Ireneusz Stajer
Co stało się ze Stefanem Zubilem, pradziadkiem Elżbiety Koczar? To jedna z niewyjaśnionych dotąd tajemnic, związanych z przedwojenną, polską emigracją do Ameryki Południowej.
Żorzanka nie traci nadziei. Od maja zeszłego roku szpera w Internecie, przegląda dokumenty w archiwach, skontaktowała się z argentyńską Polonią, prosząc o pomoc w ustaleniu losów swojego pradziadka.
- Do śmierci babci prawie nic o nim nie wiedzieliśmy, oprócz faktu, że w latach międzywojennych wyemigrował do Argentyny – mówi Elżbieta.
Pierwszy rejs
W tamtejszej bazie danych emigracyjnych CEMLA znalazła informację, że Stefan Zubil dotarł do portu w Buenos Aires 4 października 1928 r. na pokładzie parowca S/S Krakus, który 7 września wypłynął z Polski. Był to pierwszy rejs z nowo zbudowanego portu w Gdyni do Ameryki Południowej, linię obsługiwało Francuskie Towarzystwo Okrętowe. Statek S/S Malte, przemianowany na Krakusa, wysadził ludzi w trzech portach: brazylijskich Rio de Janeiro i Santos oraz Buenos Aires. Mógł przewieź 800 osób w klasie trzeciej emigranckiej, którą podróżował nasz bohater.
- Tak to trzeba ocenić. Pradziadek mieszkał w zapadłej wsi bojkowskiej (grupa etniczna rusińsko - wołoskich górali – przyp. red.) niedaleko Ustrzyk Dolnych, gdzie żyło się jak w średniowieczu. Ten prosty człowiek wyruszył w podróż na koniec świata, by poprawić byt bliskich. Nie wiemy nawet jak dotarł do Gdyni. Na mnie ogromne wrażenie robi to, że popłynął do tej Ameryki Południowej jako jeden z pierwszych – wzrusza się żorzanka.
Prawdopodobnie pieszo udał się do Przemyśla, a stamtąd zapewne pociągiem nad Bałtyk.
Dwa przekazy
- Odrobinę faktów udało mi się ustalić przy okazji tworzenia drzewa genealogicznego – dodaje.
Okazało się, że pradziadek Stefan podał w certyfikacie imigracyjnym narodowość polską.
- Myślę, że mieszkańcy wschodniej części Podkarpacia mieli problem z określeniem swej tożsamości etnicznej. Nie wiedzieli kim są. Byli wyznania grekokatolickiego. Babcię Wiktorię ochrzczono w cerkwi św. Mikołaja – stwierdza Elżbieta Koczar.
Stefan i Katarzyna z domu Gołębiowska mieszkali w Jamnej Dolnej liczącej ok. 1000 mieszkańców. Mieli pięcioro dzieci: synów Józefa i Jana oraz córki Marię, Katarzynę i Wiktorię Panasiuk z domu Zubel (Zubil), babcię Elżbiety.
- Ze wspomnień babci wiemy, że rodzina żyła bardzo skromnie. Dlatego pradziadek Stefan zdecydował się na emigrację do Argentyny. W organizacji wyjazdu pomógł mu ktoś z krewnych, mieszkający już w Argentynie. Bieda i szukanie lepszego życia w Ameryce były czymś normalnym na przedwojennej wsi – podkreśla żorzanka.
W praktyce decyzja Stefana tylko pogorszyła sytuację rodziny. Do wybuchu drugiej wojny światowej wysłał raptem dwa przekazy pieniężne, a trud wychowania pięciorga dzieci spadł na osamotnioną Katarzynę. Utrzymywali się z małego gospodarstwa, możliwości zarobkowania poza rolnictwem były w tamtym rejonie bardzo ograniczone.
- Dlatego prababcia zdecydowała się na rzeczy obecnie trudno zrozumiałe, wtedy dosyć powszechne. Najmłodszą córkę Katarzynę oddała na wychowanie swojej bezdzietnej siostrze Marii i jej mężowi. Siostra i szwagier mieszkali w Kniażpolu (dziś Ukraina – przyp. red.) i mieli zdecydowanie lepsze warunki materialne. Pozostałe rodzeństwo i moja babcia szukali dodatkowego zarobku – zaznacza Elżbieta.
Ciągle ma w sercu i pamięci ustne wspomnienia babci Wikci, szczególnie z kilku wspólnych wizyt w Jamnej, gdzie się urodziła.
Śladem ojca?
Okupacja sowiecka niewiele zmieniła w rytmie rodziny, dopiero po napaści Niemiec na ZSRR zaczęła się rozpraszać. W Jamnej pozostała tylko babcia Wiktoria natomiast jej dwaj bracia i oraz siostra Maria zostali wysłani na roboty do Niemiec. Po wojnie w pamięci rodziny chłopcy zostali uznani za zaginionych.
- Jesienią zeszłego roku w Arolsen Archives odnalazłam informacje dokumentujące dalsze losy Josefa Zubila, brata mojej babci. Prawie całą wojnę przepracował w istniejącej do dzisiaj firmie https://www.schneider-pfronten.com. Nie zamierzał wracać w rodzinne strony - opowiada Elżbieta.
Josef chciał płynąć do Argentyny. Zapewne liczył, że znajdzie tam ojca. Zresztą powrót w rodzinne strony był już niemożliwy. Po wojnie kilkaset tysięcy Rusinów wygnano ze swych domów z Polski na radziecką Ukrainę. Tych co pozostali, wysiedlono z wiosek takich jak Jamna Dolna i porozrzucano w całym kraju. Ich domy spalono, cerkwie zburzono, cmentarze zdewastowano.
- Zostały tylko dziko rosnące drzewa owocowe – zawiesza głos Elżbieta, która w jednej czwartej jest góralką karpacką.
W bazie emigracyjnej CEMLA nie ma jednak Josefa Zubila. Elżbieta złożyła w Arolsen Archives podanie o pomoc w ustaleniu dalszych losów brata babci.
Do tematu wrócimy w jutrzejszych „Nowinach”
Komentarze