Adrian Karpeta/Ksiądz Wojciech Grzesiak
Adrian Karpeta/Ksiądz Wojciech Grzesiak

Ksiądz Wojciech Grzesiak jeździ w pogotowiu jako ratownik medyczny i przyznaje, że sytuacja jest dramatyczna. Jedziemy z reanimowanym człowiekiem, szpital mówi, że nas nie przyjmie, więc wjeżdżamy na izbę przyjęć z policją!
 

Ksiądz jest też zawodowym ratownikiem medycznym. Jeździ w Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym. Jak ta praca zmieniła się w czasie pandemii?
Zmieniła się ogromnie, dostajesz telefon z dnia na dzień: przyjdź na rano albo przyjdź na noc, bo ktoś się „wysypał”, ma objawy, gorączkę, kaszel, czeka na wymaz, jest dodatni… Co do samych wezwań, dużo jest wyjazdów związanych z, jak ja to nazywam, syndromem covidowym. Ludzie z dodatnimi wynikami nie mają objawów, ale „dostają do głowy”. Zaczyna im się wydawać, że się duszą. To szczególnie starsze, samotne osoby, które zaczynają się bać. Zaczynają szybciej oddychać, mają uczucie duszności, dzwonią. I oni zapychają ten system. Musimy do nich przyjechać. Na miejscu okazuje się, że saturacja jest idealna. Prosimy, żeby ta osoba się uspokoiła, obserwowała się… Zalecamy zakup pulsoksymetru i kontaktowanie się z lekarzem POZ.

Czy rzeczywiście zdarzają się sytuacje, że jeździcie od szpitala do szpitala i macie problem z pozostawieniem pacjenta w szpitalu?
Tak i to są te najsmutniejsze historie. To wojna wewnątrz systemu. Dzwonisz do dyspozytora, dyspozytor mówi: jedź do szpitala, dajmy na to do Jastrzębia, a szpital ci mówi: my go nie przyjmiemy. No to dyspozytor mówi: to ja ci wysyłam policję. I wchodzisz na izbę przyjęć z policją, bo jest stan zagrożenia życia. W naszym pogotowiu było kilka przypadków, że pacjent umarł w karetce, bo przecież w karetce mamy ograniczoną ilość leków, jedną-dwie butle tlenu, które starczą na góra sześć godzin. Na izbie są anestezjolodzy, jest cała bateria leków, jest komfort pracy. Bywa, że dojeżdżamy z pacjentem w takim stanie, że on i tak umrze. W marcu jeździliśmy sześć godzin z 30-letnim facetem, który miał udar. Zaczęliśmy od Rybnika, przejechaliśmy wszystkie szpitale w regionie, w końcu i tak wylądowaliśmy w Rybniku. To okienko terapeutyczne, które w przypadku udaru wynosi cztery godziny, zamknęło się. 

Czy zdarzyło się, że w czasie dyżuru księdza ktoś umarł w karetce?
Bywało, że umarł ktoś, kogo przenieśliśmy do karetki, ale byliśmy jeszcze na terenie posesji. Reanimowaliśmy w karetce, ale ta osoba umarła, zanieśliśmy ją z powrotem do domu. Śmierć w karetce wiąże się od razu z prokuratorem. Musi przyjechać policja. My, jako ratownicy, nie możemy wypisać aktu zgonu, musi więc przyjechać lekarz. Trzeba zdecydować, gdzie zawieźć zwłoki. Do najbliższego szpitala, do prosektorium? Ale szpital mówi: on u nas nie umarł. Do stacji pogotowia, do domu? Karetka jest pół dnia albo nawet cały dzień uziemiona. Ci, co mają udary, zawały czekają. Śmierć w karetce to czarny sen ratownika. Proszę sobie wyobrazić, że przyjeżdża jakiś rąbnięty lekarz i mówi: mogliście to zrobić, to podać, a ja pytam: to dlaczego nie przyjęliście go na izbę przyjęć? 


Kiedy z ratownika medycznego ksiądz staje się duchownym?
W ratownictwie medycznym są procedury i jest też procedura wsparcia psychicznego dla rodziny w momencie śmierci kogoś bliskiego. Gdy jesteśmy w domu i widzę na ścianie jakiś krzyż, obrazek święty, to pytam, czy rodzina życzy sobie, żebym udzielił ostatniego namaszczenia. W kamizelce zawsze mam oleje święte. Nie zdarzyło się, by ktoś odmówił, ludzie znajdują w tym pewne ukojenie. 


Czy ksiądz boi się zarażenia?
Mam swoją maskę, bardzo dobrą, większość z nas takie ma. Strach jest zawsze, tym bardziej, że moja żona też pracuje na covidowym OIOM-ie. Mieszkamy z moją mamą, starszą osobą, staramy się zachować wszelkie środki ostrożności, dystans. Ale nigdy nie wiadomo, kiedy nas dopadnie, tym bardziej, że testów raczej nam nie chcą robić. Bo jak komuś ze służby zdrowia wyjdzie dodatni wynik, to jest problem kadrowy…

Właśnie, już nawet władza przyznaje, że system ochrony zdrowia jest na granicy wydolności, jak to wygląda w praktyce w naszym regionie?
W Jastrzębiu najprawdopodobniej nie będzie już normalnego OIOM-u. Na covidowym jest siedem miejsc i wszystkie są zajęte. Wszystkie respiratory są zajęte, więc prawdopodobnie ten „normalny” będzie też przerabiany na covidowy. A dzwonią lekarze z Zabrza, Chorzowa, proszą: przyjmijcie mi pacjenta, bo on się dusi. Statystyki są fajne i uspokajają tych, którzy nie mają z tym nic wspólnego. A respiratorów nie ma! Takich pacjentów, jakich my zostawiamy w domu, przed Covidem nigdy byśmy w domu nie zostawili! Nawet jak parametry życiowe są słabe, bo wiemy, że jak pojeździmy z nim osiem godzin w karetce, to on nam w drodze umrze. Dla nas to bardzo trudne, rodziny nieraz się burzą. A my słyszymy od swoich przełożonych: starajcie się zabezpieczyć pacjenta w domu i nie brać do szpitala… Pod taką decyzją podbija się kierownik zespołu ratowniczego, a więc ratownik. W czasie jednego z ostatnich dyżurów mieliśmy sześć wezwań i wszystkich pacjentów zostawiliśmy w domu. Doszliśmy chyba do punktu, w którym wielu medyków straciło motywację. Bo kiedy słyszymy od dyspozytora: pani doktor zamknęła izbę przyjęć, a my jedziemy z reanimacją. To co mamy sobie myśleć? Człowiek zaczyna tracić wiarę w sens medycyny. 


Jak długo jeździ ksiądz w pogotowiu?
Wcześniej, przed pogotowiem pracowałem na izbie przyjęć i na oddziale neurochirurgii szpitala wojewódzkiego w Jastrzębiu jako sanitariusz, skończyłem studia z ratownictwa medycznego. 1,5 roku temu zacząłem pracę w Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym, pracuję na kontrakcie. Gdybyśmy wszyscy dostali etaty, to karetki nie wyjadą, bo etatowiec wyrabia 140-160 godzin miesięcznie, a my pracujemy po 320 godzin, wyrabiamy więc dwa etaty. Pogotowiu jest to na rękę, a my musimy tyle pracować, żeby wyjść na swoje, bo sami musimy zapłacić sobie ZUS, podatki, ubezpieczyć się, bo jak idziesz na kwarantannę, na chorobowe - to nic nie masz. Chcesz wyjechać na urlop, to nie pracujesz i nie masz kasy, więc musisz to jakoś nadrobić. Miałem urlop we wrześniu, nie pracowałem pół miesiąca, więc potem, od 15-tego zrobiłem 15 dyżurów. Podsumowując, system ratownictwa medycznego jest wydolny głównie dzięki ratownikom i pielęgniarkom kontraktowym. 

 

Rozmawiał: Adrian Karpeta
 

Ksiądz Wojciech Grzesiak został zawieszony i suspendowany przez arcybiskupa Wiktora Skworca. Ksiądz nie zrezygnował z kapłaństwa, przeszedł do Katolickiego Kościoła Narodowego i w Rybniku otworzył kaplicę. W czasie Covidu jest zamknięta.
 

Komentarze

Dodaj komentarz