Mariola Niewiadomska pokazuje okopconą firankę, która została jej po przygodzie z kaflowym piecem
Mariola Niewiadomska pokazuje okopconą firankę, która została jej po przygodzie z kaflowym piecem

Mariola Niewiadomska od urodzenia mieszka w kamienicy nr 4 przy ul. Rzecznej w Rybniku. To całkiem okazały budynek, niestety zapomniany. – Instalacja elektryczna nie była wymieniana od 50 lat, a po 30 latach wymalowano nam klatkę. Okna są kiepskie. Gdy dekarze mieli wyremontować dach, trzy lata temu przyszło dwóch fachowców z rolką papy pod pachą – opowiada pani Mariola.
Z kamienicą kłopoty mają i lokatorzy, i Zakład Gospodarki Mieszkaniowej, gdyż należy ona do osób, o których nie wiadomo nawet, czy jeszcze żyją. – Miasto administruje budynkiem od 1960 roku. Poszukiwaliśmy właścicieli na różne sposoby, ale nie udało się ustalić, co się z nimi dzieje. W 2003 roku próbowaliśmy przejąć kamienicę przez zasiedzenie, ale sąd oddalił nasze powództwo, a potem wywiedzioną apelację i sytuacja jest, jaka jest – mówi Jerzy Granek, naczelnik magistrackiego wydziału mienia. – To nie nasz budynek, więc robimy tylko to, co konieczne – przyznaje otwarcie Danuta Kolasińska, dyrektor ZGM-u.

Dym z kachloka
Największym zmartwieniem pani Marioli są kłopoty z kominami. Zaczęło się od starego poczciwego pieca kaflowego, z którego co jakiś czas wydostawał się dym. – Któregoś dnia siedziałam w pokoju syna. Gdy otworzyłam drzwi mojego pokoju, zobaczyłam ścianę czarnego dymu. Zadzwoniłam po straż pożarną. Jeden ze strażaków powiedział mi, że stężenie tlenku węgla było niebezpiecznie wysokie już na klatce schodowej – opowiada pani Mariola. Danuta Kolasińska wyjaśnia, że sprawa zaczęła się od tego, iż swego czasu jakiś kominiarz pozwolił na podłączenie tego pieca do przewodu kominowego przypisanego do mieszkania na parterze.
Wtedy na parterze mieszkał jakiś mocno zadłużony lokator, który korzystał tylko z jednego pokoju i nie używał pieca kaflowego. – Gdy jesienią ubiegłego roku nowy lokator rozpoczął sezon grzewczy, musiały się pojawić problemy – mówi dyrektor Kolasińska. Po wypadku na miejscu pojawił się mistrz kominiarski Tadeusz Kominek. Zainteresował się jednak nie tylko przewodami kominowymi, ale również junkersem w łazience. Stwierdził, że jest on w stanie wykluczającym eksploatację. – Trzeba też wymienić drzwi w łazience, by otwierały się na zewnątrz, a w dolnej części miały odpowiedni otwór wentylacyjny – mówi kominiarz.

Nie ma szans
Przełączeniem pieca kaflowego do innego, wolnego komina bardzo szybko zajęli się fachowcy z ZGM-u. Pozostał problem junkersa i ciepłej wody. Na spore inwestycje, które zalecił kominiarz, nasza rozmówczyni nie ma pieniędzy. Miała nadzieję, że pomoże jej ZGM, który wymalował okopcony pokój. Dyrektor Kolasińska rozwiewa jednak nadzieje, wyjaśniając, że na takie instalacje nie ma szans tak ze względów finansowych, jak i praktycznych. Nikt rozsądny nie zabierze się zimą za prucie dachu w takiej kamienicy. – Junkers montował zresztą nie ZGM, tylko lokator, który miał to zrobić zgodnie z wszelkimi wymogami. W tej sytuacji jedynym wyjściem wydaje się zakupienie elektrycznego podgrzewacza wody – podsumowuje pani dyrektor.



Pani Mariola, obawiając się zbyt wysokich rachunków za prąd i przeciążenia wiekowej instalacji, nadal korzysta z junkersa, choć jest to wbrew zaleceniom kominiarza. W ZGM-ie mówią, że robi to na własną odpowiedzialność. – Skoro dotąd nic się nie stało, to mam nadzieję, że będzie tak nadal. Drzwi do łazienki i tak są zawsze otwarte, bo odkąd ZGM zlikwidował okienko dachowe w korytarzu, to gdyby z łazienki nie padało trochę światła, wchodzilibyśmy z klatki schodowej do zupełnie ciemnego przedpokoju – mówi. Ostatnio zamontowała okap nad swoją kuchenką gazową, ale nie rozwiązuje on jej problemów z kominami. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz