Policyjna ekipa przed blokiem w Kuźni Racborskiej, w którym pięć la temu doszło do tragedii / Archiwum
Policyjna ekipa przed blokiem w Kuźni Racborskiej, w którym pięć la temu doszło do tragedii / Archiwum


Ireneusz Stajer

Rodzinne tragedie na zawsze pozostają w pamięci społeczeństwa. Ktoś morduje najbliższych, a potem odbiera sobie życie lub nie. W takich sytuacjach nasuwa się pytanie – dlaczego?

31 marca w Orzeszu w domu przy ulicy Pocztowej to ojciec najprawdopodobniej udusił córkę, ciężko zranił żonę i popełnił samobójstwo. Zaczęło się od pożaru, do którego wyjechało 11 zastępów straży pożarnej. Na miejscu znaleziono zwłoki Szymona S. i jego 10-letniej córki. Ciężko ranna, ale przytomna żona śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego została przetransportowana do szpitala. Miała rany kłute ciała.

Udusił córkę i zranił żonę

- Z wysokim prawdopodobieństwem można stwierdzić, że dziecko zostało uduszone, na co wskazują wyniki sekcji zwłok. Istnieje również bardzo duże prawdopodobieństwo, że kobieta ranna w tym zdarzeniu, matka 10-latki jest ofiarą w tej sprawie. Bardzo dużo informacji wskazuje na to, że sprawcą jest ojciec, który nie żyje – powiedział nam Tomasz Rygiel, prokurator rejonowy w Mikołowie.

Wiadomo, że śledczy zdołali przesłuchać już 41-letnią matkę. Wiele informacji jest nadal weryfikowanych. - Nie mogę mówić o zeznaniach. Nie mamy jeszcze wyników sekcji zwłok ojca. Pożar miał prawdopodobnie zatuszować zbrodnię, zatrzeć ślady – podkreśla prokurator.

Potem 41-latek miał zadać sobie nożem wiele ran kłutych w okolice klatki piersiowej i serca, które najprawdopodobniej były przyczyną jego zgonu. - Taką hipotezę bardzo poważnie bierzemy pod uwagę – stwierdza Tomasz Rygiel. Według śledczych, wiele wskazuje na to, że pożar miał zatuszować potworną zbrodnię.

Feralny Wielki Czwartek

Pięć lat temu w Wielki Czwartek wieczorem w Kuźni Raciborskiej, w bloku przy ulicy Świerczewskiego doszło do strzelaniny. Zginęło małżeństwo policjantów, 40-letnia Ewa, jej 41-letni mąż Tomasz i ich półtoraroczny synek Kubuś. Strzały padły z broni służbowej. Przyczyną były problemy rodzinne. Jak ustalili dziennikarze, mężczyzna był świetnym pracownikiem, ale w życiu prywatnym trudną osobą. 

Sąsiedzi byli wstrząśnięci, chociaż przyznali, że kobieta ostatnio mieszkała u rodziców, a męża tylko odwiedzała. Wtedy dochodziło do awantur. Tak miało być również w czwartek. – Po godzinie 20 wróciliśmy z kościoła. W klatce słychać było kłótnię. Potem usłyszałam dwa strzały, a potem jeszcze, jak ktoś zbiegał po schodach, był taki łomot, tupot. Nie wiem, czy tam jeszcze ktoś był... Potem zrobiło się cicho. Policję wezwała sąsiadka z trzeciego piętra – mówiła "Nowinom" dzień po tragedii Elżbieta Zagdańska, która mieszka po sąsiedzku.

Najlepszy dzielnicowy

To była druga taka tragedia. Do poprzedniej doszło 4 czerwca 2012 roku w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie 41-letni policjant, najlepszy dzielnicowy w mieście, zabił żonę i 14-letnią córkę, a potem się powiesił.

Ich ciała znaleziono w mieszkaniu na dziewiątym piętrze bloku przy ulicy Wielkopolskiej. Policję zaalarmowała koleżanka 40-latki, zaniepokojona tym, że kobieta nie przyszła do pracy. Uczyła w jednej z jastrzębskich szkół. Policjant miał być w pracy dopiero na drugą zmianę. W niedzielę wieczorem Tomasza F. widzieli sąsiedzi. Wyszedł na spacer z psem.

Jedna z sąsiadek powiedziała "Nowinom", że to byli spokojni ludzie, nigdy nie było żadnych kłótni. Ludzie spotykali się wczoraj pod drzwiami mieszkania, w którym rozegrał się dramat. Policjant miał bardzo dobrą opinię wśród przełożonych i długi staż pracy, służył w prewencji. Jak udało nam się ustalić, mężczyzna od kilkunastu lat był dzielnicowym, pracował m.in. w Szerokiej. W 2009 roku został wybrany dzielnicowym roku w Jastrzębiu!

Presja i stres

- To bardzo trudny zawód. Dlatego to właśnie w tym środowisku jest statystycznie najwięcej samobójstw. Ogromna presja, wymagania, stres to codzienność w życiu policjanta. A jeśli jeszcze pojawią się problemy w życiu prywatnym, wtedy do tragedii jest bardzo blisko – tłumaczył na łamach "Faktu" Dariusz Loranty, były policjant z Warszawy.

Skazany na dożywocie

Najgłośniejszym echem w całej Polsce odbiła się jednak rodzinna tragedia w Jastrzębiu-Zdroju Ruptawie, która wydarzyła się 10 maja 2013 roku. Mąż i ojciec ofiar Dariusz P. został skazany prawomocnym wyrokiem na dożywocie. To był proces poszlakowy, a jednak sąd nie miał wątpliwości, że mężczyzna dopuścił się tego strasznego czynu. Karę odbywa w Wojkowicach. Gliwicka prokuratura zarzuciła mu podpalenie domu i zabicie w ten sposób pięciorga członków najbliższej rodziny (zony i czworga dzieci), a także usiłowanie zabójstwa najstarszego syna, który przeżył i nie wierzy w winę ojca.

Nie przyznał się

Dariusz P. utrzymywał, że tragicznej nocy, po godzinie 22, przebywał w swoim warsztacie w Pawłowicach, gdzie kończył meble na zamówienie. Tymczasem, jak ustaliła prokuratura, jego telefon logował się na terenie Jastrzębia, a świadkowie nie potwierdzili, by tej nocy pracował w swoim warsztacie.

Dlaczego miałby to zrobić? Cieszył się bardzo dobrą opinią. Rodzina była bardzo blisko związana z Kościołem. Zarówno Dariusz P., jak i jego żona byli absolwentami Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Ona pracowała jako katechetka, potem poświęciła się dzieciom. Działali w oazie rodzin, synowie byli ministrantami, a Dariusz P. szafarzem.

Prokuratura twierdziła, że motywem zbrodni była chęć uzyskania pieniędzy z polis ubezpieczeniowych, majątkowych i osobistych, które zawarł przed tragedią. Dariusz P. mówi, że to wierutna bzdura. Ma długi, a pieniądze z odszkodowań nie pokryłyby nawet jego zobowiązań.

Do tematu wrócimy w środowych „Nowinach”.

Komentarze

Dodaj komentarz