Rafał S. na torze (kask czerwony). Potrafił być genialny, potrafił też porażać brakiem ambicji  / Arkadiusz Siwek
Rafał S. na torze (kask czerwony). Potrafił być genialny, potrafił też porażać brakiem ambicji / Arkadiusz Siwek

RYBNIK. Kibice nosili go na rękach, a on karmił się ich uwielbieniem. Miał talent, ale był minimalistą. Dlatego jego największym sukcesem pozostał brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, który wywalczył w 2003 roku. Dziś grozi mu 12 lat więzienia.
24 marca 38-letni Rafał S. wsiadł za kierownicę samochodu. Kilka dni później powiedział przesłuchującemu go prokuratorowi, że nie pamięta tego momentu. Nie pamięta też tego, co działo się potem.

A było tak: na ulicy Raciborskiej, nie zwracając uwagi na podwójną linię ciągłą, rozpoczął manewr wyprzedzania i z olbrzymią siłą uderzył w jadącą z naprzeciwka mazdę prowadzoną przez 33-letnią kobietę. Uciekł z miejsca wypadku, ale został szybko zatrzymany. Nie poddał się badaniu alkomatem, a policjantom groził. Prawdopodobnie był pijany, ale wyniki badania jego krwi w ostatni poniedziałek nie były znane. Najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie. Grozi mu 12 lat więzienia. 33-latka wciąż walczy o życie w rybnickim szpitalu.

 

   
Rok 1998. Rafał S. nie jest chłopakiem z dobrego domu, raczej z rodziny z problemami. Żużel nie jest jednak sportem dla grzecznych chłopców, więc on pasuje do dyscypliny idealnie.
Zdaje licencję żużlową i szybko staje się ulubieńcem kibiców. Jeździ widowiskowo i bezkompromisowo. Często upada na tor, a kiedy wstaje uśmiecha się szeroko i macha do fanów. To machanie stało się zresztą jego znakiem rozpoznawczym - kiedy prowadził w wyścigu, kiwał głową w kierunku trybun. I machał ręką, nawet podczas wyjeżdżania z łuku, za co zdarzyło mu się otrzymywać upomnienia od sędziów. Tani gest, ale ludzie to kochali, a on o tym wiedział.
Już rok później stał się podstawowym zawodnikiem RKM Rybnik. Jest jednym z przedstawicieli złotego pokolenia - on, Roman Chromik, Łukasz Szmid i Łukasz Romanek. Pokolenia złotego, ale i tragicznego - S. grozi dziś więzienie, a Romanek w czerwcu 2006 roku popełnia samobójstwo. Szmid, który zdaniem ówczesnego trenera RKM Rybnik Jana Grabowskiego był talentem jeszcze większym niż S., już kilka lat temu rozmienił swój potencjał na drobne.


   
Rok 2000. W meczu z GKM Grudziądz S. upada i doznaje skomplikowanego złamania nogi. Trafia do szpitala, a jeden rybnickich działaczy chwali się z uśmiechem: "Żeby młodemu się nie nudziło, noszę mu na oddział świerszczyki".
Nieżyjący już trener Jan Grabowski zwraca wielką uwagę, by młodzi zawodnicy łączyli sport ze szkołą. Sprawdza ich wyniki w nauce i tych którzy edukację olewają, odsyła z treningów do domu. S do nauki się nie przykłada, więc dostaje od szkoleniowca warunek - albo poprawisz frekwencję i oceny, albo koniec z żużlem.
S. idzie na skargę do działaczy rybnickiego klubu. Słyszy: "Nie przejmuj się, załatwimy to". Trenuje i startuje dalej. Już wie, że nie musi przestrzegać zasad, które obowiązują innych.


   
Rok 2003. S. ma już na swoim koncie Brązowy Kask (2001 rok), jest II wicemistrzem Europy i złotym medalistą Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski (2002). W szwedzkiej Kumli zdobywa brąz Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Zostawia za plecami m.in. Jarosława Hampela, który kilka lat później stawał na podium prestiżowego cyklu Grand Prix. W nagrodę otrzymuje dziką kartę właśnie na GP w Bydgoszczy.
To okazja, żeby pokazać się w gronie najlepszych zawodników świata. S. staje pod taśmą dwa razy, na torze statystuje - zdobywa jeden punkt. W wywiadzie po imprezie powie: - Dla mnie ważniejszy niż dzisiejsze Grand Prix jest jutrzejszy mecz ligowy z Unią Tarnów.
Dzień później na torze w Rybniku szaleje - zdobywa 11 punktów i razem z kolegami cieszy się z awansu do Ekstraligi. W pomeczowym wywiadzie pytany o świętowanie sukcesu mówi, że zajmie mu tydzień. - Trzeba tylko z policją dobrze załatwić, żeby mnie nie zatrzymywali - stwierdza 21-letni zawodnik.


   
Rok 2008. Kariera S. jest jak rollercoaster. Dwa sezony w Ekstralidze, która w tym czasie zawsze okazuje się dla RKM Rybnik zbyt mocna. On powoli staje się przeciętniakiem, którego stać na doskonały mecz (kiwa głową i macha rączką w kierunku trybun), ale potrafi też zawody zawalić wzorowo. Zazwyczaj wtedy, kiedy tor jest trudny po opadach deszczu.
Dlaczego? S. nie przykłada do przygotowania fizycznego żadnego znaczenia. Zimą łatwiej spotkać go w knajpie niż w siłowni. Bazuje tylko na talencie i wrodzonych predyspozycjach do uprawiania żużla. I to jakoś działa. Jeszcze. W klubie to akceptują, bo przecież Rafał powoli staje się rybnicką legendą.
Kibice go kochają. Działa prosty mechanizm - Rafał jest nasz i nigdy nie odmawia. Zdjęcia, autografu i drinka w nocnym klubie.
S. na tej bezwarunkowej miłości buduje swoje własne ego. Po jednym z meczów, w którym nie znalazł się w składzie drużyny, wpada na konferencję prasową. - Trener jest miękkim ch... robiony - mówi do zaskoczonych dziennikarzy w obecności... trenera.
Twarz czerwona, zwężone oczy. Nie wygląda na świeżego i wypoczętego... Jest skandal. Mimo to kilka dni później w następnym spotkaniu S. jest znów w składzie. Robi niezły wynik, a po spotkaniu pozdrawia kibiców wioząc na błotniku swojego motocykla... trenera RKM Rybnik Mirosława Korbela.
Znów postawił na swoim.


   
Rok 2010. S. trafia do składu ekstraligowego Włókniarza Częstochowa. Szok, bo przecież rok wcześniej odjechał zaledwie kilka spotkań w ekipie Ukrainy Równe, do której trafił po odejściu z Rybnika. I zniknął. Pojechał zarabiać na życie do Niemiec.
Do zespołu spod Jasnej Góry ściągnął go aktualny prezes ROW Rybnik SA Krzysztof Mrozek, który wtedy zasiadał w radzie nadzorczej Włókniarza, i prezes Marian Maślanka.
Całą zimę pracuje razem z Taiem Woffindenem (od tego czasu Australijczyk trzykrotnie zdobywał złoto Indywidualnych Mistrzostw Świata). Większość rybnickich taksówkarzy i właścicieli knajp ma numer telefonu do Mrozka. Jeśli w polu widzenia po godz. 22 pojawi się S., mają dzwonić. Kilka razy dzwonili i S. się poddał. Pracował.
Jest efekt - S. jest jednym z objawień najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. I jej enfant terrible - po każdym wyścigu umyka na papierosa, przyjeżdża na mecze zdezelowaną półciężarówką z sianem, na którym leżą niechlujnie rzucone żużlowe motocykle. Czasami na ostatni moment.
Jeździ jednak jak z nut i dostaje w Częstochowie ksywkę "Brylant". Kibice znów go kochają, tym razem ci z Częstochowy. On robi wszystko, by im się przypodobać. W meczu z Polonią Bydgoszcz w jednym z wyścigów po ostrym ataku Roberta Kościechy na drugim łuku spada na czwarte miejsce. Nie poddaje się jednak - na drugim okrążeniu wjeżdża pod łokieć Kościechy i wywozi go w bandę. Obaj upadają.
S. wstaje z toru i macha do kibiców. Na trybunach szaleństwo.


   
Rok 2014. W Częstochowie S. prezentuje się z roku na rok słabiej. Jakiś czas wcześniej postanowił, że sam będzie kierował swoją karierą. Robi to z mizernym skutkiem. Bez zmian pozostało jedno - po udanym wyścigu pozdrawia kibiców, a oni szaleją. Zdarza się to coraz rzadziej. Komplikuje się też sytuacja Włókniarza, który staje się niewypłacalny.
S. w zasadzie to nie przeszkadza. Jest ulubieńcem właściciela klubu Artura Sukiennika (zmarł w 2018 roku), który nie tylko otrzymał statuetkę Mecenasa Sportu za rok 2013 w Częstochowie, ale i tłumaczył się przed organami ścigania z zarzutu kierowania gangiem paliwowym. Lubelska prokuratura twierdziła, że w ciągu 4 lat działalności miał zarobić nielegalnie ponad ćwierć miliarda złotych.
S. zawsze może liczyć na pomoc Sukiennika, który podczas wspólnych imprez bywa niezwykle hojny. Tak jak trzy lata wcześniej, kiedy kupił mu mieszkanie w Rybniku. Wszystko po to, żeby chłopak miał stabilizację życiową i jeździł jak szatan. Stabilizacja okazała się pozorna, a i z jazdą było coraz gorzej.
Dlatego w trakcie sezonu 2014 wraca do pierwszej ligi, do Rybnika. W pierwszym meczu z lubelskim Motorem S. upada i doznaje kontuzji barku. Twierdzi że nie da rady się ścigać. Decyzja trenera przed powtórką wyścigu: - Dotknij taśmy przy starcie, żeby zastąpił cię junior. S. wyjeżdża do powtórki, przywozi trzy punkty. I to koniec na ten dzień.
Po meczu zapytany dlaczego pojechał ten wyścig odpowiada: - Chciołech ta taśma zrobić, ale była szybsza. A jak żech już jechoł pierwszy, to żech dojechoł.
Niecałe 70 sekund spędzone na torze wystarczyło, by znów stał się w rozkochanym w sporcie żużlowym Rybniku niemal bogiem...


   
Rok 2017. S. w składzie rybnickiej drużyny w ostatnich sezonach pojawia się i znika. Bywa fenomenalny jak w 2017 roku w meczu z Betardem Wrocław, w którym po długiej przerwie w startach wygrywa trzy wyścigi. Przywozi za plecami m.in. Indywidualnego Mistrza Świata Taia Woffindena.
Zazwyczaj bywa jednak przeciętnie. Co gorsza, niemal każdy upadek kończy się dla S. kontuzją. Wychodzi brak przygotowania kondycyjnego, które zawodnik wciąż uważa za zbędne, a 35-letniego organizmu w tak ekstremalnym sporcie jak żużel nie da się już oszukać... Dowodem na to jest upadek w Grudziądzu, który kończy jego starty w sezonie 2017. Skomplikowana kontuzja stopy powoduje, że jego dalsza kariera staje pod znakiem zapytania.
Mimo to dostaje propozycję podpisania kontraktu na sezon 2018 w Rybniku. 60 tys. zł za podpis pod umową. Odrzuca ją, choć wie, że tak naprawdę nie może zagwarantować, gotowości do jazdy. Żąda większych pieniędzy i mówi, że rybniccy kibice wywiozą na taczkach każdego prezesa klubu, który zrezygnuje z S. w składzie. Kiedy spotyka się z odmową, parafuje... kontrakt bezgotówkowy w Częstochowie.
- W Rybniku dawali mi tyle, że nie starczyłoby mi nawet na dojazdy na zawody - mówi w jednym z wywiadów.


   
Rok 2018. W marcu na facebooku oskarża prezesa ROW Rybnik o defraudację środków z miejskiej dotacji. Nie chce odwołać swoich słów twierdząc, że nawet jeśli sąd ukarze go za naruszenie dóbr osobistych, to on i tak nic nie zapłaci. Bo formalnie nie dysponuje żadnym majątkiem. Przeprasza dopiero po rozmowie z prawnikiem, który jest jego przyjacielem.

Na tor już nie wyjeżdża. Systematycznie wyprzedaje motocykle żużlowe i cały osprzęt do uprawiania sportu. W 2019 roku busa do przewozu motocykli kupuje od niego reprezentujący barwy PGG ROW Rybnik Nick Morris.
Jednak S. często można spotkać na rybnickich ulicach. Jeździ samochodem w zasadzie bez celu, często przez wiele godzin.


   
Rok 2020. 24 marca wieczorem Rafał S. siada za kierownicę samochodu, choć jak powie kilka dni później przesłuchującemu go prokuratorowi, nie pamięta tego momentu. Nie pamięta też tego co działo się potem...

Komentarze

Dodaj komentarz