Trwają przygotowania do uczczenia kolejnej rocznicy Tragedii Górnośląskiej. Bezpieka zamordowała wtedy może nawet 2,5 tys. osób.
28 stycznia z katowickiego placu Wolności wyruszy Marsz na Zgodę. Jego uczestnicy przejdą pod bramę byłego obozu pracy w Świętochłowicach Zgodzie. Już po raz czwarty uczczą pamięć Górnoślązaków, którzy od lutego do listopada 1945 roku byli w okrutny sposób represjonowani. Wielu z nich już nigdy nie wróciło do domu. – Takie oto zawiadomienie otrzymaliśmy o śmierci mojego ojca, Ewalda Szuberta – pokazuje Helena Małek z Rybnika. Miała osiem lat, kiedy do rodzinnego domu w Niedobczycach przyszli po jej ojca. Wtedy widziała go ostatni raz. Był marzec 1945 roku, tata akurat wrócił z wojny.
Temat tabu
– Miał 50 lat, był rosły, silny, pracował w kopalni Rymer. Pamiętam, przyszło dwóch mężczyzn z opaskami na ramieniu i go zabrali. Nie wiedzieliśmy, gdzie, dopiero potem dotarła do nas wiadomość, że do Świętochłowic. W sierpniu dostaliśmy zawiadomienie podpisane przez komendanta obozu Salomona Morela, że ojciec nie żyje. Moja mama została wtedy sama z ośmiorgiem dzieci – wspomina rodzinną tragedię Helena Małek. Pamięta też, że wraz z ojcem zostali zabrani wtedy także inni mieszkańcy Niedobczyc. – Przez wiele lat był to u nas temat tabu. Nie wolno było w ogóle o tym rozmawiać – dodaje pani Helena.
Tragedia Górnośląska miała miejsce już w czasach PRL-u, tuż po zakończeniu wojny. Wielu mężczyzn wracało z wojennej tułaczki do swoich rodzin. Nie spodziewali się, że w nowej Polsce czeka ich coś jeszcze straszniejszego. – Polacy mają swój Katyń, Żydzi – Jedwabne, a Ślązacy – Tragedię Górnośląską, ogromnie bolesne wydarzenia, które wciąż opłakują w osamotnieniu – mówi Jan Rduch z Rybnika. Obecnie ukazuje się coraz więcej publikacji na temat Tragedii Górnośląskiej, spisywane są wspomnienia byłych więźniów, kręcone są reportaże, filmy. Ślązacy z mozołem dopominają się o uczczenie pamięci niewinnych ofiar, niestety wydarzenia te są wciąż nierozliczone.
Pierwszy pomnik
– O tragedii Katynia mówi się w naszych kościołach, w mediach. O Tragedii Górnośląskiej nie mówi się prawie wcale – zauważa Jan Rduch. Przy okazji zbliżającego się Dnia Tragedii Górnośląskiej i kolejnego Marszu na Zgodę warto wspomnieć, że do upamiętnienia obozu Świętochłowice Zgoda jako pierwszy przyczynił się Józef Małek z Rybnika, mąż pani Heleny. Przez 15 lat opiekował się obozową bramą. To głównie dzięki jego staraniom oraz wsparciu mniejszości niemieckiej z Rudy Śląskiej w pobliżu odsłonięto pierwszy pomnik. Poświęcił go w czerwcu 1995 roku pochodzący z Popielowa ksiądz Zenon Rezner. Od tamtej pory co roku spotykają się tam byli więźniowie oraz ich rodziny.
– Od dawna nosiłem się z myślą upamiętnienia miejsca śmierci mojego teścia. Z początkiem lat 90. wpadła mi w ręce niemiecka gazeta, w której pewien Holender ogłaszał, iż był więźniem obozu w Świętochłowicach i szuka kontaktu z byłymi więźniami lub ich rodzinami. Napisałem do niego, a wkrótce on do nas przyjechał. Później podałem swój adres w innej gazecie, tak poznałem innych więźniów, m.in. Dorotę Boreczek i Gerharda Gruschkę, autora książki „Zgoda – miejsce grozy” – mówi pan Józef. Odsłonięcie pomnika obiło się tak szerokim echem, że odezwali się i inni więźniowie oraz ich krewni z różnych stron. Do dzisiaj do Małków przyjeżdżają ekipy telewizyjne, ludzie dzwonią, posyłają kartki z pozdrowieniami.
Miejsce kaźni
Józef Małek wspomina swoją znajomość z Holendrem Erikiem van Calsterenem, który niestety nie dożył odsłonięcia pomnika. Jego mama pochodziła z Gliwic, on sam w czasie wojny przyjechał na Śląsk do swojej cioci. Tak oto chłopak z Holandii znalazł się w świętochłowickim obozie. Miał zaledwie 14 lat. Był bity metalowym prętem, pracował w brygadzie grzebiącej ciała ofiar. – Wspominał, że jak wychodził z obozu, to przed bramą stały tłumy matek i żon, które w drżących dłoniach trzymały zdjęcia swoich bliskich i wyczekiwały na ich wyjście. Podziwiał je za uczuciowość i odwagę – mówi Józef Małek. Małkowie wspominają także innych więźniów, których mieli okazję poznać w miejscu pamięci pod bramą miejsca kaźni.
Zapamiętali m.in. nieżyjącą już Elfrydę Uciechę, która broniąc się przed zgwałceniem, została tak pobita, że plecy miała całe czarne. – Wszyscy myśleli, że ma na sobie czarną halkę. Do końca życia pozostał jej taki uraz, że nie wyszła już za mąż – dodaje pan Józef. Udało mu się dotrzeć do wielu dokumentów, książek, filmów. Przechowuje je wszystkie jak najcenniejsze pamiątki. W swoich zbiorach ma m.in. kilkadziesiąt zawiadomień o śmierci Górnoślązaków – więźniów obozów bezpieki m.in. w Świętochłowicach czy Jaworznie. Jak mówi, ubolewa, że tych materiałów wciąż jest mało, a przecież nie wolno milczeć ani zapomnieć o tak strasznych wydarzeniach, do jakich należy Tragedia Górnośląska.
Kat Ślązaków
W przeciągu kilku miesięcy funkcjonowania obozu w Świętochłowicach Zgodzie (od lutego do listopada 1945 roku) trafiło tam około 6 tys. osób. Zginęło około 2 tys. z nich (według nieoficjalnych danych 2,5 tys.). Obóz podlegał polskiej bezpiece. Jego komendantem był Salomon Morel, funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa w PRL żydowskiego pochodzenia, określany we wspomnieniach jako kat Ślązaków.
Komentarze