Nabożeństwo dla dzieci
Nabożeństwo dla dzieci


Zbory zielonoświątkowców często mają nazwy związane ze Starym bądź Nowym Testamentem. Nie inaczej jest w przypadku tego żorskiego, który przyjął nazwę Elim, czyli oazy na pustyni egipskiej, gdzie schronili się Izraelici w drodze do Ziemi Obiecanej. – Biblia poucza, że znaleźli tam 12 źródeł i 70 palm, więc mogli nabrać sił przed dalszą wędrówką. Chcielibyśmy, żeby nasz Elim też był takim miejscem dla ludzi z Żor i okolicy, gdzie zawsze można przyjść, odpocząć, znaleźć wsparcie. Cieszymy się, bo widzimy, że ta nazwa oddaje cel naszej misji – stwierdza pastor Piotr Grzesiek. Można powiedzieć, że historia wspólnoty żorskiej datuje się od 7 kwietnia 1986 roku, kiedy to siedmiu żorzan, należących wówczas do ustrońskiego zboru Betel, zaczęło spotykać się w ramach tzw. grupy domowej w prywatnym mieszkaniu Barbary i Zbigniewa Rękorajskich w os. Pawlikowskiego.
Z woli wiernych
Rosnąca liczba wyznawców zaowocowała powołaniem nowego zboru. Słowo stało się ciałem 2 kwietnia 1988 roku, gdy zarząd Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce poinformował o tym Urząd ds. Wyznań, a ten nie wniósł tu żadnych zastrzeżeń. Pastorem jednostki został Jan Węgrowski, który wcześniej był liderem grupy, ale jej członkowie nadal spotykali się u państwa Rękorajskich. Po jakimś czasie Zbigniew Rękorajski podjął samodzielną pracę, która doprowadziła do powstania zboru Horeb, a wraz z nim odeszły też dwie rodziny. Była to dotkliwa strata dla wspólnoty, która jednak nie poddała się, a 12 stycznia 1988 roku doczekała się wreszcie własnej siedziby. Znalazła ją w kamienicy na rynku oznaczonej nr 23, wykupionej od osób prywatnych z pomocą swojego kościoła w kraju i za granicą, a musiała zaczynać od remontów, które przeprowadziła własnymi siłami.
Roboty, oczywiście te najpilniejsze, bo trudno zrobić od razu wszystko w budynku, który ma ponad 200 lat, trwały kilkanaście miesięcy. Ich efektem było przygotowanie salek katechetycznych, kaplicy oraz klubu, a w styczniu 1989 roku zbór rozpoczął spotkania w nowej siedzibie. Wkrótce założył sklep AGD, który dał pracę wielu wyznawcom i środki na utrzymanie oraz funkcjonowanie struktur wspólnoty. Dziś prowadzi wiele inicjatyw, których celem jest wspieranie ludzi w różnym wieku, różnych wyznań i w różny sposób, współpracując m.in. z magistratem, ośrodkiem pomocy społecznej, pedagogami szkolnymi czy farną parafią rzymsko-katolicką. – Dobrze zresztą znam jej proboszcza ks. Stanisława Gańczorza i stwierdzam, że to wspaniały człowiek, który potrafi pomagać innym – dodaje pastor Grzesiek.
Powrót do źródeł
Zielonoświątkowcy to dziś druga co do wielkości (po Kościele rzymskim) tradycja chrześcijańska na świecie, która skupia ponad miliard wiernych. Jej historia zaczęła się sto lat temu w Stanach Zjednoczonych, a zasadza się na, najprościej ujmując, odnowie w Duchu Świętym, odwołującej się wprost do biblijnej Pięćdziesiątnicy i związanych z nią wydarzeń. Wspominają je wszyscy chrześcijanie, a w Polsce te uroczystości zwane są Zielonymi Świątkami. Stąd właśnie wzięło się określenie zielonoświątkowy. Na czym polega różnica między wyznawcami tego ruchu a łacinnikami? – Najogólniej mówiąc, na tym, że my nie rozwijamy i nie akcentujemy liturgii, nie wznosimy też obiektów sakralnych, ale wracamy do źródeł, ponieważ dla nas Kościół to nie instytucja, ale wspólnota człowieka z Bogiem w cierpieniu, radości, smutku i biedzie – odpowiada pastor Grzesiek.
Zbór ma obecnie ponad 200 wiernych. To dużo, biorąc pod uwagę początki, ale mało w porównaniu do parafii katolickich. Np. ta farna, która ma probostwo i świątynię po sąsiedzku, liczy ponad 13 tys. wiernych. Pastor odpowiada, że wszystko zależy od tego, jak się na to popatrzy, a dla niego 200 osób to bardzo dużo, bo parafia zielonoświątkowa ma zupełnie inną organizację niż parafia rzymska. Jeśli pastor jest jednocześnie mężem i ojcem, ma mnóstwo pracy, bo do obowiązków duszpasterskich dochodzą mu przecież obowiązki rodzinne, ale to jedynie zaleta. – Dla wiernych jestem bowiem takim samym człowiekiem jak oni, obarczonym podobnymi kłopotami, więc powiedzą mi znacznie więcej niż księdzu w konfesjonale. U nas zresztą nie ma konfesjonału. Spowiedź jest powszechna, a ludzie, przystępując do komunii, sami muszą wiedzieć, czy mają do tego prawo – wyjaśnia.
Pastor z wyboru
W takiej sytuacji nieraz rodzą się różne wątpliwości. W ich rozwiewaniu pomagają rozmowy i wizyty duszpasterskie, które służą również umacnianiu duchowych więzi, a trwają cały rok. – W ich ramach staram się odwiedzać kolejno wszystkie rodziny i jeszcze nie zdarzyło się, żeby gdzieś nie otwarto mi drzwi – zaznacza Piotr Grzesiek, który ma 38 lat, a pastorem został w wieku 24 lat, tuż po ukończeniu studiów teologicznych. Tak, przy czterech głosach wstrzymujących się, zdecydowała cała wspólnota, gdyż ta funkcja pochodzi z wyboru, nie z nadania. – Początki, że tak powiem, urzędowania były dla mnie bardzo trudne, bo brakowało mi doświadczenia. Z czasem go jednak nabrałem, poza tym mam już duże dzieci, więc jest znacznie łatwiej – podkreśla pastor. Jak dodaje, o wszystkim, co dzieje się w zborze, decyduje rada starszych, która składa się z pięciu osób, licząc razem z nim.
– Nieraz żartujemy, że już nie może być nas więcej, bo gdyby przyszło jechać gdzieś razem, to nie zmieścilibyśmy się w jednym samochodzie – dodaje pastor Piotr. Jak wyjaśnia, dzieci po przyjściu na świat są błogosławione, a chrzczone dopiero wtedy, kiedy są do tego gotowe. Decydująca jest tu opinia rodziców oraz danego młodego człowieka, a chodzi o to, żeby był to świadomy wybór. Zresztą tej zasady trzymają się wszystkie kościoły ewangeliczne w naszym kraju. – Postępujemy więc tak, jak było w przypadku Jezusa, który jako niemowlę został ofiarowany w świątyni, a chrzest przyjął jako dojrzały człowiek. Wierzymy, że naśladując go, podążamy biblijną drogą, jak nam wskazał – podkreśla pastor, który sam przyjął chrzest w wieku 19 lat. Było to 24 października 1989 roku, a obrządek miał wymiar historyczny, bo po raz pierwszy odbył się w Żorach, na krytym basenie.
Wzorem Jezusa
Tak jest do dziś. Miejsce też nawiązuje do życia Jezusa, któremu, jak poucza Nowy Testament, św. Jan udzielił chrztu w wodach Jordanu. Z tego powodu wyznawcy kościołów ewangelicznych przyjmują ten sakrament właśnie w zbiornikach wodnych czy rzekach. U zielonoświątkowców uderza jeszcze jedno: zaangażowanie całej społeczności w życie zboru. W jego siedzibie na okrągło panuje więc ruch, a przed każdymi świętami wręcz tłok, bo wtedy akcji charytatywnych jest jeszcze więcej niż zwykle. – Chcemy podzielić się z innymi tym, co mamy – wyjaśnia pastor. Jak dodaje, Elim jest jedyną instytucją w mieście, która organizuje Wigilię w Wigilię czy spotkania sylwestrowe w sylwestra.
Zaczynają się one otwartym nabożeństwem, a po nim rozstawia się i zastawia stoły w kaplicy, gdzie musi znaleźć się miejsce dla tylu osób, ile przyjdzie. Nad wszystkim czuwają wybrane rodziny, które tego dnia z oczywistych względów nie przygotowują już kolacji w domu i pozostają tu do wyjścia ostatniego gościa. – To są spotkania pełne życzliwości, zwłaszcza że każdy może siedzieć tak długo, jak zechce, choćby do rana. Jest to bardzo ważne, bo te świąteczne dni są najgorsze dla samotnych, i to do tego stopnia, że chcieliby wymazać je z kalendarza. Dokładamy więc starań, żeby wtedy w mieście nikt nie był sam – podsumowuje pastor.

1

Komentarze

  • steward jest nadzieja !!! 01 marca 2007 09:46...na miły Bóg , życie nie tylko po to jest by brać , życie nie po to by bezczynnie trwać , lecz aby żyć siebie samego trzeba dać..." Stanisław Sojka.

Dodaj komentarz