Zdjęcie: Dominik Gajda
Zdjęcie: Dominik Gajda

Gdyby czas się cofnął i Bóg mnie zapytał, czy chciałabym Amelię na te lata? Tak, bo to były najszczęśliwsze lata. Jakiej kary oczekiwałabym dla tego chłopaka? Nie ma takiej kary. To po prostu nie miało się wydarzyć - mówi nam pani Katarzyna, mama 14-letniej Amelii, którą zabił pijany kierowca.


Amelia była jedyną córką pani Katarzyny (lat 37) i pana Łukasza (41 lat). Była oczkiem w głowie rodziców. Śliczna, uśmiechnięta, pełna pasji... - Kochała konie. Przed pogrzebem pojechaliśmy do stadniny po kask, w którym jeździła na koniu, bo chcieliśmy go włożyć jej do trumny. Dowiedzieliśmy się, że tego dnia, kiedy w Amelię uderzył samochód, w nocy konie były bardzo niespokojne, jakby się czegoś lękały... Ich właściciel powiedział: chyba tu była Amelia, pożegnać się z nimi... - opowiada pani Katarzyna. 

Wracali z urodzin

Niewyobrażalna tragedia dotknęła ich 19 września zeszłego roku. - Wracaliśmy z urodzin bratówki i kuzynki Amelki, mąż musiał jechać do pracy, kwasy przerobić, jest piekarzem. Wyszliśmy z domu. Nasz samochód stał na poboczu. Brat z żoną powiedzieli: na razie, do zobaczenia. Oni odeszli, ja przebierałam buty, bo nie lubię jeździć na obcasach. Nagle słyszałam huk i takie "Aaaaa" Amelii. Potem zapadła głucha cisza. Odwracam się, Amelii nie ma, leży kilkanaście metrów dalej. Nie widziałam tego samochodu, on pojawił się nagle, jak Feniks z popiołów - wspomina mama 14-latki. 

W jej córkę uderzyła skoda, którą pędził 19-letni piłkarz Naprzodu Czyżowice. Nawet się nie zatrzymał. Potem porzucił auto i uciekał pieszo, próbował się ukryć. Odnalazł go policyjny pies. Miał ponad dwa promile alkoholu! 

Pani Katarzyna nie pamięta wszystkiego. Niektóre momenty jakby ktoś jej wymazał z głowy. Widziała córkę po wypadku. Potem pamięta helikopter ratowniczy, który przyleciał do jej córki. - Chciałam robić zdjęcia, żeby następnego dnia pokazać je Amelii, mówiąc, że miała swój prywatny śmigłowiec. Wtedy myślałam, że wszystko będzie dobrze - wspomina pani Katarzyna.

W tym czasie ojciec Amelki próbował wyłapać puls swojego dziecka. Potem rozpoczęła się reanimacja...

- Kiedy dotarło do nas, że Amelii nie uda się uratować, chcieliśmy oddać jej narządy, żeby chociaż cząstka jej nadal żyła. Niestety, miała takie obrażenia, że nie było takiej możliwości... - płacze jej mama. 

Do trumny, oprócz kasku, włożyła jej okulary, które miała w chwili wypadku, a które nawet nie pękły... Zachowała przepoconą bluzkę, którą Amelka miała wcześniej na sobie - w zakładzie fryzjerskim, gdzie miała praktykę. Przed wyjazdem na urodziny przebrała się, bluzka powędrowała do prania. - Teraz, kiedy jest mi smutno, tulę się do niej... - mówi pani Katarzyna.

Co Bóg z nimi zrobi

- Jest mi bardzo trudno, wszystko przypomina mi Amelię. Lubiła napoje Lipton, więc wystarczy, że ktoś kupuje w sklepie ten napój, a ja już czuję żal... Przez cały czas rozpamiętuję to zdarzenie i zastanawiam się, dlaczego nie zapaliłam wtedy jeszcze papierosa, nie dopiłam herbaty, nie skorzystałam z toalety... To sekundy, który mogły ją uratować - mówi pani Katarzyna. 

Najtrudniejsze były urodziny Amelki, które przypadają 12 listopada, potem święta Bożego Narodzenia. - Kiedy widziałam te wszystkie szczęśliwe rodziny, wybierające prezenty dla swoich dzieci. A co ja miałam wybierać? Kwiaty albo znicz na grób, bo tylko to mi zostało... - płacze pani Katarzyna.

Czasem Amelia odwiedza ją w snach. W jednym z nich odkopana z grobu córka trzyma mamę kurczowo za szyję, mówiąc, że nie chce już tam wracać... Innym razem pani Kasia, idąc rano do samochodu, zobaczyła córkę siedzącą na fotelu pasażera. Zniknęła, kiedy mama otworzyła drzwi... 

Matka twierdzi, że ich życie to teraz taka trochę wegetacja. Przeprowadzili się z domu w Radlinie do mieszkania w Pszowie, żeby chociaż trochę odciąć się od tamtego miejsca... - Wytarcie podłóg w tamtym domu to było jak wejście w klapkach na Mount Everest zimą. Zadawałam sobie pytanie: po co ja to robię? Bywało też, że ludzie nie wiedzieli, jak mają się zachować wobec nas. Czasem czułam się jak małpa w zoo... - opowiada pani Katarzyna. 

Więc zabrała męża, swoje wspomnienia, zdjęcia, bluzkę Amelki i opuścili "stare śmieci".  Część rzeczy córki rozdali osobom, które chciały mieć coś po dziewczynie, dla których było to ważne...

Pani Katarzyna do dzisiaj jest na tabletkach. Ból i tęsknota się nasilają. - Człowiek wypiera to najgorsze. I myśli: tydzień jej nie ma, dwa... to tak jak kolonie, ale w końcu wróci. A tu mijają tygodnie, miesiące, a ona nie wraca. Jest pustka... - mówi mama dziewczynki. 

Jest osobą wierzącą. - Na dzień dzisiejszy zostaliśmy sami, zobaczymy, co Bóg z tym zrobi... Bardzo bałabym się odpowiedzialności za kolejne dziecko. Znając siebie, to dziecko byłoby pod kloszem, bałabym się z nim wyjść nawet na spacer... - opowiada pani Katarzyna. 

Tragedia zbliżyła ich jako małżonków. - Trzeba dziękować Bogu za to, co zostało. 20-30 centymetrów i mogłabym stracić też męża... - mówi kobieta. - A teraz to on daje mi siłę, on i moi aniołowie, jeśli mogę, chcę im podziękować. To rodzina, Kevin - przyjaciel Amelii i jego rodzina, moja przyjaciółka Asia, ekipa z pracy... 

Nie wybaczyła

Do sądu na rozprawy nie chodzi. Raz tylko widziała sprawcę. Spojrzał na nią, nie powiedział nawet: przepraszam. Mało tego, nie widziała w nim ani pokory, ani smutku czy żalu, chociaż on zniszczył życie nie tylko jej rodzinie, ale także swojej, także partnerce, z którą ma maleńkie dziecko... 

- Ten dzień, gdy go po raz pierwszy zobaczyłam, był drugim najgorszym dniem zaraz po śmierci mojej córki. Bo dla mnie to było morderstwo z premedytacją. Alkoholu przecież nie wynaleziono 19 września ubiegłego roku i wsiadając po pijanemu do samochodu wiedział, jakie mogą być tego skutki - mówi gorzko pani Katarzyna. 

Wierzy, że śmierć Amelii nie przejdzie ot tak. Na pogrzebie były tłumy, przede wszystkim młodych ludzi. - Niech przynajmniej jeden procent weźmie sobie do serca to, co się stało, jako przestrogę - mówi zrozpaczona mama. 

Do sądu przyjdzie tylko na ogłoszenie wyroku. - Nie potrafię mu wybaczyć i nie wiem, czy kiedykolwiek to zrobię. Rozmawiałam nawet o tym z jednym księdzem. Powiedział mi: nic się nie bój Kasiu, ty zaraz pójdziesz do nieba, bo tutaj masz piekło. Tam spotkam się z Amelką, powiedziałam jej przecież: nie mówię "żegnaj", tylko do zobaczenia... - kończy pani Katarzyna. 

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

  • Asia 28 kwietnia 2021 15:27To straszna tragedia... mieszkam naprzeciwko rodzinnego domu Amelki, znałam ją od niemowlaka, nasze dzieci razem się bawiły... dziś patrzę kilka razy dziennie w jej okno z którego zawsze do nas machała - jestem zła, smutna i bardzo współczuję Kasi i Łukaszowi, nie potrafię sobie nawet wyobraźić, co przeżyli i czego doświadczają nadal. Pustka, żal i rozgoryczenie, ogromna niesprawiedliwość... Każdy, kto wsiada za kierownicę po pijanemu naraża wszystkich, których mija po drodze, każdy wtedy może być mordercą.

Dodaj komentarz