Teresa Pożek, 36-letnia mieszkanka Wodzisławia, była przez trzy lata więziona wraz z dziećmi we Włoszech i zmuszana do pracy. Odbił ją i przywiózł do kraju detektyw Krzysztof Rutkowski, który w zeszłym tygodniu ujawnił całą historię na konferencji w hotelu Katowice.
Wodzisławianka towarzyszyła mu wraz z córkami: 13-letnią Klaudią i półtoraroczną Marią Gladą. Pięć lat temu wyjechała do Włoch. Pracowała w Agropoli w szklarni, przy pielęgnowaniu sadzonek. Miała tam zostać kilka miesięcy, zarobić i wrócić do domu. Los napisał jej jednak inny scenariusz. Za drobną blondynką oglądali się mężczyźni. Spodobała się m.in. 42-letniemu Francesco Di F. – Czułam się przy nim wspaniale. Był czuły, opiekuńczy, miły i delikatny. Zawładnął moim sercem. Zaczęliśmy z sobą spędzać cały wolny czas. Gdy zaszłam w ciążę, myślałam, że teraz będę już miała wspaniałe życie – opowiada Teresa Pożek. Sielanka skończyła się jednak przy pierwszej kłótni.
Znęcał się
Włoski amant odkrył przed nią swoje prawdziwe oblicze. Bił ją nawet wtedy, gdy była już w zaawansowanej ciąży, znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie. Okazało się też, że ma żonę i dwójkę dzieci. – Bił mnie nie tylko on, ale i cała jego rodzina – wyznała Teresa Pożek. Wróciła do kraju urodzić córkę. Kilka tygodni po przyjściu małej na świat Francesco zjawił się w Polsce i zaczął przekonywać panią Teresę, że wszystko się zmieni, że już nigdy jej nie uderzy, żeby tylko wróciła z nim do Włoch. W końcu wodzisławianka uległa. Wzięła obydwie córki i pojechała. Bardzo szybko przekonała się, jak poważny zrobiła błąd. Koszmar wrócił. Musiała siedzieć w domu i wykonywać polecenia Francesco.
Pod koniec maja 2007 roku, kiedy Maria Glada miała osiem miesięcy, Francesco porwał dziewczynkę i przez tydzień przetrzymywał pod Neapolem w Capaccio. – Chciałam pojechać na święta do Polski. On zabrał córkę i powiedział, że więcej jej nie zobaczę – mówi Teresa Pożek. Mężczyzna oddał dziecko dopiero wtedy, kiedy nakazał mu to włoski sąd. Jednak zabrał kobiecie paszport i wszystkie dokumenty. Kiedy wychodził z domu, zamykał ją na klucz. Zmuszał do niewolniczej pracy. – Nie oszczędzała mnie też jego rodzina. Ci ludzie potrafili przyjechać w środku nocy i powybijać szyby w moim samochodzie – opowiada pani Teresa. Napisała list z prośbą o pomoc do ambasady, ale nie otrzymała odpowiedzi.
Brawurowa akcja
Kiedy traciła już nadzieję na wyrwanie się z piekła, zobaczyła w telewizji program o Krzysztofie Rutkowskim. Francesco nie zabrał jej telefonu, więc skontaktowała się z autorami programu, a ci podali jej namiary na detektywa. Kiedy dręczyciel wyjechał, skontaktowała się z Rutkowskim, a on obiecał pomoc. – Przygotowania zajęły nam kilka dni. Podczas brawurowej akcji moi ludzie odbili kobietę i dzieci. Do Polski przywiozło je dwóch moich agentów – mówi detektyw. Nie chce jednak zdradzić szczegółów. Teresa Pożek wciąż boi się o siebie i dzieci. Szczególnie o Marię Gladę, bo, jak mówi, Francesco może ją porwać. Znalazła schronienie w jednym ze śląskich ośrodków dla maltretowanych kobiet.
Teresa Pożek i jej młodsza córka są we Włoszech traktowane jako zaginione i poszukiwane przez policję. Krzysztof Rutkowski przestrzega, że ta historia powinna być przestrogą dla wszystkich naiwnych Polek, które dają się omamiać i wpadają w szpony obcokrajowców. Sprawą zajmą się katowicka policja i prokuratura, które poinformowały o wszystkim włoską stronę i poprosiły karabinierów o dyskrecję, bo Francesco Di F. jest dobrze znany włoskiej policji. Teresa Pożek wystąpiła do sądu w Wodzisławiu. Zamierza starać się o przyznanie jej prawa do opieki nad Marią Gladą. (MS)
Komentarze