W telewizji politycy mwią o przepustowości 20 tysięcy testw dziennie, a ja nie mogę doprosić się o pobranie wymazu przez prawie tydzień  napisał na FB pan Marcin z Żor / Pixabay
W telewizji politycy mwią o przepustowości 20 tysięcy testw dziennie, a ja nie mogę doprosić się o pobranie wymazu przez prawie tydzień napisał na FB pan Marcin z Żor / Pixabay


Ireneusz Stajer

Pan Marcin najpierw stracił węch i smak. Później z powodu koronawirusa zmarł mieszkający z jego rodziną teść, choć stan zdrowia uniemożliwiał mu wychodzenie z domu. Teraz wraz z żoną i dwójką dzieci mają kaszel i inne objawy koronawirusa. Wszyscy czekają na wykonanie testu już od tygodnia. – Czujemy się, jakbyśmy siedzieli na minie – powiedział Onetowi pan Marcin z Żor.

- Boję się o zdrowie swoich małych dzieci, żony i swoje. Jestem cały obolały, a Ewa w weekend miała kaszel, ból pleców i gardła. Dziś czuje się lepiej, ale wiemy z mediów, że koronawirus jest nieprzewidywalny i często rotuje objawami. Boimy się, a jednak nie jestem w stanie doprosić się nawet o test – napisał 15 kwietnia na Facebooku.

Zaczęło się od wizyty 9 kwietnia u dentysty, zwykły problem z zębem. Pan Marcin dowiedział się, że potrzebne jest leczenie kanałowe. Nie chciał ryzykować w czasach koronawirusa, więc poprosił o antybiotyk. - W następnym dniu nagle straciłem węch i smak. To jeden z bardzo częstych objawów COVID-19, więc zadzwoniłem na pogotowie. Dyspozytorka zasugerowała, że "mam coś uszkodzone" i właściwie całkowicie zbyła moje obawy – żali się pan Marcin.

Przedzwonił jeszcze do kilku instytucji. - W sanepidzie po półtorej godziny oczekiwania poinformowano mnie, że mam jechać do Raciborza, gdzie pobiorą mi wymaz i zrobią test. W szpitalu przez domofon usłyszałem, że nie będzie wymazu, chyba, że mnie zostawią na oddziale i zrobi to sanepid – podkreśla żorzanin.

Kolejny telefon do sanepidu w Katowicach - testu nie zrobią, ma szukać dalej. Następnego dnia w niedzielę znowu dzwoni do sanepidu. Ponieważ nie ma gorączki, musi czekać.

- Podjąłem kolejną próbę. W końcu spisano PESEL mój i moich bliskich oraz nałożono na nas kwarantannę. Okej, dostosujemy się – opisuje mężczyzna. - W poniedziałek zaczyna się koszmar. Teść po południu zaczyna bełkotać, nie odpowiada jasno na pytania, bolą go ręce i z tyłu głowy. Szwagierka dzwoni po karetkę, informując, że mamy kwarantannę. Godzinę później przyjeżdża karetka, która zabiera teścia. O 20 wciąż czekają na przyjęcie w szpitalu. Jednocześnie dowiadujemy się, że dzwoniono ze szpitala w Raciborzu do sanepidu i nikt nie wie o naszej kwarantannie – zaznacza pan Marcin.

Dzień później teść umiera. Pan Marcin dowiaduje się, że teść miał test, ale wynik będzie na drugi dzień. Pojawia się jednak szybciej i jest dodatni.

- Informuję sanepid, że mój teść nie żyje. Ja mam objawy, a w domu żonę i dwóch małych chłopców. Mimo tego próbuje się mnie zbyć. Nie wytrzymuję i wybucham przez telefon, walczę o żonę i swoje dzieci – dzieli się swoim dramatem mężczyzna.

- Po raz kolejny słyszę, że nałożono na mnie kwarantannę i dopiero powiedzą mi, co z wymazem. W środę dzwonię, by dowiedzieć się kiedy w końcu przeprowadzi ktoś testy lub w jakikolwiek sposób zadba o nasze zdrowie. To samo robią moi współpracownicy.

Po tych wszystkich zawirowaniach, niezliczonych telefonach i przekierowaniach, kolejny raz biorą nasze numery PESEL. Będą szukali opcji dla nas wszystkich. Nie chcemy się rozdzielać, nie w takiej chwili – stwierdza żorzanin.

„Piszę to dlatego, bo uważam, że każdy powinien wiedzieć, jak wygląda w Polsce walka z koronawirusem. W telewizji politycy mówią o przepustowości 20 tysięcy testów dziennie, a ja nie mogę doprosić się o pobranie wymazu przez prawie tydzień. Pomimo tego, że po drodze na koronawirusa umiera mój teść, a ze mną jest moja żona i dzieci” - czytamy w poście

Co na to sanepid w Rybniku? Wydaje oświadczenie:

„Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Rybniku w związku z pojawiającymi się w przestrzeni medialnej oskarżeniami pod adresem Powiatowej Stacji Sanitarno – Epidemiologicznej w Rybniku formułowanymi przez jednego z mieszkańców Żor, poniżej przedstawia swoje stanowisko w niniejszej sprawie. Po analizie zebranej dokumentacji, wykazu połączeń i sporządzonych notatek  dotyczącej w/w osoby oraz jej rodziny ustalono, że formułowane oskarżenia pod adresem PSSE w Rybniku są krzywdzące i nie mające uzasadnienia.

Mieszkaniec Żor skontaktował się 11 kwietnia z infolinią PSSE w Rybniku twierdząc, że występują u niego niepokojące objawy chorobowe. Pracownik po zebraniu wstępnych informacji, zgodnie z obowiązującymi wytycznymi, przekazał informację, że należy zgłosić się do najbliższego szpitala zakaźnego własnym środkiem transportu lub, jeżeli nie ma takiej możliwości, po wezwaniu pomocy pod numerem 112.

Kolejnego dnia mieszkaniec Żor skontaktował się ponownie z infolinią PSSE w Rybniku oświadczając, że w szpitalu w Raciborzu nie został przyjęty - pracownik polecił zatem skontaktować się ze szpitalem zakaźnym w Tychach. Placówka wyraziła zgodę, aby pacjent do nich przybył celem pobrania wymazu - o tym dowiedział się nasz pracownik od samego żorzanina.
Zgodnie z obowiązującym zarządzeniem pacjenci, od których pobierane są wymazy w szpitalu zakaźnym, kierowani są przez lekarza epidemiologa do izolatorium, gdzie oczekują na wynik badania. Jeśli wynik jest ujemy - wracają do domu, jeśli dodatni - pozostają w izolatorium. Mieszkaniec Żor nie wyraził na to zgody, po czym rozłączył się.

Po uzyskaniu informacji, że u  jednego  z członków rodziny, który był hospitalizowany i w wyniku badań potwierdzono u niego zakażenie koronawirusem, PSSE w Rybniku skontaktowała się z rodziną.  Ustalono, że u kilku osób występują objawy chorobowe mogące świadczyć z dużym prawdopodobieństwem, że są zakażone koronawirusem, ale do tej pory nie stawiły się w szpitalu zakaźnym.

Ponieważ w rodzinie są osoby małoletnie rozpoczęto poszukiwania miejsca konsultacji lekarskiej i ewentualnej hospitalizacji całej rodziny w szpitalach jednoimiennych na terenie Śląska. Szpital w Tychach po raz kolejny potwierdził gotowość przyjęcia dorosłych osób na oddział obserwacyjno-zakaźny, natomiast dzieci miałyby trafić do innego szpitala. Po niezliczonej ilości telefonów i ustaleń z lekarzami i szpitalami zakaźnymi przedstawiono rodzinie kilka opcji rozwiązania sytuacji. Mieszkaniec Żor wybrał jedną z propozycji: cała rodzina pozostaje w domu pod nadzorem lekarza ze szpitala zakaźnego.  

Mieszkańcowi udostępniono  numer telefonu do lekarza  z jego imieniem i nazwiskiem, gdyby stan zdrowia się pogorszył. Cała rodzina została objęta do czasu uzyskania wyników badań laboratoryjnych kwarantanną w warunkach domowych i wskazana do przeprowadzenia  testów. Pracownik PSSE dodatkowo kontaktował się z rodziną pytając, czy jest potrzebna pomoc w zaopatrzeniu w żywność bądź leki. Przekazał także, iż gdyby zaistniała taka potrzeba,  wystarczy zadzwonić na infolinię sanepidu.

Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Rybniku pragnie podkreślić, że każda zgłaszana sprawa jest traktowana z należytą starannością z wykorzystaniem wszelkich dostępnych narzędzi i środków.”

Procedury mówią, że próbki pobierane są siedem dni od ostatniego kontaktu z zakażonym. Sanepid ma procedury, zgodnie z którymi pracuje. Rodzina została objęta opieką, są w kontakcie z lekarzem, z którym omówili możliwe scenariusze. Czekają na "wymazobus", który jeszcze w tym tygodniu pobierze próbki – zapewniła w rozmowie z Onetem Alina Kucharzewska, rzeczniczka wojewody śląskiego.


Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach". 

Galeria

Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz