Wywoływanie duchów

Chłopak nie posiadał się ze szczęścia, jedyny mankament tkwił w nieodpowiedzialnym sąsiedztwie. Blokowi koledzy potrafili go nachodzić o różnych porach dnia i nocy z prośbą o pożyczkę. Czasem zapraszali go też na swoje „imprezy”. Jedną z nich było „wywoływanie duchów”. Mój wychowanek nie wierzył, że jest to w ogóle możliwe, ale ciekawość zwyciężyła i kiedyś umówił się z nimi na jeden seans spirytystyczny. Niestety nie mógł przybyć na czas. Spóźnił się trochę, więc „zabawa” zaczęła się bez niego i być może to uratowało im życie!
Zacznijmy jednak od początku: kilku młodych ludzi (w wieku miedzy 16. a 24. rokiem życia) umówiło się na spotkanie w osiedlowym pustostanie. W pokopalnianym budyneczku była kiedyś wymiennikownia czy przepompownia, teraz jednak stał on pusty. Pozostały tylko potężne i ciężkie drzwi oraz gołe ściany, bo wszystko, co miało jakąś wartość, wynieśli złomiarze. Dotąd seanse spirytystyczne odbywały się w mieszkaniu jednego z uczestników, ale jego matka wróciła z pracy zagranicą i trzeba było szukać nowego lokum.
Tamtego dnia chłopaki miały zamiar zrobić coś, czego dotąd nie próbowały, czyli wywołać ducha jakiegoś zbrodniarza. O kogo jednak chodziło, tego się mój wychowanek miał dowiedzieć dopiero na miejscu. Niestety spóźnił się na autobus jadący w kierunku osiedla, bo robił małe zakupy na dzień następny. Prawie biegiem wpadł do domu, zostawił swoje pakunki i udał się pospiesznie na tyły bloku, gdzie stał wspomniany wyżej pustostan. Kiedy do niego dochodził, wydawało mu się, że słyszy w środku jakiś ruch, a potem zapanowała cisza. Na jego pukanie do drzwi nikt nie odpowiedział. Po chwili złapał za klamkę, ale drzwi zdawały się być zamknięte na głucho. Już miał odejść, kiedy usłyszał jakiś jęk dochodzący z tego budynku. Jeszcze raz szarpnął drzwi i tym razem aż odskoczyły, jakby w ogóle nie były zamknięte!
W świetle palących się świec zauważył chłopaków leżących na ziemi. Dotknął jednego, potem drugiego, ale większość z nich była nieprzytomna, tylko jeden mamrotał coś pod nosem, ale oczy miał zamknięte. Mój wychowanek przestraszony wyskoczył na zewnątrz i pognał prosto do kopalnianej portierni. Kiedy przyjechało pogotowie ratunkowe, większość uczestników tego seansu spirytystycznego dochodziła już do siebie, ale zabrano ich wszystkich na obserwację do szpitala. Do domów wrócili dopiero nazajutrz, ale nie stwierdzono u nich żadnych podejrzanych objawów. Sprawa była jednak na tyle nietypowa, że przeprowadzono dochodzenie, ale nie doprowadziło ono do wyjaśnienia sprawy. Najpierw podejrzewano zatrucie jakąś nieznaną substancją, która mogła znajdować się w owym budynku, a potem zatrucie wyziewami z palących się świec, choć w rozpadającym się pustostanie szalały przeciągi.
Kilka dni później wszyscy uczestnicy owego feralnego seansu spirytystycznego spotkali się w mieszkaniu mojego wychowanka. Wtedy rozwiązały im się języki i opowiedzieli jak doszło do tak poważnej sytuacji, która skończyła się hospitalizacją wszystkich jej uczestników. Pierwszy wywoływany duch nie pojawił się, ani nie dał żadnego znaku. Potem wywołano następnego, ten zaczął od wydawania strasznych głosów, a kiedy poproszono go, żeby się ukazał, przed ich oczami zamajaczyła zwalista brodata postać i to była ostatnia rzecz, którą zapamiętali, bo zapewne w tym momencie pomdleli!
Kiedyś, wiele lat temu, słyszałam o podobnej sytuacji od osoby, która w młodości zajmowała się spirytyzmem. Twierdziła ona, że duch, aby się zmaterializować, musi czerpać energię od żywych ludzi i zawsze potrzebuje jej bardzo dużo, a to może spowodować lekkie omdlenie lub poważniejszą utratę przytomności
na dłużej.

Ps. To jedna z wielu ludowych opowieści o duchach. Według opowiadających wydarzyła się całkiem niedawno, ale czy może być prawdziwa? To już musicie, drodzy Czytelnicy, ocenić sami.

Komentarze

Dodaj komentarz