Betty Katz narysowana przez syna Lothara w 1936 roku / Lothar Katz/szuflandiamałgosi.pl
Betty Katz narysowana przez syna Lothara w 1936 roku / Lothar Katz/szuflandiamałgosi.pl

Ireneusz Stajer
Ochronkę dla żydowskich dzieci, w której potem mieściła się szkoła muzyczna, rozebrano 10. lat temu. Rybniczanie wyznania mojżeszowego zawdzięczali placówkę Ferdynandowi Haasemu, właścicielowi garbarni. To on, gdy władze rejencji opolskiej zastanawiały się nad lokalizacją sierocińca dla żydowskich dzieci, dał kasę na budowę ochronki. Postawił jednak warunek: „placówka ma powstać w Rybniku”.

Sierociniec otwarto w 1893 roku. -Składał się nie tylko z budynku głównego. Tam były również warsztaty, dom modlitwy i przepiękne ogrody. Po drugiej stronie ulicy znajdowało się starostwo. Dzieci uczono zawodu. Dziewczynki np. zdobywały umiejętności pisania na maszynie, stenografii i prac ręcznych - mówiła Małgorzata Płoszaj w muzeum na spotkaniu poświęconym rybnickim Żydówkom. Pierwszym dyrektorem był rybniczanin, który odszedł po pół roku.

Wychowawcy z powołania
Następnie w ochronce pojawiło się małżeństwo Katzów, pracujące w niej ponad ćwierć wieku. Co prawda, to Leopold szefował placówce, ale jego żona Betty była niezwykłą kobietą. Pochodziła z Poznania. Tam przyszła na świat w 1872 roku. Skończyła seminarium nauczycielskie i najprawdopodobniej w Lesznie poznała swego przyszłego, starszego o osiem lat męża, Leopolda Katza, również nauczyciela. Być może tam się pobrali.

-Zanim Leopold Katz objął kierownictwo w rybnickim sierocińcu, przez jakiś czas pracował w pobliskim Raciborzu. Do naszego miasta przeprowadzili się wiosną 1894 roku. Co ciekawe, by Leopold mógł zostać dyrektorem placówki, musiał mieć żonę, która miała mu pomagać w pracach wychowawczych oraz administracyjnych. Betty nadawała się do tego idealnie, o czym świadczy jej całe późniejsze życie – podkreśliła Małgorzata Płoszaj.

Para zamieszkała na terenie sierocińca. Pod jej kierownictwem ochronka stała się nowoczesnym, przyjaznym dla podopiecznych i ważnym miejscem na mapie nie tylko Rybnika.

Śmierć młodziutkiego Günthera
Sam Leopold, oprócz pracy zawodowej, angażował się w życie społeczne miasta, gdyż był przez pewien czas rajcą miejskim. Niewątpliwie świadczy to o jego znaczeniu i popularności.

-Dwa lata po przyjeździe do Rybnika Katzom urodził się pierworodny syn Lothar, a w 1898 roku drugi syn Günther. Chłopcy wychowywali się i dorastali na terenie ochronki wraz z innymi dziećmi, którym los zabrał rodziców. Wszystko szło swoim trybem, czasem lepiej, czasem gorzej, czyli tak jak to bywa zwykle w życiu. Aż do momentu Wielkiej Wojny, którą ludzie tak wówczas nazwali, nie przypuszczając, że może wybuchnąć jeszcze większa wojna – opowiadała pani Małgorzata.

Młodziutki Günther otrzymał powołanie niemieckiej armii. -A może sam się zaciągnął? Nie da się tego dziś ustalić – zastanawiała się prelegentka. Wiemy natomiast, że zginął pod koniec wojny, 23 sierpnia 1918 roku na terenie Macedonii. Miał zaledwie 18 lat. To była ogromna tragedia dla rodziców. Chcąc zachować pamięć o swym synu wmurowali w sierocińcu tablicę pamiątkową oraz założyli specjalny fundusz nazwany jego imieniem (Günther Katz-Stiftung), w wysokości 3 tys. marek. Fundusz ten miał być przeznaczony dla zdolnych uczniów rybnickiego gimnazjum. Na szczęście drugi z synów żył i zgodnie z marzeniami rodziców studiował medycynę.

Przeprowadzka do Bytomia
-Niestety, koniec odległej od Rybnika wojny, to nie był koniec dramatów, z którymi musiała się zmierzyć rodzina Katzów. Wnet miały dotrzeć do nas te małe, rodzinne, domowe wojenki, przez które dyrektor i jego żona musieli po 28 latach opuścić miasto, które pokochali. Zostawili dom rodzinny, w którym pomagali potrzebującym dzieciom i społeczność, z którą się zżyli – zaznaczyła Małgorzata Płoszaj.

Zmieniły się granice. Rybnik znalazł się w Polsce. Lothar pracował już jako lekarz w Bytomiu, tam też postanowili zamieszkać na jakiś czas jego rodzice. Przedtem jednak fundusz Günthera Katza przenieśli do niemieckiego wtedy Bytomia. Z pieniędzy mogły teraz korzystać dzieci z raciborskiego gimnazjum. W Bytomiu Katzom urodził się wnuk, o czym powiadamiał ich syn – doktor Lothar Katz wraz z żoną Gertrud.

Ośrodek dla ociemniałych w Berlinie
-Tam zapewne Betty zaczęła myśleć o nowej pracy. Nie mogła siedzieć bezczynnie, zapewne nie chciała ograniczyć się tylko do funkcji babci. Według mnie była kobietą, która musiała pracować dla innych, słabszych i potrzebujących. Być może dzięki znajomościom, które nawiązała jeszcze w Rybniku, wyjechała wraz z mężem do Berlina, gdzie zatrudniła się w ośrodku dla ociemniałych. Myślę, że praca pomagała jej zapomnieć o śmierci syna oraz Rybniku z pełnym dzieci sierocińcem i przyjaciółmi- mówiła pani Małgorzata.

W Berlinie niestety przeżyła kolejną tragedię. Krótko po tym, jak małżonkowie się urządzili, w wieku 62 lat zmarł Leopold. 18 października 1926 r. został pochowany na cmentarzu żydowskim Weissensee.

-Betty na pewno rzuciła się w wir pracy. Została dyrektorem ośrodka dla ociemniałych w Berlinie-Steglitz. Początkowo miała 30 podopiecznych, po rozbudowie placówki potrzebujących pomocy było 50. Zarządzała też personelem medyczno-administracyjnym, który wraz z nią pracował nawet, gdy do władzy doszli naziści – nakreśliła ówczesną sytuację prelegentka.
Numer 621.

Jesienią 1941 roku ośrodek dla niewidzących przejął Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy. 19 listopada wszyscy mieszkańcy oraz personel musieli opuścić dom przy Wrangelstraße. Betty, wraz z ociemniałymi, którymi się opiekowała, została przesiedlona do tzw. punktu zbiorczego w Weissensee. Jako numer 621., w grupie 1013 osób, znalazła się na liście do wywózki. -Napisano, że nie miała. Bo jak Żydówka mogła mieć zawód? - zapytuje retoryczne Małgorzata Płoszaj.

Transport odjechał do obozu koncentracyjnego Theresienstadt 14 września 1942 roku. Kilka dni przedtem Betty została zmuszona do sprzedaży swojego domu za bezcen. Dzięki różnym koneksjom, jeszcze przed 1940, udało jej się załatwić wizy amerykańskie dla swojego syna i jego rodziny. -Amerykanie przyjęli młodego lekarza, ale starszej pani już nie. Betty w obozie przeżyła ponad półtora roku. Zginęła w wieku 72 lat – 6 czerwca 1944 roku. Całe swoje życie poświęciła potrzebującym, więc jestem przekonana na 100 procent, że i w obozie pomagała innym więźniom na tyle, na ile umiała – stwierdziła pani Małgorzata.

Kamień pamięci
Kilka lat temu, przed dawnym żydowskim ośrodkiem dla ociemniałych w Berlinie-Steglitz wmurowano w chodnik wiele Stolpersteinów (kamieni pamięci). -Jeden z nich upamiętnia Betty Katz, kobietę wyzwoloną, wyedukowaną, empatyczną, społeczniczkę, tą, która do końca była z potrzebującymi. Przede wszystkim jednak matkę, która zdołała uratować syna, dzięki czemu w okolicach Nashville, mieszkają ci, którzy noszą jej krew – wskazała prelegentka.

Jak dodała, Betty nie ma swojego grobu, niech więc choć ten rybnicki wpis i berliński „Kamień pamięci” będą o niej przypominać.

A co stało się z ochronką, w której Betty przez tyle lat pracowała z mężem? -No cóż. Po nastaniu Polski, Gmina Izraelicka w Katowicach uznała, że utrzymywanie sierocińca jest zbyt drogie i sprzedała budynek władzom państwowym, które urządziły w nim szkołę rolniczą – wyjaśniła.

Źródła, z których korzystała Małgorzata Płoszaj: Statistik und Deportation der jüdischen Bevölkerung aus dem Deutschen Reich (http://www.statistik-des-holocaust.de/list_ger_ber_gat2.html), https://www.stolpersteine-berlin.de/de/biografie/5904 Wikipedia (fot. Stolperstein Betty Katz), artykuł Marka Czaplińskiego „Sierociniec żydowski w Rybniku w latach 1893-1922”, wycinki z prasy (Ostdeutsche Morgenpost) nadesłane przez pana Piotra Hnatyszyna z Muzeum w Zabrzu, Archiwum Państwowe w Katowicach i Raciborzu, badania własne.

Ten artykuł można przeczytać również w aktualnym wydaniu "Nowin".

1

Komentarze

  • Jana niezwykła żona... 11 lipca 2018 09:13Niestety ,to "...ludzie ludziom zgotowali ten los." Bardzo ciekawy artykuł , dziękuję.

Dodaj komentarz