Janusz Niemiec w czasie spotkania w Jastrzębiu / Ireneusz Stajer
Janusz Niemiec w czasie spotkania w Jastrzębiu / Ireneusz Stajer

 

Janusz Niemiec jest synem majora Antoniego Żubryda "Zucha", dowódcy oddziału NZS. Ponieważ UB chciał schwytać ojca, aresztował czterolatka, który miał być przynętą.

 

W spotkaniu z uczniami w Szkole Podstawowej nr 19 w Jastrzębiu Zdroju uczestniczył Janusz Niemiec, uznany za najmłodszego więźnia okresu stalinowskiego. Po raz pierwszy trafił do aresztu UB w wieku... czterech lat. – Miało to miejsce wskutek działalności konspiracyjnej ojca, majora Antoniego Żubryda z Sanoka pseudonim "Zuch", i mamy, Janiny z domu Praczyńskiej – opowiada pan Janusz. W 1939 roku Żubryd walczył w obronie Warszawy. Po kampanii wrześniowej Sanok, gdzie dostarczał żywność rodzinie, znalazł się po stronie radzieckiej. Tam Antoni został złapany i przekazany NKWD. Kapitan Kuźniecow złożył mu propozycję nie do odrzucenia: współpracę przeciwko Niemcom albo Sybir. W 1941 roku gestapo aresztowało Żubryda i dwa lata później niemiecki sąd wojskowy skazał na karę śmierci. Antoni uciekł z miejsca egzekucji.

Jesienią 1944 roku wstąpił do UB, gdzie otrzymał stanowisko zastępcy szefa urzędu w Sanoku. Utrzymywał jednak kontakt z antykomunistycznym podziemiem, m.in. z Józefem Czuchrą "Orskim". Zagrożony aresztowaniem, w czerwcu 1945, po uprzednim uwolnieniu więźniów sanockiej ubecji (10 AK-owców), wraz z kilkoma współpracownikami poszedł do lasu. We wsi Niebieszczany sformował zalążek przyszłego potężnego oddziału Samodzielnego Batalionu Operacyjnego Narodowych Sił Zbrojnych "Zuch". W tym momencie zaczęła się dramatyczna historia jego synka. – Zostałem aresztowany przez UB jako czteroletnie dziecko. Zamknęli również babcię ze strony mamy, która się mną opiekowała. Nie pamiętam nic z pierwszego pobytu w celi – zaznacza Janusz Niemiec.

Czterolatek stał się przynętą. Śledczy liczyli na to, że Antoni Żubryd przyjdzie po syna i odda się w ręce władz. Stało się zupełnie inaczej. W odpowiedzi żołnierze "Zucha" zlikwidowali szefa PUBP w Sanoku, a następnie opanowali posterunek MO w Haczowie, biorąc do niewoli jego załogę. Żubryd zagroził nowo powołanemu szefowi urzędu, że jeżeli nie wypuści jego bliskich, rozstrzela milicjantów. Tym razem UB się ugiął. Wypuszczono ich, lecz spokój trwał niespełna rok. Jak wspominał syn, ojciec był sprytny i miał poparcie ludności trzech powiatów: Sanok, Brzozów i Krosno. Oddział liczył ok. 260 żołnierzy, rozproszonych w terenie, którymi "Zuch" dowodził z doskoku.

– Tuż przed Wielkanocą w 1946 roku pod dom babci zajechał patrol Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i UB, którym dowodził oficer NKWD, Szułakow. Aresztowano mnie ponownie wraz z opiekunką – babcią i przewieziono pod silną eskortą z Sanoka do Rzeszowa. Zaczął się mój drugi pobyt w więzieniu, tym razem sześciomiesięczny. Zapamiętałem smród fekaliów na naszym piętrze, bo były zapchane ubikacje. Pamiętam smak i zapach wiśni przemycanych do naszej celi przez kierowcę, przyjaciela rodziny z Sanoka, który dowoził żywność. Po wielu tygodniach starań pozwolono mi, pięciolatkowi opuszczać celę. Mogłem jeździć na hulajnodze po podwórku – podkreśla pan Janusz.

Tymczasem "Żubrydowcy" stoczyli wiele zwycięskich potyczek z grupami operacyjnymi NKWD, UB i KBW. W obronie Polaków kilkakrotnie walczyli z oddziałami UPA. Antoni Żubryd został zamordowany wraz z żoną Janiną przez agenta UB 24 października 1946 roku we wsi Malinówka. – W listopadzie przywieziono zmasakrowane zwłoki rodziców i wypuszczono nas z wiezienia. Zamiast jednak przebywać z babcią, trafiłem do sierocińca w Sanoku, gdzie żyła jeszcze druga babcia (mama ojca). Nie wolno mi było nawet odwiedzać dziadków – zaznacza pan Janusz, którego po jakimś czasie wykradła z sierocińca ciotka Stefania Niemiec. Jako więźniarka obozu Auschwitz-Birkenau uciekła na Śląsku z Marszu Śmierci. Ukryła się w dole kloacznym, przechodząc przez dziurę w desce. Kiedy dowiedziała się, że jej siostra i szwagier nie żyją, pojechała do Sanoka.

– Zapewne dała komuś łapówkę, by wyciągnąć mnie z sierocińca. Zawinęła w koc i pociągiem wywiozła na Śląsk. Mieszkaliśmy w Zabrzu, gdzie dla bezpieczeństwa przyjąłem nazwisko wujka Jana, Niemiec. Władze w Sanoku szalały, bo ktoś wykradł "żubrydowskie" szczenię. Przeżycia więzienne (głód, lęk i poniewierka) sprawiły, że zachorowałem na gruźlicę. W płucach miałem naciek wielkości fasoli. Dwukrotnie leczyłem się w sanatoriach w Rabce – mówi najmłodszy więzień okresu stalinowskiego. W 1952 roku zaczął naukę w pierwszej klasie szkoły powszechnej. Jedyną osobą, znającą jego przeszłość i prawdziwe nazwisko, była wychowawczyni. Z Zabrza wyjechał do Warszawy, gdzie przeżył 63 lata.

Obecnie mieszka z rodziną siostry w Nowej Soli. Mówi, że do dziś zachował nazwisko Niemiec, by oddać hołd ciotce i wujkowi, którzy go wychowali i wykształcili. Jego z kolei syn, zafascynowany postacią dziadka, przyjął nazwisko Żubryd.

Korzystałem z: "Żołnierze wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 roku, wydanie uzupełnione i poprawione", Warszawa, 2002 r.

Komentarze

Dodaj komentarz