Anna Kania z domu Strach w wieku 19 lat / Archiwum rodzinne
Anna Kania z domu Strach w wieku 19 lat / Archiwum rodzinne

-Jak pani zapamiętała ojca?
-Pamiętam tatę z dzieciństwa. Ukrywając się, najpierw przed Niemcami, a później przed komunistami, przychodził do domu. Brał mnie na ręce i śpiewał. Miał swoje ulubione arie operowe, a jedną z nich była: „Oj, Halino, oj jedyna (...)” Jontka z „Halki” Moniuszki. Dlatego otrzymałam na imię Halina.
-Gdzie ukrywał się porucznik Wiktor Kania?
-Niektórzy mieszkańcy Żor udostępniali partyzantom różne pomieszczenia. Mama (Anna) wiedziała, gdzie przebywa ojciec, bo na prośbę taty była informowana przez właścicieli konspiracyjnych lokali. Przyprowadzała wówczas mnie i brata Eugeniusza pod okna takiego domu. Bawiliśmy się w piasku, a tata sobie podśpiewywał, czasem coś mówił do nas przez szybę, płakał. Był wesołym człowiekiem, ale z życia miał niewiele. Potem ukrywał się w Osinach, gdzie jeździliśmy z mamą. Oficjalnie w odwiedziny do znajomych. Tam ojciec wychodził z ukrycia i brał mnie na kolana.
-W Osinach właśnie zginął w obławie zorganizowanej przez UB i wojsko.
-Miałam dopiero sześć lat i nie zapomnę tego widoku do końca życia. Mama dostała sygnał, że z Osin wiozą nieżywego ojca. Ubrała nas ładnie i poszliśmy na ulicę Stodolną. Podjechał wóz zaprzęgnięty w konie, ustrojony gałązkami. Jakiś pan podniósł mnie i brata i mówi: „Zobaczcie, to jest wasz tatuś”. Leżał w pięknym oficerskim mundurze, butach. Kiedy dowiedzieli się o tym ubowcy, kazali go natychmiast rozebrać do bielizny. Tak tatę upokorzyli. Włożono go do naprędce zbitej przez stolarza trumny. Żorzanie przenieśli mnóstwo majowych kwiatów, był nimi cały okryty. Miał zostać pochowany pod płotem. Ktoś jednak uprosił, być może ksiądz Brzoza, i tatuś spoczywa dziś na trzecim poziomie cmentarza parafialnego.
-Jak potem wyglądało wasze życie?
-Było ciężko. Niektórzy ludzie pocieszali nas na ulicy: „Och te biedne dzieci”. Póki co, nie zdawaliśmy sobie sprawy z dramatu sytuacji. Taty nie było w domu i podczas okupacji, bo działał w partyzantce. Życie po wojnie stanowiło dla nas kontynuację biedy z czasów okupacji. Mama mocno przeżyła śmierć męża. Jak bardzo, zrozumieliśmy to dopiero, gdy dorośliśmy. Doceniliśmy wszystko, co zrobiła dla nas. Mój młodszy brat Wiktor urodził się trzy tygodnie po śmierci ojca. Planowo miał przyjść na świat mnie więcej wtedy, gdy tata zginął. Ale te wszystkie straszne przeżycia sprawiły, że poród się opóźnił.
-Jakie działania UB podejmowało wobec rodziny Wiktora Kani?
-Nasz dom na rynku był cały czas obserwowany. Ubowcy skakali po dachach budynków, by coś zobaczyć i nas straszyć. Wywierali presję na mamie, bo wiedzieli, że ojciec nas odwiedza. Nalegali, byśmy wyjechali z miasta, a mama rozwiodła się z ojcem Kiedy była w zaawansowanej ciąży przykładali jej pistolet do skroni. Niczego nie powiedziała, nie zdradziła. Jednego razu przyszli, gdy chora leżała w łóżku. Przeszukali wszystko, nie zaglądnęli tylko do łóżka, gdzie była schowana broń. Poczuli się pewniej, gdy ojciec zginął i przestał istnieć oddział partyzancki Wędrowiec.
-Czy ktoś pomagał wam przetrwać ten trudny czas?
-Tak, mama miała szczęście w Żorach na dobrych ludzi. Bardzo dużo osób wspomagało ją dobrym słowem, a niektórzy materialnie. Babcia (mama mamy), która wróciła właśnie z niemieckiego obozu w Mysłowicach, odwiedziła nas pieszo z Górek Małych (niedaleko Brennej). Przyniosła nam w torbach jedzenie. A miała ponad 70 lat. Mama pochodziła z patriotycznej rodziny Strachów. Miała ośmiu braci, spośród których pięciu zginęło za Polskę. Jeden w Katyniu, a mojego chrzestnego (21-latka) zastrzelili Niemcy na oczach matki, czyli mojej babci.
-Z czego się utrzymywaliście?
-Po śmierci ojca nastąpił ciąg nieszczęść. Jak brat Wiktor nie umiał jeszcze chodzić, mama doznała udaru. Miała wówczas 33 lata. Nie było mowy o jakimś większym leczeniu. Zajął się tym za darmo żorski lekarz Stefan Łytkowski i wyzdrowiała. Udar cofnął się, mimo że mama na pewien czas przestała władać rękami i nogami. Nie był to jednak koniec nieszczęść.
Rozmawiał: Ireneusz Stajer

Komentarze

Dodaj komentarz