Z niemieckiej gazetki propagandowej z września 1939 / Archiwum
Z niemieckiej gazetki propagandowej z września 1939 / Archiwum

 

Sprawa batalionów żywych torped, jakie zaczęto formować w obliczu zagrożenia hitlerowską inwazją, to wątek wciąż mało znany. Wiadomo jednak, że do tych oddziałów zgłosili się także ludzie ze Śląska.

 

5 maja 1939 roku Józef Beck, minister spraw zagranicznych, powiedział w Sejmie, że Polsce nie znają pojęcia pokoju za wszelką cenę. "Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów, państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor". To były kluczowe słowa w nawiązaniu do tego, co wkrótce nastąpiło. Już bowiem w czerwcu 1939 roku w Oddziale II Sztabu Głównego Wojska Polskiego utworzono wydział do spraw żywych torped. Naczelnym zadaniem tej nowej komórki militarnej było szkolenie ochotników do wykonywania zadań bojowych i dywersyjnych połączonych z ryzykiem utraty własnego życia. W obliczu grożącej wojny z Niemcami po ogłoszeniu naboru do tych formacji zainteresowanie tak desperacką formą obrony kraju przeszło jednak wszelkie oczekiwania sztabów wojskowych.

 

Tysiące ochotników

 

Marszałek Polski Edward Rydz-Śmigły (1886-1941) codziennie otrzymywał sterty listów, w których obywatele prosili Naczelnego Wodza o umożliwienie im wstąpienia w szeregi batalionu żywych torped. Do 31 sierpnia 1939 roku zgłosiło się 4700 ochotników, w tym 150 kobiet. W większości byli to ludzie młodzi w wieku od 18 do 28 lat o różnych profesjach, poziomie wykształcenia i wywodzący się z wszystkich warstw społecznych. Niespodziewanie dużą liczbę osób pragnących ofiarować własne życie dla ojczyzny z konieczności trzeba było jednak ograniczać do wielkości ewentualnego zapotrzebowania. Po ostatecznej weryfikacji do przeszkolenia skierowano 330 osób zdecydowanych na udział w najbardziej niebezpiecznych zadaniach bojowych Wojska Polskiego.

30 czerwca 1939 roku rozpoczęto formowanie batalionu śmierci żywych torped, którego żołnierze wchodzić mieli w skład specjalnych oddziałów szturmowych i dywersyjnych w oddziałach piechoty i lotnictwa. Rejonowa Komenda Uzupełnień w Poznaniu 15 sierpnia 1939 roku rozpoczęła dla zweryfikowanych ochotników przyśpieszony kurs pilotów szybowcowych i skoczków spadochronowych, ale przerwał go wybuch wojny. Z kolei w drugim Pułku Strzelców Podhalańskich w Sanoku utworzono Samodzielny Batalion Szturmowy nazywany batalionem śmierci, w skład którego wchodziło około 100 żołnierzy gotowych zginąć w każdej chwili.

 

Legion śmierci

 

Już w pierwszych dniach wojny we wrześniu 1939 roku jednostka ta przeprowadziła operację dywersyjną w okolicach Bogumina, skąd tylko nieliczni zdołali powrócić. Podobny samodzielny batalion powstał w Warszawie – w koszarach przy ulicy Rakowieckiej. Wchodzący w jego skład ochotnicy nosili mundury wojsk lotniczych i do 15 września 1939 roku mieli ukończyć szkolenie przygotowujące ich do samodzielnych i grupowych zadań specjalnych na lądzie i morzu. Po wybuchu wojny zostali skoszarowani w Cytadeli Warszawskiej i oddani do dyspozycji Dowództwa Obrony Warszawy.

Specjalizowali się w wykonywaniu ryzykownych i niebezpiecznych akcji destrukcyjnych na zapleczu wojsk niemieckich nacierających na Warszawę, podczas których doprowadzali do przerywania łączności i bezlitośnie rozbijali kolumny samochodów jadących na stolicę z wojskiem i sprzętem. Po kapitulacji Warszawy ocaleni desperaci przeszli do dalszej walki zbrojnej w konspiracji. Z późniejszych relacji tych, którzy przeżyli, wiemy, że także w innych miejscach Polski formowano oddziały określane jako bataliony żywych torped.

 

Samobójcze akcje

 

Jedyny znany przypadek wykorzystania żywych torped do akcji samobójczych miał miejsce podczas obrony Warszawy w 1939 roku. Prezydent miasta Stefan Starzyński (1893-1943, urząd pełnił w latach 1934-1939) ogłosił wówczas apel do mieszkańców o zorganizowanie formacji obrony cywilnej, potrzebnej głównie do likwidacji niemieckich gniazd karabinów maszynowych. Do udziału w tych akcjach zgłosiło się około tysiąca ochotników, którzy wbrew instynktom samozachowawczym podchodzili z ładunkami wybuchowymi pod stanowiska ogniowe, wysadzając je w powietrze.

Inny plan powstał w sztabie Armii Pomorze w pierwszych dniach września 1939 roku i dotyczył zniszczenia zbudowanego przez Niemców mostu pontonowego na Wiśle w okolicach Chełmna. Do przetransportowania pod jego konstrukcje min ułożonych na specjalnie skonstruowanych pływakach mieli być wykorzystani wyselekcjonowani ochotnicy z list Marynarki Wojennej. Zadania jednak nie zrealizowano, gdyż nie zdołano skompletować odpowiedniej liczby ludzi, który byliby gotowi podjąć się misji i pójść na pewną śmierć.

 

Niemcy wiedzieli

 

Wywiad niemieckich dobrze wiedział o akcji werbowania w Polsce ochotników do batalionu żywych torped, dlatego dowództwo wojsk niemieckich podejmowało szereg zabezpieczeń mających uniemożliwić lub zminimalizować skutki ewentualnych samobójczych ataków na terenie Polski. Z zachowanej notatki z 1940 roku wynikało, że na podstawie zdobytych list sporządzonych dla Marynarki Wojennej Rzeczypospolitej Polskiej wywiad niemiecki wyselekcjonował 850 osób, które uznano za niebezpieczne ze względu na możliwość uczestniczenia w akcjach samobójczych, i nakazano gestapo ich poszukiwanie. Ścigano również osoby, które złożyły jedynie deklaracje wstąpienia do tego rodzaju formacji.

Warto tu dodać, że nasi ochotnicy byli protoplastami kamikaze. Na wzór batalionów żywych torped w 1944 roku bowiem powstały podobne samobójcze formacje w japońskich siłach zbrojnych, znane nam pod nazwą kamikaze. Ich żołnierze świadomie i dobrowolnie poświęcali swe życie w ataku na nieprzyjaciela, pilotując zazwyczaj niewielkie samoloty – bomby. Ochotnikom batalionu żywych torped oraz kamikaze przyświecał ten sam cel – zadać nieprzyjacielowi jak największe straty, nawet za cenę własnego życia. Dlatego też ataki takie nazywano samobójczymi, chociaż śmierć była jedynie środkiem do osiągnięcia celu.

 

Skąd pomysł

 

Skąd wzięła się cała inicjatywa? Jak podaje m.in. Wikipedia, uważa się, że zapoczątkowała ją publikacja listu otwartego trzech ochotników (Edwarda Lutostańskiego i Leona Lutostańskiego oraz ich szwagra Władysława Bożyczki), który 6 maja 1939 roku ukazał się w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym". Według wspomnień Edwarda Lutostańskiego zamysł jego napisania zrodził się podczas dyskusji 28 kwietnia 1939 roku w reakcji na komunikat o zerwaniu przez III Rzeszę deklaracji o niestosowaniu przemocy wobec Polski oraz po doniesieniach o przypadkach japońskich żołnierzy, którzy w czasie wojny z Chinami polegli śmiercią samobójczą, atakując pozycje przeciwnika torpedami.

Inicjatywy pojawiały się jednak już wcześniej i mogły mieć związek z działalnością kontrwywiadu polskiego wśród młodych patriotów. Pierwszy znany przypadek zgłoszenia się do misji samobójczej na wypadek wojny miał miejsce w 1937 roku. Był to list mata rezerwy Stanisława Chojeckiego do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Dodajmy, że nabór do batalionów początkowo prowadzono spontanicznie jako akcję obywatelską, która polegała na zbieraniu zgłoszeń przez redakcje prasowe oraz organizacje paramilitarne i społeczne. Z czasem w związku ze znacznym zainteresowaniem deklaracje zaczęło przyjmować wojsko.

 

Spór historyków

 

Pierwsza przysięga żołnierzy batalionów żywych torped odbyła się 29 czerwca 1939 roku. Trwa spór historyków na temat realnych planów użycia tych oddziałów i roli, jaką odegrały. Część z nich uważa, że nie wykorzystano ich potencjału, ale większość uważa, że to był jedynie straszak na Niemców.

 

 

 

Kto się zgłaszał? Oto fragmenty listów ochotników

W obliczu zagrożenia wojną marszałek Edward Rydz-Śmigły codziennie otrzymywał listy z całego kraju, w których nadawcy prosili o umożliwienie podjęcia służby w batalionie żywych torped. Część tej przepełnionej patriotyzmem korespondencji ukazywała się na łamach ówczesnej prasy, oto skróty niektórych z nich:
Magister Maksymilian Hammer, nauczyciel, melduje Panu Marszałkowi gotowość żołnierską do wszelkiej ofiary dla chwały ojczyzny i prosi jednocześnie o przyjęcie w charakterze ochotnika do batalionu śmierci żywych torped.
Józef Miśkiewicz melduje, że gdy przyjdzie potrzeba, gotów jest oddać życie wykonując każdy rozkaz Pana Marszałka i prosi gorąco o zaliczenie jego osoby do batalionu żywych torped.
Zofia Myślińska pisze: "Ponieważ jestem nieuleczalnie chora na serce i w inny sposób nie mogę przysłużyć się swojej ojczyźnie, proszę Pana Marszałka, by pozwolił oddać swe życie z pożytkiem dla ojczyzny. Pragnę być żywą torpedą."
Władysław Bednarski składa w liście żołnierski hołd Naczelnemu Wodzowi i melduje swą gotowość bojową do służby ojczyźnie jako żywa torpeda.
Zygmunt Bojanowski pisze, że pomimo złego stanu zdrowia pragnie spełnić swój obowiązek względem ojczyzny, dlatego prosi o zaliczenie go do batalionu żywych torped.
Józef Brzostek pisze, że nie posiada żadnego majątku i może jedynie ofiarować ojczyźnie swe życie, prosi więc o uczynienie mu tego wielkiego zaszczytu, by mógł należeć do korpusu żywych torped. List zakończył słowami: "Oddaję się całkowicie pod Twoje rozkazy, nasz Wodzu Naczelny, i w razie wojny jako żywa torpeda chcę niszczyć okręty nieprzyjacielskie".
Zbigniew Domański posłusznie melduje, że pragnie swoje młode życie złożyć w ofierze ojczyźnie i gdy tego zajdzie potrzeba jako żywa torpeda bez wahania iść na szeregi wroga, by je zniszczyć.
Henryk Leszczyński melduje, że nie posiada pieniędzy, by móc je przekazać na Fundusz Obrony Narodowej, dlatego może tylko ofiarować ojczyźnie swe życie i prosi wobec tego o zaliczenie go do ochotników śmierci w charakterze żywej torpedy.
Władysław Napiórkowski w gorących słowach prosi o zaliczenie go do szeregu tych bohaterów, którzy już wstąpili do batalionu żywych torped. "W ten sposób pragnę dać przykład swej żonie i dzieciom, ze każdy Polak w chwilach decydujących odnosi się z pogardą do śmierci i jest szczęśliwy, że może umrzeć dla ojczyzny" – pisze między innymi.
Wasyl Staroż pisze: "Od młodych lat miałem i mam w sercu wielkie uczucie miłości do ojczyzny. Wciąż marzyłem, by walczyć i zginąć, tak jak ginęli w poprzednich latach bohaterowie obrony granic naszej ojczyzny. Uczyń mi ten wielki zaszczyt nasz ukochany Wodzu Naczelny i przyjmij mnie do batalionu żywych torped".
Romuald Zbaraski zwraca się uniżenie o przyjęcie go do batalionu żywych torped, gdyż w ten sposób pragnie w decydujących chwilach przysłużyć się ojczyźnie.
Albin Brzostowski melduje, że będąc już w podeszłym wieku nie może w inny sposób przysłużyć się ojczyźnie, jak tylko przez oddanie swego życia w obronie granic kraju w charakterze żywej torpedy.
Podobne listy nadchodziły do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego jeszcze we wrześniu 1939 roku, kiedy już agresorzy z zachodu i wschodu nałożyli na Polskę krwawe jarzmo.
 

 

 

1

Komentarze

  • Adam Ciekawe 29 września 2015 08:37Jednak mamy coś wspólnego z muzułmanami, chętnie giniemy lecz wpierw zadajemy jak najwięcej strat przeciwnikowi. Nie powinni z nami zaczynać.

Dodaj komentarz