O Werwolfie między innymi na Grnym Ślasku pisze Volker Koop   / Archiwum
O Werwolfie między innymi na Grnym Ślasku pisze Volker Koop / Archiwum


Wokół Werwolfu (wilkołaka) narosło wiele mitów i legend. Jaka jest prawda o działalności organizacji, którą naziści powołali pod koniec wojny do zwalczania wojsk alianckich wkraczających na obszar III Rzeszy od wschodu i zachodu? Czy Werwolf, jak na Górnym Śląsku określano całe niemieckie podziemie, zaznaczył się jakoś w naszym regionie? Do jednego worka wrzucano tu niedobitków z Wehrmachtu, działaczy byłych organizacji nazistowskich, nowe nielegalne struktury, ale i chłopców czytających niemieckie książki. Funkcjonował mit wilkołaka czyhającego wszędzie na życie radzieckich żołnierzy i polskich milicjantów.
 
Przygotowania do partyzantki
 
Przygotowania do zorganizowania niemieckiej konspiracji prowadzono już w czasie wojny. Gestapo próbowało stworzyć struktury mające penetrować polską i sowiecką administrację, wykorzystując sieć konfidentów. Paul Bauch, odpowiedzialny za zwalczanie polskiego ruchu oporu, w styczniu 1945 roku (na trzy dni przed wkroczeniem oddziałów radzieckich do Katowic) spotkał się po raz ostatni ze swoimi trzema kluczowymi konfidentami, Grolikiem, Kampertem i Ulczokiem. Zlecił im, by wprowadzali do nowej administracji zaufanych ludzi. Przystąpiono także do organizowania oddziałów zbrojnych na opuszczonych terenach.
Protektorem Werwolfu na tym obszarze był dowódca wycofującej się na zachód Grupy Armii Środek, feldmarszałek Ferdynand Schörner, który miał dozbrajać niemieckich partyzantów. Jak twierdzą historycy Adam Dziurok i Ryszard Kaczmarek, przygotowania zakończyły się częściowym powodzeniem tylko na Śląsku Dolnym i Opolskim, w niewielkim stopniu w rejencji katowickiej, za wyjątkiem Bytomia, Zabrza i Gliwic. Organizacje, najczęściej ani nie mające ze sobą powiązań strukturalnych, ani też nie podlegające centralnemu kierownictwu, w polskiej historiografii określa się niezbyt fortunnie zbiorczą nazwą Werwolf.
 
 
Freikorpsowcy i spadochroniarze
 
Z początku koncentrowały się one na werbowaniu nowych członków i gromadzenie broni, dopiero próbowały występować przeciwko instalującym się władzom i państwu polskiemu. Im Armia Czerwona była bliżej Górnego Śląska, tym więcej powstawało grup Werwolfu. Jak ustalił we wschodnioniemieckich archiwach historyk Volker Koop, w ręce służb bezpieczeństwa Polski i Czechosłowacji wpadły liczne dokumenty Wehrmachtu i gestapo dotyczące wilkołaków, raporty operacyjne oraz rozkazy i informacje na temat struktur dowodzenia i szkolenia. Okazało się, że kandydatów rekrutowano m.in. z freikorpsów Górny Śląsk lub Adolf Hitler. Ludzie ci wykonywali różne zawody, od ślusarzy i pracowników biurowych po elektrotechników i majstrów.
Do 20 marca Freikorps Górny Śląsk z rejonu Katowic – Gliwic pozyskał dla Werwolfu 80 osób z własnych szeregów. Do tego doszło 60 z powiatu cieszyńskiego oraz sześciu z okolic Rybnika, którzy najpierw zostali włączeni do Volkssturmu. Walczyli w jego szeregach z wkraczającymi na Śląsk oddziałami radzieckimi. W ostatnich dniach wojny na Górnym Śląsku wylądowali niemieccy spadochroniarze. W kwietniu 1945 roku w powiecie pszczyńskim zaobserwowano kilka takich przypadków. Jak wszystko wskazuje, ludzie ci mieli stworzyć w naszym regionie partyzantkę wierną III Rzeszy.
 
Raport starosty
 
Starosta pszczyński raportował: "Podczas penetracji na łąkach należących do Podlesia odnaleziono cztery skrzynie zrzucone na spadochronach, z których dwie zawierały broń automatyczną, trzecia chleb, czwarta konserwy i papierosy. Jeden ze skoczków został przy pomocy okolicznych włościan zabity. Skoczek ten z ukrycia zaatakował z broni automatycznej wywiadowcę zabezpieczającego odnalezione skrzynie i mimo trzykrotnego wezwania do poddania się nie uczynił tego (...)". Tej samej nocy ujawniono aparat odbiorczo-nadawczy porzucony w lasach w okolicach Tychów.
Podobne zrzuty zanotowano 15 kwietnia 1945 roku na trenie Wyr i Orzesza. Część skoczków zginęła lub trafiła do niewoli, pozostałym udało się uciec. Ich los pozostaje nieznany.  Skala zjawiska o nazwie Werwolf nie była jednak duża. Komunistyczne władze wykorzystywały złowieszczy nimb organizacji do swych celów politycznych i propagandowych. Służyło im to nie tylko w walce z "niemieckim rewizjonizmem", ale także do atakowaniu polskiego podziemia niepodległościowego oraz wywoływaniu przerażenia wśród Polaków, którzy przeżyli koszmar wojny.
 
W kręgu podejrzeń
 
A wystarczyło niewiele, żeby podpaść. Nieraz młodzi chłopcy czytali literaturę w języku niemieckimi i wymieniali się książkami, a już stawali się podejrzani. – Znam przypadek chłopca z Raciborza Ostroga, który bawił się często w okolicach mostu nad Odrą. Zainteresował się nim UB, funkcjonariusze przyszli po niego do szkoły, skąd został zabrany i poddany brutalnemu śledztwu. Chciano wymusić na nim przyznanie się do udziału w nielegalnej grupie, która chciała obalić komunizm i planowała zamachy, w tym wysadzenie mostu – mówi Beno Benczew, pracownik katowickiego oddziału IPN.
Jak dodaje, w 1952 roku służby chwaliły się rozbiciem trzyosobowej grupy Józefa Ogórka z Raciborza i siedmioosobowej ekipy Augustyna Zaczka, które pochopnie zaliczono do podziemia niemieckiego. Autor książek historycznych Paweł Newerla z Raciborza przyznaje, że w sprawozdaniach okresowych raciborskiej bezpieki natknął się na informacje o działalności Werwolfu. – Wskazano w nich nazwisko przywódcy, mieszkańca Raciborza. Uważam, że to był wymysł funkcjonariuszy, którzy mogli uciekać się nawet do prowokacji – zaznacza badacz dziejów miasta.
 
Prowokacja w Pietrowicach
 
14 lutego 1946 roku przed siedzibą posterunku Milicji Obywatelskiej  w Pietrowicach Wielkich wybuchła bomba. Jakimś dziwnym trafem jednak nie został poszkodowany żaden z funkcjonariuszy, ponieważ wszyscy akurat przebywali w ostatnim pomieszczeniu. Zamach (choć raczej była to prowokacja) spowodował aresztowania kilkudziesięciu osób, którym zarzucono przynależność do niemieckiego podziemia.
 

 

Sabotaż, terror i likwidacja zdrajców
Werwolf założył we wrześniu 1944 roku reichsführer SS Heinrich Himmler. Jego wilkołaki miały prowadzić walkę partyzancką. Za pomocą sabotażu i terroru siać zamęt w szeregach wroga i likwidować "zdrajców", współpracujących z siłami okupacyjnymi. Organizacja przystąpiła do działania z większą werwą na Wschodzie, a na zachodzie Niemiec osiągnęła co najwyżej zaczątkową formę. Tworzenie struktur partyzanckich było tylko jednym z wielu kroków, za pomocą których nazistowskie przywództwo próbowało za wszelką cenę doprowadzić do "ostatecznego zwycięstwa", choć wojna była już przegrana. Nazwę Werwolf Heinrich Himmler wybrał z rozmysłem. Przez całe wieki w wielu kulturach wilk był przedstawiany jako istota będąca zarazem obrońcą i mścicielem – i taką też rolę miały odgrywać wilkołaki. Narodowi socjaliści, którzy chętnie odwoływali się do historii mitów, nazywając swoją organizację konspiracyjną, znaleźli wystarczająco wiele powiązań z magią wilka. Człowiek wilk to określenie wywodzące się od staroniemieckiego słowa wer, oznaczającego właśnie człowieka. Rozpowszechnione były legendy o mężczyznach, którzy podczas pełni księżyca przyjmują postać wilka i napadają na ludzi i zwierzęta. Wiara w wilkołaki była szczególnie głęboko zakorzeniona w krajach bałtyckich i słowiańskich. Przypuszczalnie ludy te miały do czynienia z ekstatycznymi rytuałami nordyckich wojowników, berseków. I tak jak bersekowie niszczyć wroga miał Werwolf Himmlera. Symbol nazistowskich wilkołaków składał się z dwóch znaków runicznych, odpowiadających literom "i" oraz "s". W tej kombinacji oznaczały one słowo: Ich siege (zwyciężam). 

Źródła: Volker Koop, "Werwolf. Ostatni zaciąg Himmlera", przełożył Bartosz Nowacki, Warszawa 2016, "Województwo śląskie 1945-1950. Zarys dziejów politycznych", red. A. Dziurok, R. Kaczmarek, Katowice 2007, Maciej Bartków, "Werwolf – niemieccy partyzanci na Górnym Śląsku", http://historia.wp.pl.


 

1

Komentarze

  • rymerok historia 11 maja 2017 13:09Bardzo ciekawy tekst. Proszę o więcej takich które dotycza historii drugiej wojny swiatowej

Dodaj komentarz