Księżna podobno latała jako pomietło po kościele na Kościelcu, gdzie wyrządziła wiele szkd / Elżbieta Grymel
Księżna podobno latała jako pomietło po kościele na Kościelcu, gdzie wyrządziła wiele szkd / Elżbieta Grymel

 

Dziś zgodnie z zapowiedzią chcę opowiedzieć legendę, wedle której Katarzyna Sydonia była straszliwą jędzą, wyrządziła ludziom wiele zła i dlatego długo po śmierci nie mogła zaznać spokoju.

 

Niestety, istnieją również inne ludowe opowieści, które przedstawiają znaną z poprzedniego odcinka tego cyku księżnę Katarzynę Sydonię w niekorzystnym świetle. Według nich pani na Cieszynie była straszną sekutnicą i ze wszystkimi toczyła nieustające spory, ani służbie, ani rodzinie nie żałowała wyzwisk i razów wierzbową witką moczoną w słonej wodzie. Uderzenia te nie zostawiały śladów, ale były bardzo bolesne! Zrzędliwa księżna zamęczyła podobno najpierw swego leciwego męża, a potem nieletnie jeszcze dzieci. Codziennie kłóciła się też ze służbą.

Swary z panią utrudniały służącym wykonywanie podstawowych prac, dlatego żeby uniknąć spiętrzenia robót, ktoś wymyślił, żeby wysyłać do niej codziennie co najmniej jedną osobę, na której mogłaby się wyżyć. Kiedyś na ochotnika zgłosił się stary gajowy (według innej wersji był to stary żołnierz) nazwiskiem Boczoń, który swoim ślamazarnym zachowaniem tak zdenerwował krewką księżnę, że wyskoczyła ona z okna wieży, zabijając się na miejscu. Dalszy ciąg tej opowieści, drodzy Czytelnicy, zapewne już znacie! Ziemia nie chciała przyjąć ciała sekutnicy, więc załadowano je na wóz zaprzęgnięty w woły, który razem z trumną zapadł się w bagnisku w okolicy Cierlicka (miejscowość ta leży po czeskiej stronie naszej granicy państwowej).

Jednak to jeszcze nie koniec historii złej księżnej. Nocami pojawiała się ona w miejscu swego pochówku w postaci czarnej zjawy, strasząc zapóźnionych wędrowców i wciągając ich w okoliczne bagna, dlatego żeby w końcu ukrócić zapędy straszydła, na pobliskim wzgórzu zwanym Kostelec z czasem wybudowano mały kościółek. Jak chce inna legenda, uparta zjawa przeniosła się do niego i robiła w jego wnętrzu wielkie spustoszenie, latając jako pomietło i niszcząc kościelne sprzęty. Choć wielu próbowało wybawić tę zbłąkaną duszę, to jedynie pewien stary wojak domyślił się, jak można księżnę uwolnić od kary po śmierci. Zaopatrzony w wierzbową witkę moczoną w soli wysmagał solidnie ducha, który tuż przed trzecią godziną nocną podziękował mu za wybawienie i zniknął, by już nigdy więcej się nie pojawić.

Kościół na Kostelcu istnieje do dziś, choć nie jest to już ta sama protestancka świątyńka pod wezwaniem św. Wawrzyńca, która w roku 1654 została opuszczona i z czasem zmieniła się w ruinę. W roku 1908 roku w jej miejsce postawiono kościół katolicki, który istnieje do dziś.

 

PS. Drodzy Czytelnicy, zapewne chcielibyście poznać źródło tych opowieści. Otóż słyszałam je wiele lat temu od znajomych moich rodziców: starszej pani pochodzącej z Kończyc koło Cieszyna oraz jej syna, który wciąż w Cieszynie mieszka. Garść informacji dorzucił również pan, przypadkowo spotkany w Grodźcu koło Cieszyna, który wspaniale opowiadał nie tylko o księżnej cieszyńskiej, ale także o miejscowym świętym Melchiorze Grodzieńskim. Źródła te uzupełniła opowieściami umieszczonymi w internecie. Moi drodzy, w opowieść o księżnej Katarzynie Sydonii wpleciony jest wątek migrujący, którego reminiscencja znaleźć można w opowieści o złej pani na Pawłowicach, ale o tym napiszę niebawem.

Elżbieta Grymel

Komentarze

Dodaj komentarz