Ledwo złodzieje zbliżyli się do wjtowego zagonu, pojawił się oddział wojska / Elżbieta Grymel
Ledwo złodzieje zbliżyli się do wjtowego zagonu, pojawił się oddział wojska / Elżbieta Grymel

 

Z tej opowieści płynie wniosek: warto modlić się za zmarłych, bo oni potrafią odwdzięczyć się w sposób, który przyda się na tym świecie!

 

Działo się to przed wielu laty. Pruska wojna przeciągała się i ludzie zaczynali głodować. Niechętnym więc okiem patrzyli na pole kapusty bogatszego sąsiada, który był wójtem i jeszcze dorabiał, pracując w kopalni. Zmówiło się raz trzech kamratów: Karlik, Walek i Antek, że jak tylko właściciel ruszy na wieczorną szychtę, oni wpadną na pole i wytną tyle kapusty, ile zdołają udźwignąć. Krótko przed północą ruszyli w kierunku pól, a kiedy odnaleźli właściwy zagon, zegar na kościelnej wieży wybił godzinę dwunastą.

I wtedy na wójtowym kapuśniku ni stąd, ni zowąd pojawili się żołnierze, słychać było krzyki, komendy i wystrzały! Przerażeni niedoszli złodzieje ukryli się w pobliskim zbożu. Tylko najmłodszy, Walek, odważył się podczołgać na skraj pola, żeby uszczknąć choć główkę. Kiedy jednak zobaczył jeźdźca pędzącego w jego kierunku, co sił w nogach rzucił się do wsi, zostawiając daleko w tyle swoich starszych towarzyszy, choć ci wiernie mu sekundowali!

Nazajutrz spotkali się wszyscy trzej jeszcze przed poranną szychtą i długo naradzali, czy wspomnieć wójtowi o tej dziwnej historii. Byli przekonani, że wójtowego pola pewno na zlecenie pilnuje regiment żołnierzy. W końcu najstarszy Karlik zdecydował powiedzieć prawdę, bo zgubił w czasie ucieczki swój worek, na którym żona wyhaftowała jego inicjały, więc prędzej czy później sprawa i tak wyszłaby na jaw. Wieczorem cała trójka zapukała więc do drzwi wójta. Gospodarz był w dobrym humorze i wszystko wskazywało na to, że nic nie wie o stracie.

– Nie będziecie nas tak pięknie witać, wójcie, kiedy wam powiemy, co się stało! – odważył się odezwać Karlik.

Wójt był zdziwiony i mocno zaciekawiony.

– Wczoraj w nocy wojsko zniszczyło wasz kapuśnik! – kontynuował Karlik. – Tylu ich było, tych wojaków, były i konie, i armaty...

Gospodarz najwyraźniej nie dowierzał:

– Byłem tam dzisiaj i żadnych żołnierzy nie spotkałem – rzekł.

– Byliśmy na polu we trzech, koło północy, chcieliśmy urwać kilka główek, bo głód w chałupie...– Karlik, choć twardy chłop, był bliski płaczu. – Pełno ich tam było, tych żołnierzy – ciągnął dalej swoją opowieść. – A jak Waluś podczołgał się ku nim, to zaraz jeden na koniu go przepędził! My też uciekaliśmy, aż się kurzyło! – zakończył opowieść.

Wójt wybaczył kamratom i obiecał im po worku kapusty, a na koniec dodał, że tych, których widzieli, bać się nie muszą, bo oni dobrym ludziom niczego złego nie zrobią!

– Jakoż to? – krzyknęli wszyscy trzej równocześnie. – Skoro wy, wójcie nie wynajęliście ich do pilnowania pola, to skąd się tam wzięli?

Gospodarz wzruszył tylko ramionami, bo najwyraźniej nie chciał odpowiedzieć.Wszystko opowiedziała kamratom jego najmłodsza córka.

– Ci, których widzieliście, to były zbawione duszyczki. Nasz tatulek co wieczór modli się za poległych żołnierzy. Pewnego razu przyśnił mu się jakiś oficer, który powiedział, że dzięki jego modlitwom on ze swoimi żołnierzami idzie dzisiaj do nieba i zapytał, czego by sobie tatulek życzył za tę przysługę. Nasz ojciec martwił się wtedy tym, że będziemy głodować całą zimę, gdyby nam ktoś plony z pola ukradł! Oficer odpowiedział, że jak będzie taka potrzeba, to on ze swoimi żołnierzami pola popilnuje i jak widzicie, słowa dotrzymał! – wyjaśniła córka.

Trzej przyjaciele stali przez chwilę, a potem podziękowawszy gospodarzowi, wzięli na plecy mieszki z podarowaną kapustą i ruszyli do swoich domów. Któryś z nich musiał się jednak przed kimś wygadać, bo nazajutrz o ich nocnej przygodzie rozprawiała już cała wieś.

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz