Stanisław B. bezzasadnie był przetrzymywany w rybnickim psychiatryku osiem lat / Archiwum
Stanisław B. bezzasadnie był przetrzymywany w rybnickim psychiatryku osiem lat / Archiwum


Ireneusz Stajer


Czy można zamknąć człowieka w szpitalu psychiatrycznym na osiem lat za kradzież kilku paczek kawy o wartości 337,9 zł? Okazuje się, że tak. Teraz Sąd Apelacyjny w Krakowie przyznał Stanisławowi B. zadośćuczynienie w wysokości 2 mln zł, dwukrotnie podwyższając kwotę zasądzoną przez krakowską „okręgówkę”.

Nie słyszałem nigdy o wyższym zadośćuczynieniu przyznanym przez polski wymiar sprawiedliwości. Cieszę się, że pan Stanisław będzie zabezpieczony finansowo po krzywdach jakich doznał – powiedział Onetowi mecenas Piotr Wojtaszak, który zajmował się sprawą.

Stanisław B. nie był kryształową postacią. Dopuścił się kilku drobnych kradzieży, w tym kawy w krakowskim markecie. Oskarżono go w świetle ówczesnych przepisów o przestępstwo, bo kwota przekraczała 300 zł i poddano obserwacji psychiatrycznej. Biegli uznali, że cierpi na schizofrenię paranoidalną oraz, że może ukraść w przyszłości. Sąd nakazał umieścić mężczyznę w Państwowym Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku.

Koszmar pacjenta

Tam zaczął się jego koszmar. Obrońca informował, że Stanisława B. poddawano eksperymentom i elektrowstrząsom, faszerowano lekami w ogromnych dawkach. - By ktoś na tej podstawie mógł napisać kolejną pracę dla studentów. Elektrowstrząsy wykonywano aparaturą z... 1979 roku. Podawano leki w dawkach, które były nieuzasadnione medycznie i ponad stosowaną zwykle miarę – mówił Piotr Wojtaszak „Gazecie Wrocławskiej”.

Według obrony, Stanisławowi B. zaserwowano w Rybniku... tortury zamiast leczenia. Odmawiano mu nawet wody do picia, by „mu się leki z ciała nie wylały”. - W salach było bardzo zimno, około 5-8 stopni Celsjusza, wyższa temperatura panowała w umieszczonej tam lodówce – zaznaczył mecenas. Na podstawie opinii lekarzy szpitala sąd wydał aż 14 decyzji z których wynikało, że pan Stanisław wymaga dalszego leczenia i musi być zamknięty. Zaordynowana terapia chyba jednak nie była skuteczna, skoro po ośmiu latach elektrowstrząsów i farmakologii pacjent nie wyzdrowiał... Sprawa wyszła na światło dzienne przypadkiem. Gdyby nie to, jak długo jeszcze przebywałby w psychiatryku, może do końca życia?

Trzej z psychiatryka

– Po raz pierwszy spotkałem się z panem Stanisławem z inicjatywy pana Krystiana Brolla, którego byłem wówczas pełnomocnikiem. Podobnie jak z panem Feliksem Meszką. Mężczyźni poznali się w szpitalu. To byli koledzy, przyjaciele z oddziału. Wszystkich przetrzymywano tam z prozaicznych powodów. Z tej trójki żyje tylko Stanisław – powiedział Onetowi Piotr Wojtaszak.

Broll, emerytowany inżynier z Woszczyc, w psychiatryku przesiedział osiem lat, bo komuś miał grozić śmiercią. Sąd Najwyższy orzekł, że w szpitalu przetrzymywano go bezpodstawnie. Mężczyzna domagał się od skarbu państwa 14,5 mln zł odszkodowania. Nie doczekał finału sprawy, bo zmarł w marcu 2017 roku. Meszka odszedł kilka miesięcy wcześniej. W rybnickim psychiatryku przebywał aż 11 lat za rzekome groźby karalne wobec sąsiadów. Starał się o 12,3 mln zł odszkodowania. Obaj byli schorowanymi starszymi ludźmi.

Zrujnowane życie

W sprawie Stanisława B. kasację do Sądu Najwyższego składał Rzecznik Praw Obywatelskich. Okazało się, że mężczyzna nie powinien w ogóle trafić do zakładu psychiatrycznego i przyjmować leków ani ogromnych dawek elektrowstrząsów – nie stwarzał bowiem zagrożenia ani dla siebie, ani dla otoczenia.

Sąd Najwyższy uchylił orzeczenia sądów powszechnych. Stanisław B. opuścił rybnicki szpital w 2016 roku. Mecenas Wojtaszak rozpoczął batalię o zadośćuczynienie dla byłego pacjenta. Pierwszy wniosek złożył w 2017 roku. Obrońca podnosił, że pobyt w psychiatryku zrujnował jego klientowi życie. Zanim bowiem został zamknięty w murach szpitala przy ulicy Gliwickiej, miał narzeczoną i plany na przyszłość. Uprawiał sport, dawał lekcje tenisa, udzielał się społecznie. W Rybniku stracił najlepsze lata. W grudniu 2019 roku Sąd Okręgowy w Krakowie uznał argumentację obrony i przyznał panu Stanisławowi milion złotych za doznane krzywdy.

Chce zapomnieć

Mecenas Wojtaszak uznał jednak, że kwota jest za niska. Prokuratura tymczasem chciała oddalenia wniosku o zadośćuczynienie jako niezasadnego. Ostatecznie krakowska apelacja przyznała rację panu Stanisławowi reprezentowanemu przez pełnomocnika i zwiększyła sumę z jednego miliona do dwóch milionów złotych. Wyrok jest prawomocny. Sędzia zwrócił uwagę, że państwo musi ponosić odpowiedzialność za swoje instytucje. Na zadośćuczynienie, które zostanie wypłacone w związku z błędami proceduralnymi sądu niższej instancji, złożą się jak zawsze w takich sytuacjach podatnicy.

Pan Stanisław od lat nie wypowiada się w mediach o swojej sprawie. Robi to w jego imieniu pełnomocnik. Krakowianin chce zapomnieć, ostatecznie uporać się z traumą. 62-letni dziś mężczyzna mieszka pod Krakowem.

Rzecznik zaprzecza


Dr nauk prawnych Jan Ciechorski, rzecznik rybnickiego psychiatryka, podkreśla, że szpital nie był nie był stroną. - Niemniej kategorycznie zaprzeczam, jakoby pacjent oraz inni pacjenci byli poddawani torturom czy eksperymentom medycznym. Szpital wykonywał postanowienia sądu, to nie była decyzja placówki. Natomiast lekarze mają obowiązek przedstawiać sądowi co pół roku informację o stanie zdrowia pacjenta. Na tej podstawie przedłużana jest lub nie internacja psychiatryczna wobec osoby skierowanej na leczenie przymusowo – mówi rzecznik.

Jak dodaje, pobyt w szpitalu pozwalał na leczenie pacjenta, którego nie podjąłby się na wolności. - Stosowane wobec Stanisława B. elektrowstrząsy to uznana i skuteczna metoda, bezbolesna, bo wykonywana w znieczuleniu ogólnym. Leków podaje się zawsze tyle, ile wymaga leczenie pacjenta - nigdy za dużo – broni szpitala Jan Ciechorski.

Do tematu wrócimy w środowych "Nowinach".

Komentarze

Dodaj komentarz