Arc Andrzej Wereszczak Trening na Gichcie w rejonie Żor
Arc Andrzej Wereszczak Trening na Gichcie w rejonie Żor

Ireneusz Stajer

- Sport to wieloletnia walka, harówa, kontuzje, wyczerpanie. Przyjemność sprawia poczucie mocy organizmu, wypicie dwóch zimnych piw po męczącym biegu, a potem zjedzenie pizzy, hamburgera, frytek, ciastka, lodów i czekolady. Nie o zdrowie tu chodzi – przyznaje Andrzej Wereszczak, ultramaratończyk z Żor. 

Najlepszy wynik sportowy osiągnął 29 sierpnia zeszłego roku w biegu 24 - godzinnym na Mistrzostwach Polski w Pabianicach. Pokonał wówczas 248,113 kilometrów. Z kolei w styczniu 2020 roku na biegu 48-godzinnym Athens Ultramarathon Festival pobił rekord Polski, fetując pokonanie 385 kilometrów.

Najtrudniejszą imprezą był Authentic Phidippides Run na trasie Ateny – Sparta – Ateny. 16 listopada 2018 roku żorzanin przebiegł 490 kilometrów w 80 godzin 17 minut 41 sekund. Finiszował na drugim miejscu za innym Polakiem. Spośród 22 śmiałków do mety dotarło tylko pięciu. 

Granice możliwości

- Nie da się przebiec tak długiego dystansu bez przerwy. To przekracza ludzkie możliwości. Na trasie trzeba się zatrzymać, pójść do toalety, coś zjeść, wysuszyć przemoknięte ubranie, a nawet przespać się parę godzin. Organizatorzy przygotowują takie miejsca, gdzie można odpocząć – wyjaśnia pan Andrzej.

Pierwszej nocy była fatalna pogoda, więc myślał o zaliczeniu tylko pierwszego etapu do Sparty. Na drugi dzień aura się poprawiła i kontynuował bieg. Zrezygnowało aż 17 osób. Żorzanin przywiózł do kraju puchar za drugie miejsce. 

Bolały plecy

Przygodę z bieganiem zaczął jakieś 20 lat temu po studiach z zarządzania. Chciał poprawić jakość swojego życia, bo większość czasu spędzał przy komputerze.

- Bolały mnie plecy, więc pomyślałem, że pomoże bieganie. Z początku były to krótkie, 2,4-kilometrowe trasy w lesie za żorskim stawem Śmieszek. Wieczorem po pracy biegałem raz w tygodniu, potem dwa razy – opowiada pan Andrzej.

Plecy przestały boleć. Skokowo zwiększał dystans - najpierw do pięciu kilometrów, następnie dziesięciu, w kolejnym roku było to już 20 kilometrów. Biegał w rejonie Żor, który obfituje w lasy i ścieżki, gdzie mógł realizować swoją pasję.

Nie chodziło o śrubowanie wyników, a lepsze samopoczucie.

- Z początku to nawet nie mierzyłem czasów – uśmiecha się.

W 2005 roku dowiedział się o półmaratonie w Krakowie. Wystartował, ale... nie zmierzono mu czasu, bo źle zainstalował czip. Początki bywają trudne z różnych powodów. Miesiąc później na półmaratonie w Łodzi było już dobrze, zajął miejsce w połowie stawki. Nie o wynik jednak chodziło, a radość z ukończenia biegu.

Ni deszcz, ni spiekota

- Stwierdziłem, że szybkie biegi nie są dla mnie, dużo lepiej czułem się na dłuższych dystansach. Jestem wytrzymały. Tam, gdzie większość zawodników schodzi z trasy, mnie nogi niosą dalej – zaznacza pan Andrzej.

Nie poddaje się na ekstremalnie długich trasach. Jego sukces polega na tym, gdy dociera do mety w długich, trudnych zawodach - przy fatalnej pogodzie. Doskonale radzi sobie w padającym przez kilka godzin deszczu czy wysokich temperaturach. Nie boi się zimna ani piekielnie trudnych tras. Jest prawdziwym, nie filmowym Iron Manem... 

Harmonogram startów zmieniła pandemia. Pan Andrzej przygotowuje się do najbliższej imprezy w Austrii, gdzie pracuje zawodowo. W biegu na 100 kilometrów w rejonie Wiednia chce poprawić swój najlepszy czas z 2015 roku.

- Myślę, że teraz mam lepszą formę niż pięć lat temu. Rekord jest realny – ocenia. Chciałby złamać granicę ośmiu godzin. - Takie „krótkie” dystanse biegnie się non stop – dodaje.

Start za dwa tygodnie. Trzymamy kciuki!

Kierunek Owernia

Główną imprezą sezonu dla Andrzeja Wereszczaka będzie bieg we Francji. W czerwcu nasz ultramaratończyk zmierzy się z dystansem 222 kilometrów na górskiej trasie w okolicy Valence (region Owernia-Rodan-Alpy).  

Ekstremalnie długie dystanse wyczerpują. Po zawodach biegacze długo oraz intensywnie regenerują siły.

- Bez biegania trudno jednak żyć. Czuje wówczas coraz gorzej z każdym dniem. Zdrowe są przygotowania do ultramaratonów, gdy trenuję tempo – tłumaczy sportowiec.

Biega wtedy spokojnym tempem – szybciej niż marsz, a wolniej jak sprinty. Polega to na nabijaniu kilometrów i obserwowaniu krajobrazu. Jest przyjemnie i zdrowo.   

Komentarze

Dodaj komentarz