczegółów – zastrzegł. PAP powiedział, że „zasadniczy wątek śledztwa dotyczy działania na szkodę wierzycieli Kolzamu poprzez wybiórcze zaspokajanie ich należności, a finału nie należy spodziewać się wcześniej, jak za kilka miesięcy”. „Rzeczpospolita” napisała, że szefostwo firmy doprowadziło ją do upadłości celowo, a pieniądze z kontraktów wyprowadziło. 10 sierpnia 2005 roku „Nowiny” pisały o kłopotach Kolzamu w tekstach „Szynobusem do plajty” i „Chiński syndrom”. Ówczesny prezes Anatol Kucharski przedstawiał inne przyczyny problemów firmy. Realizowała ona wówczas przetargi na wykonanie 12 szynobusów dla ośmiu województw. Każdy miał kosztować 4 mln zł. Według kalkulacji Kolzam powinien zarobić 200 tys. zł na sztuce, ale z powodu niepohamowanego apetytu Chin na stal jej cena wzrosła osiem razy, w dodatku zdrożało euro. Tymczasem Kolzam importował niektóre komponenty, których cenę przeliczano według kursu euro, więc musiał zapłacić więcej, niż planował. W rezultacie według Kucharskiego nie tylko nie miał zysku, ale jeszcze dokładał do każdej maszyny 200-300 tys. zł. Prócz tego przegrał kolejne przetargi na łączną sumę 200 mln zł. Prezes twierdził, że jego firma przelicytowana, bo nauczona doświadczeniami, tym razem nie zaoferowała zbyt niskiej ceny. Kolzam już wtedy stracił płynność finansową. Szefostwo wniosło do sądu o wszczęcie postępowania układowego. Dogadywało się z urzędem skarbowym, ZUS-em i innymi wierzycielami. Część kadry odeszła. Reszta pracowników przychodziła na tzw. postojowe. Ostatecznie zakład zbankrutował. Wedle „Rzeczpospolitej”, kwota długów przekroczyła 21 mln zł. Sąd Gospodarczy w Gliwicach wszczął postępowanie upadłościowe, a do zakładu wkroczył syndyk. Jednak 10 stycznia tego roku Temida umorzyła postępowanie upadłościowe. Jak dowiedzieliśmy się w Sądzie Okręgowym w Gliwicach, syndyk nie miał już z czego spłacać wierzycieli. Zażalenie na tę decyzję złożył kurator Krajowego Rejestru Sądowego. 18 stycznia do organów wymiaru sprawiedliwości dotarło jego pismo z żądaniem wznowienia postępowania. W tej sytuacji akta trafiły z powrotem do sędziego prowadzącego, który ma zdecydować, co robić dalej.

Komentarze

Dodaj komentarz