Śląska Biblioteka Cyfrowa/Dawna ulica Szeroka, później Sobieskiego, została w czasie wojny nazwana imieniem Rudolfa Hessa, a na Świerklańcu zawisł napis „Reichshof”
Śląska Biblioteka Cyfrowa/Dawna ulica Szeroka, później Sobieskiego, została w czasie wojny nazwana imieniem Rudolfa Hessa, a na Świerklańcu zawisł napis „Reichshof”

Małgorzata Płoszaj pisze dla nas o rybnickim Świerklańcu: Ogromna dziura w murze i sercach tych, którzy kochają Rybnik.

Ta ogromna wyrwa w budynku to nie tylko materialna strata. To też utrata niematerialnego dziedzictwa Rybnika, które przez lata wsiąknęło w te mury. Zasiadam do pisania tego tekstu z wielką nadzieją na odbudowanie i zachowanie naszego Świerklańca.

Przez stulecia do tego miejsca przychodzili rybniczanie, zatrzymywali się tu przyjezdni, występowali artyści, sportowcy. Na wiecach gromadzili się mieszkańcy, politycy, głosowano za jedynymi albo przeciw drugim. Lał się alkohol i serwowano najwykwintniejsze potrawy. Tańczono na balach maskowych i oklaskiwano teatry. Można było dobrze zjeść, posłuchać historycznego odczytu, wypożyczyć samochód, kupić na wyprzedaży gorset czy pośmiać się na występie kabaretu.

Historię miast tworzą ludzie, zdarzenia oraz budynki. Stojący w samym centrum Rybnika Świerklaniec jest spleciony z historią miasta od stuleci. Jak piszą kroniki mniej więcej tu, już w Średniowieczu, stała jedna z pierwszych karczm tej małej wówczas osady. W 1725 r. "pańska karczma Świerklaniec" składała się z 1 wielkiej izby, 3 małych komórek, 1 kuchni, 1 stajni dla koni gości oraz obory. Jej nazwa pochodziła od słów z języka czeskiego. Świrklić czy też świrklać oznaczało granie, a dokładniej przygrywanie do tańca. Zapewne wielu czytelników "Nowin" kojarzy arcydzieło polskiej kinematografii, czyli "Austerię" J. Kawalerowicza. Nie byłabym sobą, gdybym nie przywołała żydowskich wątków związanych ze Świerklańcem, którego możemy do takiej austerii porównać. Jeszcze gdy był to parterowy, drewniany budynek posiadaczami oraz arendarzami byli m.in. Singer, Moses Leschcziner czy Samuel Schaffer. 

Pierwotnie drewniany zajazd, zapewne wielokrotnie przebudowywany, stał się murowanym obiektem w połowie XIX w. Zmieniali się jego właściciele oraz najemcy. Obecny wygląd Świerklańca pochodzi z końca XIX w. Wtedy Paul Langer, ogłaszający się jako właściciel hotelu Schwirklaniec, zapraszał wszystkich do nowo otwartego obiektu. 

Zaczynała się nowa era dla tego miejsca. Już nie tylko wyszynk i tańce. Świerklaniec zaczął odgrywać o wiele ważniejszą rolę. To tu, po konsekracji kościoła św. Antoniego, na uroczystym obiedzie spotkali się przedstawiciele wszystkich wyznań oraz najważniejsze osobistości Rybnika. Sto lat temu to m.in. tu rybniczanie wrzucali kartki do urn w trakcie Plebiscytu. W tych politycznie trudnych czasach hotel był w rękach Pogody oraz Zörnera. I to właśnie do hotelu Pogody przedstawiciele władz miejskich zaprosili na obiad przewodniczącego Komisji Międzysojuszniczej, generała Le Ronda, po przeglądzie wojsk koalicyjnych w kwietniu 1922 r.

Rozpoczynała się złota era dla tego miejsca. Przywrócono historyczną nazwę, która pojawiała się we wszystkich możliwych gazetach. Można śmiało powiedzieć, że Świerklaniec był sercem miasta. 

 

Z racji tego, że jestem niepoprawnym fanem boksu i zapasów, to zacznę od sportu. Może to dziwne, ale ogromna sala na pierwszym piętrze była wykorzystywana do walk bokserskich. W 1933 r. prasa pisała, że nasi bokserzy skompromitowali się w trakcie międzynarodowych zawodów przegrywając z bokserami z Morawskiej Ostrawy stosunkiem 2:14. Boks królował w Świerklańcu i po wojnie. Dopiero od połowy lat 50. kierownictwo restauracji zaprzestało udostępniania sali sportowcom, gdyż jak to pisały nasze "Nowiny", dancingi były ważniejsze, bowiem przynosiły większy dochód. 

Oprócz bokserów rybniczanie mogli podziwiać zmagania zapaśników. Krótko przed olimpiadą w Amsterdamie w 1928 r. do Rybnika na zawody przyjechali najwybitniejsi polscy zapaśnicy. Dziś możemy tylko pomarzyć o takim sportowym wydarzeniu. Zresztą tak jak i o szermierczych mistrzostwach Polski pań, które odbywały się w Rybniku w 1936 r. Najlepsze polskie florecistki walczyły m.in. w Świerklańcu.

Co prawda poker nie jest w moim rozumieniu sportem, to jednak warto wspomnieć ikonę dziennikarstwa sportowego, która m.in. w Świerklańcu, stawiała wielkie kwoty. Jan Ciszewski, bo o nim mowa, był znany ze swych skłonności do hazardu. 

W 1931 roku właścicielem całości został były powstaniec i działacz plebiscytowy, Emil Ogórek – człowiek doskonale znający się na hotelarstwie i gastronomii. Wiedział jak przyciągać klientelę. Za jego czasów budynek został gruntownie odnowiony. Codziennie zapraszano na dancingi, koncerty, przedstawienia. Oferowano pokoje klubowe oraz sale na zebrania. 

Do dobrego tonu należało bywanie tu na wydarzeniach kulturalnych. Na scenie w Świerklańcu występowali najlepsi z najlepszych. Nie sposób wszystkich wymienić. Tu goszczono Juliusza Osterwę, Stefana Jaracza, chór Dana z Mieczysławem Foggiem, Aleksandra Żabczyńskiego, w którym kochało się tyle Polek, czy Jana Kiepurę. Rybniczanie podziwiali wstępy chóru Kozaków, Zizi Halamy, śmiali się do rozpuku przy dowcipach Kazimierza Krukowskiego "Lopka", zachwycali się głosem śpiewaków operowych na "Madame Butterfly" Pucciniego. Nasz rodzimy chór Seraf był tu stałym gościem, zarówno przed wojną jak i po niej. Pierwszy koncert pieśni polskiej miał miejsce pod koniec marca 1946 r.

Na koniec zostawiłam sobie sprawy polityczne i społeczne. Czego te mury nie słyszały? Urzędowały tu Komisje Poborowe, wrzucano kartki do urn przy okazji różnorakich wyborów, na zebraniach zbierali się przedstawicie różnych zawodów, były tu wiece PPS-u, Narodowego Związku Powstańców i Byłych Żołnierzy, Obozu Wszechpolskiego czy chadeków. Mieścił się tu Związek Restauratorów, Właścicieli Kawiarń i Hotelów, w którym działał Emil Ogórek. Na tyłach Świerklańca można było wypożyczyć auto na chrzty, wesela czy udając się w podróż służbową.

Po wkroczeniu Wehrmachtu do Rybnika, pan Ogórek, jako były powstaniec, musiał wyjechać z Rybnika. Groziło mu aresztowanie. Świerklaniec został przejęty przez niemieckiego zarządcę komisarycznego, jak zresztą większość przedwojennych geszeftów. Dawna ulica Szeroka, później Sobieskiego, została na jakiś czas wtedy nazwana imieniem Rudolfa Hessa, a na Świerklańcu zawisł napis Reichshof. Pod wielkim, kryształowym żyrandolem zbierali się teraz członkowie NSDAP, którym uroczyście wręczano odznaczenia przy różnych okazjach.

Po wojnie Emil Ogórek wrócił do Rybnika i swojego hotelu. Ponownie starał się go odbudować i prowadzić. By uratować wszystko przed nacjonalizacją, wynajął budynek Związkowi Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację, a później Powszechnej Spółdzielni Spożywców. Władza jednak ma to do siebie, że działa zgodnie ze swoim interesem. W 1951 r. Prezydium MRN ustanowiło zarząd przymusowy, co praktycznie wykluczyło właściciela z możliwości zarządzania tym miejscem. Nadal była tu restauracja i hotel, którego pokoje po jakimś czasie przerobiono na biura. Powoli znikało stare wyposażenie, choć nadal były tu dansingi, imprezy sportowe, różnorakie spotkania i występy, o których informował tygodnik "Nowiny". Organizowane bale, mikołajkowe spotkania dla dzieci, kiermasze kulinarne, konkursy. 

Główna sala Świerklańca na początku lat 50. zmieniła się w salę sądową. Po największej w dziejach kopalni Jankowice katastrofie górniczej, w wyniku której na początku maja 1950 r. zginęło 28 górników, przeprowadzono pokazowy proces pracowników dozoru oraz dyrektora kopalni. Sąd apelacyjny na sesji wyjazdowej wydał wtedy bardzo surowe wyroki.

 

Prasa niejednokrotnie krytycznie przyglądała się Świerklańcowi, informując choćby o tym, że na jego dachu jest cała "plantacja trawy" czy też że opinia publiczna zbulwersowana jest tym, co dzieje się na świerklanieckich dansingach. Pozwolę sobie zacytować fragment opisu jednej ze stałych bywalczyń tego, jak to nazwano "punktu zbornego okolicznych amantek". "Blada twarz, wydłużone barwiczką usta, czarny, obcisły sweter z pokaźnym dekoltem, odsłaniającym kark, plecy i piersi. Tańczy lub raczej szarpie rock and roll z niższym o głowę, mizernym wymoczkiem w zabłoconych spodniach i rozchełstanej, brudnej – jak u większości tutejszych "gości" – koszuli. Co parę taktów odrzuca głowę do tyłu, zanosząc się wrzaskliwym śmiechem". Jeśli chcecie się dowiedzieć, jak się takie tańce kończyły, to odsyłam do "Nowin" z 1957 r. Szukajcie artykułu o ryżym "Sznapsie" – bywalcu Świerklańca. 

Na dansingach tam nie bywałam, ale czasem na obiedzie z rodzicami i owszem. Mam pod powiekami jakiś kiermasz wielkanocny, chyba z wczesnych lat 80., na który poszłam wraz z mamą. Pamiętający czasy niedostatku towarów wiedzą, że takie eventy były wtedy wyjątkowym wydarzeniem. Tam sprzedawano luksusy, którym co prawda wiele brakowało do serwowanej przed wojną kuchni wiedeńskiej, ale wtedy nie miało to znaczenia. "Kalmarów po rybnicku", o których 1982 r. pisała "Trybuna Robotnicza", nie pamiętam. 

Potomkowie Emila Ogórka odzyskali nieruchomość w 1991 r. Starali się przywrócić dawną świetność, co po tylu latach rozkradania i braku faktycznego gospodarza nie było łatwe. Z tego co się orientuję, spadkobiercy zmarłego w 1962 r. pana Ogórka jakiś czas temu sprzedali swoje udziały. 

Przychodzi mi na myśl jeszcze jeden październikowy dzień. W 2014 r. przed Świerklańcem stanęły stare zabytkowe auta, a z balkonu na pierwszym piętrze tego ogromnego budynku rybnicka pieśniarka przeniosła nas w lata 30. Tłumy rybniczan stały zauroczone jej śpiewem i grą świateł na wszystkich kamienicach przy ulicy Sobieskiego. Wszyscy byliśmy dumni z odrestaurowanego deptaku, którego Świerklaniec jest integralną częścią.

Dziś już tego balkonu nie ma. Jest ogromna dziura w murze i sercach tych, którzy kochają Rybnik. Miejmy nadzieję, że jednak uda się jakoś te dziury zaklajstrować i kiedyś znowu śpiewaczka, opierając się o przecudną kutą balustradę, coś nam zaśpiewa. Trzymajmy kciuki, by jakiś gospodarz nas ponownie zaprosił na otwarcie, tak jak zapraszał Emil Serafin Ogórek w sierpniu 1935 r. 

Zainteresowanym historią Świerklańca polecam książkę Michała Palicy "Ludzie i domy – wędrówki po rybnickim Deptaku" oraz artykuły Grzegorza Walczaka w starych wydaniach "Gazety Rybnickiej", które są dostępne na stronie Śląskiej Biblioteki Cyfrowej.

Małgorzata Płoszaj
 

Komentarze

Dodaj komentarz