Konstanty i Karlik trzymali się razem, a jednak coś ich rozdzieliło / Elżbieta Grymel
Konstanty i Karlik trzymali się razem, a jednak coś ich rozdzieliło / Elżbieta Grymel

 

Gdy jednemu z górników znowu przydarzyło się wbrew własnej woli odłączyć się od grupy, do akcji wkroczył pradziadek Karlik. Z kłopotami, ale dał radę nieznanej sile, która prześladowała nowego kamrata.

 

Następnego dnia górnicy bardzo starali się, żeby sytuacja się nie powtórzyła, więc pradziadek jako najstarszy z nich poradził, żeby wyjść do pracy trochę wcześniej, a Konstantego umieścić w środku grupy, wtedy łatwiej będzie go upilnować! Niestety, jednak i tym razem ich towarzysz nie wiadomo kiedy odłączył się od nich, a potem nawoływano go i poszukiwano aż do wschodu słońca. Przy drugim spóźnieniu sztygar zagroził jejkowiczanom zwolnieniem z pracy, dlatego o trzecim takim incydencie nie mogło być mowy!

Pradziadek Karlik zdecydował więc, że on sam ujmie Konstantego pod rękę i pójdą razem na czele grupy, a reszta górników, bez względu na to, co by się nie działo, nie czekając na nich, ma udać się do pracy w kopalni. Niestety, jak się potem okazało, pradziadek Karlik przecenił swoje możliwości, poza tym nie przewidział, z czym może mieć do czynienia. Dopóki po cichu odmawiał poranne godzinki, nic się nie działo, a przebyli już ponad połowę drogi. Kiedy jednak przerwał na chwilę modlitwy, żeby wziąć oddech i zaintonować pieśń "Kiedy ranne wstają zorze", coś nim zakręciło i powlekło razem z Konstantym, bo starszy górnik ani na chwilę nie puszczał jego ramienia. I wtedy łąka, którą Karlik przemierzał wiele razy, wydała mu się dziwnie obca!

Kiedy potknął się na jakiejś nierówności, jego dłoń sama wysunęła się spod pachy nowego kamrata i wtedy jakby wrócił do rzeczywistości. Uświadomił sobie bowiem, gdzie się znajduje, ale Konstantego nigdzie nie było. Okazało się, że błądził po łąkach aż do wschodu słońca. Taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy i w końcu Konstanty musiał zrezygnować z pracy w kopalni. Problem polegał na tym, że malutkiego gospodarstwa trudno było utrzymać liczną rodzinę. Zmartwiony chłop nie wiedział, co zrobić, i udał się po radę do mojego pradziadka Karlika. Miał do niego zaufanie, bo nie opuścił kamrata w potrzebie!

Za jego radą niedoszły górnik sprzedał gospodarstwo w Jejkowicach i wyprowadził się w nieznanym kierunku, tam gdzie w okolicy nie było żadnych stawów ani rzeczułek, a woda była tylko w studniach i być może żyło mu się tam lepiej, a przynajmniej spokojniej, bo nikt więcej o nim nie słyszał! Zapewne domyślacie się bowiem, drodzy Czytelnicy, że przyczyną kłopotów Konstantego był zatarg z utopkiem, a doszło do niego tak: W młodości podczas zabawy tanecznej w swojej rodzinnej wsi Konstanty spoliczkował pewnego niewysokiego eleganta, który jego zdaniem zmoczył ławę na której siedział, a potem nie chciał po sobie posprzątać!

Rosły Konstanty złapał marnego przeciwnika za koszulę pod szyją, potrząsł nim parę razy i wywlókł przed karczmę, chcąc dać mu jeszcze w skórę, ale tam zwinny, mały elegant mu się wywinął i odskoczył na sporą odległość, a potem zaśmiał się i gromko krzyknął: Jeszcze pożałujesz, żeś podniósł rękę na utopca! Potem fiknął kozła i zniknął w przydrożnym rowie pełnym wody. Przypomniał o sobie po latach, na szczęście wszystko wskazuje na to, że Konstanty jakoś uwolnił się od niego.

Elżbieta Grymel

 

PS. Drodzy Czytelnicy, następuje ponowna zmiana tematu, w maju straszyły będą duchy szlachetnie urodzonych. Miłej lektury!

Komentarze

Dodaj komentarz