Jak z kryminalnego filmu

O godzinie dziesiątej miałam się zgłosić do endokrynologa, którego niektórzy nazywają też lekarzem tarczycowym, chociaż leczy on także wiele innych przypadłości. Lekarz ten przyjmował w ogromnej przychodni na sąsiednim osiedlu. Muszę przyznać, że nie lubię tam chodzić, bo wnętrze tego starego budynku jest dość nieprzyjemne, szczególnie zaś jego długie, ciemne, kręte i wysokie korytarze, w których za dnia rzadko pali się światło.
Zgłosiłam się do rejestracji prawie kwadrans wcześniej i usiadłam w pustym korytarzu przed gabinetem lekarskim. Zdziwiło mnie tylko, że nigdzie w pobliżu nie było żadnych pacjentów, a na drzwiach brakowało list, które zazwyczaj tam wisiały (wydarzenie to miało miejsce kilka lat przed wprowadzeniem RODO). Po kwadransie siedzenia na twardym plastikowym krześle zaczęły mi cierpnąć pośladki, więc postanowiłam się przejść.
– No, bo może doktor jest chory i dziś nie przyjmuje, a mnie nikt o tym nie powiadomił? – zastanawiałam się w myśli. – E, chyba jednak nie, bo z pewnością na drzwiach by kartkę wywiesili, gdyby tak było... No, chyba żeby doktor umarł? – przyszło mi nagle do głowy i dreszcz przeleciał mi po plecach.
Istniała jeszcze jedna opcja, że to może ja sama pomyliłam terminy, ale na kartce, którą wyjęłam z portfela, widniała dzisiejsza data, więc niewiele myśląc, lekko zdenerwowana, skierowałam się ponownie do rejestracji. Tym razem przy okienku siedziała inna pani niż ta, z którą rozmawiałam poprzednio. Kiedy zapytałam o lekarza endokrynologa, pani pielęgniarka uśmiechnęła się:
– A, to pani, ale szybko pani się uwinęła! – mrugnęła do mnie i dorzuciła prawie szeptem: – Pan doktor już na panią czeka, proszę się pospieszyć, pokój 213!
Słysząc tak miłą przemowę, podziękowałam, odwróciłam się na pięcie i jak na skrzydłach pobiegłam we skazanym kierunku, a tam znowu było tak samo, ciemno i ani żywego ducha. Usiadłam na chwilę, ale w gabinecie 213 panowała cisza, nikt nie wychodził, ani nikt mnie nie wzywał, a podobno doktor czekał już tylko na mnie, więc zebrałam się na odwagę i zapukałam do drzwi. Ledwo puknęłam raz, a już usłyszałam: Proszę wejść!
No to weszłam, chociaż głos lekarza wydawał mi się dzisiaj nieco zmieniony. A tam zaczął się kryminał! W zaciemnionym pokoju przy jakimś aparacie rzucającym blade, mdłe światło siedział chłop jak dąb, a nasz doktorek był zaledwie mojego wzrostu i chudziutki jak moja córka gimnazjalistka.
Z pewnością musiałam pomylić numery gabinetów, bo ten korytarz jest taki ciemny! – pomyślałam i już miałam przeprosić i wyjść, kiedy pan doktor wstał i jednym susem znalazł się koło mnie, a potem obiema rękami ucisnął moją szyję. Szarpnęłam całą sobą, bo strach mnie obleciał, ale doktorek mnie nie puszczał.
– Ale o co właściwie chodzi? – wystękałam z wielkim wysiłkiem, bo odniosłam wrażenie, że ten mężczyzna usiłuje mnie udusić, a na zewnątrz nie ma żywej duszy i nawet nikt nie usłyszy mojego wołania o pomoc!
– Jak to o co? Tarczycy szukam, co pani z nią zrobiła? Przecież tydzień temu była wielka jak moja pięść, USG chcę zrobić! – wrzasnął na mnie.
Wtenczas parsknęłam serdecznym śmiechem, bo pojawiła się nadzieja, że jednak przeżyję! I powiedziałam mu, że ja przyszłam w całkiem innej sprawie. Za chwilę oboje śmialiśmy się z tej niedorzecznej pomyłki, a sam doktor przyznał, że sceneria jego gabinetu przypomina tę z mrocznego horroru.

Komentarze

Dodaj komentarz