Od dwch tygodni służby, rodzina i wolontariusze szukają zaginionego Sławomira Koska   / Policja Gliwice
Od dwch tygodni służby, rodzina i wolontariusze szukają zaginionego Sławomira Koska / Policja Gliwice


Ireneusz Stajer

W reguły człowiek nie znika jak kamfora. Większość zaginionych odnajduje się bardzo szybko od publikacji w mediach ich wizerunku. Poszukiwania Sławomira Koska z Knurowa trwają już dwa tygodnie. Na razie bez skutku.

- W dzielnicy Rybnika Kamieniu znaleziono jedynie but, skarpetki i portfel z dokumentami należące do 39-latka. Były ułożone na drodze w stosik. To wszystko – powiedział nam podinspektor Marek Słomski, oficer prasowy policji w Gliwicach, nadzorującej akcję poszukiwawczą.

„Nowinom” udało się skontaktować z dobrą znajomą pana Sławomira, która twierdzi, że służby zaczęły działać dopiero po czterech dniach od zgłoszenia. - W poniedziałek 22 czerwca partnerka Sławka wezwała karetkę pogotowia, bo dostał ataku padaczki i miał wysoki cukier. W domu już dostał mocną dawkę relanium. Ambulans zabrał go do szpitala psychiatrycznego w Rybniku - mówi pani Marta. Ale pan Sławomir miał też podjąć w Rybniku leczenie detoksykacyjne. - Beata, jego partnerka powiedziała mi, że tego dnia nie pił alkoholu. W szpitalu miano mu odmówić jednak leczenia, ponieważ rzekomo był pijany. Nie poinformowano również partnerki, by przyjechała po niego – twierdzi pani Marta.

Około godziny 20 pan Sławomir udał się w kierunku Kamienia. Prawdopodobnie chciał wrócić pieszo do Knurowa. Znalazł się w pobliżu przejazdu kolejowego na ulicy Robotniczej. Uczestnicząca w poszukiwaniach pani Marta wiele dowiedziała się od dróżniczki. Pan Sławomir miał upaść. Opierał się o słupek na przejeździe. Wezwała karetkę pogotowia.

- Ratownicy ustalili, że jest spokojny i mówi rzeczowo. Trudno się dziwić, skoro dostał wcześniej relanium – mówi przyjaciółka zaginionego. Jak dodaje, pogotowie twierdzi, że chciało go zabrać do szpitala, ale odmówił pomocy. - Dostał więc od nich latarkę i odblask, żeby był widoczny w nocy. Ambulans odjechał – zaznacza.

Dróżniczka powiedziała także, że 39-latek próbował gdzieś zadzwonić, pomogła mu nawet naładować telefon. Pan Sławomir miał poinformować syna, że jest przy ulicy Robotniczej 14 w Kamieniu na przejeździe. - Mógł jednak nie dosłyszeć adresu, bo w Kamieniu jest słaby zasięg – zastanawia się pani Marta. Po 39-latka pojechała partnerka, ale nie zdołała go odnaleźć.

Sławomir Kosek nie dotarł do domu. Rano partnerka zgłosiła jego zaginięcie. Pani Marta mówi, że sprawą zajął się jeden z policjantów w Knurowie. Następnego dnia zadanie przejął jego kolega. Obie panie miały usłyszeć od niego, że sprawa jest monitorowana. Taka odpowiedź im nie wystarczyła, zaczęły rozwieszać plakaty z wizerunkiem pana Sławomira. W internecie umieściły wiadomość o akcji poszukiwawczej.

W sile 20 osób pojechali do Kamienia, szukali 39-latka wzdłuż dróg. Wreszcie przy jednaj z nich znaleźli tylko but, skarpetkę, portfel i odblask należące do zaginionego. Rodzina ma żal do knurowskiej policji. Pani Marta mówi, że działania podjęto dopiero cztery dni od zaginięcia Sławka. Ponadto akcję rozpoczęli nie knurowscy stróże prawa, a mundurowi z Rybnika. Bliscy obawiają się, że pana Sławomira ktoś napadł w drodze.

- Znam kupę lat tę rodzinę. Sławek sam nie zostawiłby portfela na drodze. To nie jest człowiek, który szwenda się po knajpach. Zawsze ciągnie go do domu. Jakieś dwa miesiące temu pochował ojca, co na pewno go przybiło – podkreśla pani Marta. Jak dodaje, 39-latek był zapalonym wędkarzem. To rodzinna pasja.

Policja nie zgadza się z zarzutami. - Na pewno nie zbagatelizowano zgłoszenia. Tego samego dnia z komisariatu w Knurowie do komisariatu w Czerwionce-Leszczynach i komendy w Rybniku zostały przesłane telegramy z informacją o wszczęciu poszukiwań na poziomie II. Tym samym uznać należy, że procedury poszukiwawcze zostały wykonane natychmiast – odpowiada sierżant sztabowy Krzysztofa Pochwatka z komendy w Gliwicach.

Jak dodaje, zaginięcie pana Sławomira Koska zostało zgłoszone w komisariacie w Knurowie w następnym dniu po godzinie 17, a więc 17 godzin po ostatnim kontakcie jaki nawiązał ze swoją konkubiną. Od kilkunastu dni trwają poszukiwania na duża skalę. Uczestniczą w nich policjanci, strażacy, płetwonurkowie, żołnierze Wojsk Obrony Terytorialne, wolontariusze. Sztab akcji korzysta z pomocy psów służbowych, śmigłowca i dronów.

 

- O zaginionym zostały powiadomione szpitale, korporacje taksówkarzy. Najpierw przeszukaliśmy teren o powierzchni 35 hektarów, głównie leśny. Trudno dostępne, zabagnione obszary filmowały z powietrza drony i śmigłowiec. Analizujemy monitoring nawet z domów prywatnych, gdzie zamontowane są kamery. W kolejnych dniach rozszerzono poszukiwania o kolejnych 45 hektarów – wylicza podinspektor Marek Słomski, oficer prasowy gliwickiej policji.

W akcję zaangażowani są także policjanci z komendy wojewódzkiej i oddziału prewencji w Katowicach oraz Specjalistyczna Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza PSP w Jastrzębiu-Zdroju. Łącznie teren przeczesywało tylko w jednym dniu blisko 200 mundurowych.

Wszystkie osoby, które mają informacje mogące pomóc w ustaleniu, gdzie przebywa zaginiony proszone są o kontakt pod numer alarmowy 112 albo z dyżurnymi policji w Rybniku – 47 8557 255 bądź Knurowie - 47 85 90 500.

O odpowiedź na nurtujące nas pytania poprosiliśmy także Państwowy Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku. Czekamy na mejla od rzecznika prasowego.

Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach". 

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz