20024908
20024908


Od lat mieszka samotnie w bloku przy ul. Kardynała Kominka. Rano pije kawę i patrzy na drogę pod oknami. Dzisiaj nie ma czasu na te ceregiele. Nawet na chwilę nie weźmie gitary do ręki. Włącza płytę z pieśnią „Ave Maryja” w mistrzowskim wykonaniu Idy Hendel na skrzypcach Stradivariusa.Za oknem hałda stoi w ogniu wschodzącego słońca. Najpiękniejszy kicz świata. Za dwadzieścia minut będzie po wszystkim. Podłużna deska. Tuba czarnej farby, odrobinka białej, jest szarość listopadowego świtu. Po dwudziestu minutach na desce schnie hałda z czapą poszarpanego chmurami czerwonego ognia. Wschód słońca nad Radlinem.Nigdy nie maluje portretów. - Do tego trzeba mistrza - mówi. Ale trzyma za szafą trzy autoportrety. Na jednym jest pogrążony w smutku. Wtedy w domu były nieszczęścia. Na drugim prawy kącik ust opada w dół, lewy unosi się w górę. Alegoria zmienności nastrojów. Na trzecim jest wyraźnie zrelaksowany. W ręce trzyma bryłę węgla. Córka pytała, dlaczego nie namalował się z kwiatem albo czymś ze zbioru malowniczych staroci, które od lat kolekcjonuje. - Bo węgiel przyrósł mi do rąk - odpowiedział.- Nie mogę wyjść z tej czerni - mówi Jan Śliżewski. - Zawodowi plastycy radzą, żebym poszedł w stronę głębokich brązów. Próbowałem, ciężko porzucić kolor, którym przez czterdzieści lat malowało się świat węgla. Mój świat jest czarny i już.Ucieka od niego w góry. Na te prywatne plenery nie zabiera czarnej farby. Tu szaleje zieleń, biel i żółty kolor jak pstrokacizna z dzikiej łąki. Nauczył się tego od Szyszkina, rosyjskiego mistrza pejzażu i sceny rodzajowej. W ten sposób raz do roku ucieka od tematu kopalni. Każdy górniczy obraz ma swoją fabułę. Na jednym sztygar wymachuje kilofkiem pod nosami dwóch górników ze spuszczonymi głowami. To ci, których naczelny inżynier złapał, jak w połowie szychty szli pod szyb. Będą kłopoty, posypią się kary. Na innym obrazie dwóch górników pracuje w chodniku przy obudowie, a jeden śpi. Jan Śliżewski zna jego nazwisko i wie, gdzie mieszka. Ale nic nie powie. Malowanie ma coś ze spowiedzi.Całe życie maluje tę samą Częstochowską Madonnę z podwójną szramą na policzku. Obrazek nie jest zbyt ładny, ale przyciąga oko mistyczną magią. Nawet twarz Matki Boskiej z częstochowskiego oryginału nie ma w sobie takiego smutku. Płótno od lat wisi w tym samym miejscu i setki razy było poprawiane. Jest trochę jak paleta do mieszania kolorów.- Ma dla mnie znaczenie specjalne - mówi Jan Śliżewski. - Gdy coś na nim poprawiam albo przemalowuję, wydaje mi się, że Matka i Dzieciątko ożywają. Jest to doznanie religijne, swoisty rodzaj modlitwy. Tego jedynego obrazka nikomu nie dam ani nie wystawię. Jest całkiem spoza świata węgla i gór. Może by się coś niedobrego stało, gdybym wyniósł go z domu.Do portretowania kopalni i pracy górniczej też ma nieco mistyczny stosunek. Od lat szykuje się do malowania wypadku w ścianie, podziemnego pożaru i braterstwa górników. Na razie nie umie znaleźć na to sposobu. Może się to uda, gdy z czerni przejdzie do głębokich brązów. W galerii Oblicza w Rybnickim Centrum Kultury została otwarta retrospektywna wystawa prac Jana Śliżewskiego, która będzie czynna do końca grudnia.Malarz urodził się w 1938 roku w Radlinie. Całe zawodowe życie przepracował w kopalni Marcel. W ciągu 29 lat pracy był ładowaczem, strzałowym i metaniarzem. Talent plastyczny ujawnił się u niego już podczas nauki w zasadniczej szkole górniczej. Jego płótna znajdują się w wielu zbiorach prywatnych i muzealnych w kraju i za granicą.

Komentarze

Dodaj komentarz