Śląskie strachy i straszki: Czy była to telepatia?

Od naszego Czytelnika pana Romana dostałam list z opowieścią, którą za jego zgodą tu przedstawię. Jak pisze, na mocy wojskowego rozporządzenia Wehrmachtu w roku 1945 roczniki 1928 1929 zostały zmobilizowane. W dniu 1 marca tegoż roku on i jego 36 szkolnych kolegów z Chwałowic w ciągu 24 godzin wywieziono do Czech, gdzie mieli być przeszkoleni na tzw. "Pancergrenadierów".

Tym sposobem w czerwcu 1945 roku pan Roman znalazł się we wschodniej części Bawarii, w miejscowości Wallern. Był to teren okupacji amerykańskiej. Ponieważ tego dnia obchodzono Boże Ciało, poszedł do miejscowego kościoła. Stanął w głównej nawie za kobietą okrytą "zilowym plyjtym", mocno pachnącym naftaliną. W tej miejscowości większość kobiet ubierała się po wiejsku, podobnie jak u nas na Śląsku. Nie wiadomo dlaczego w pewnym momencie młody chłopak poczuł się źle. Przed oczyma pojawił mu się obłok mgły, a obraz wnętrza kościoła oświetlonego żarówkami zaczął się kręcić jak wiatrak. Chwilę później młodzieniec stracił przytomność. Ocknął się na kościelnym placu w towarzystwie trzech miejscowych kobiet. Podniósł się o własnych siłach, ale nadal czuł się słabo i obecne przy nim Niemki pomogły mu dojść do miejsca zakwaterowania. Tam w dwóch pokojach  na drewnianej podłodze spali jego koledzy z Chwałowic i kilku innych zdemobilizowanych chłopaków w podobnym wieku. Pan Roman ułożył się w swoim kątku i zasnął. Następnego dnia poczuł się jeszcze gorzej, a potem chorował przez kilka dni. W chwilach przebłysku świadomości myślał o domu rodzinnym i o tym, że przyjdzie mu pozostać w niemieckiej ziemi na zawsze. Najbardziej martwiło go to, że rodzice nawet nie dowiedzą się, gdzie jest jego grób! Jak na osłodę tych pesymistycznych myśli, pojawił się u niego piękny kolorowy sen. Pan Roman przedstawił go tak: "śniło mi się, że w moim domu cała rodzina, matka, ojciec, rodzeństwo, dziadkowie chodzą po kwitnącym, naszym ogrodzie weseli uśmiechnięci, jak dawniej bywało".

W tym śnie nasz Czytelnik słyszał też słowa: "Ty musisz koniecznie wrócić do domu, bo jak nie wrócisz, to twoja mama z tęsknoty za tobą i z powodu ciebie umrze!".

To ten sen sprawił, że po przebudzeniu mocno się zmobilizował, bo uznał, że musi zrobić wszystko, by nie pozwolić mamie umrzeć. Dzienna racja żywności w postaci pół litra zupy i 200 g chleba mu nie wystarczała, więc często biegał potem boso po całej okolicy, by zdobyć coś do zjedzenia. Do rodzinnego domu wrócił 1 października 1945 roku. 

Już  po dłuższym pobycie w domu siedział z babcią w kuchni, wspominając te niezbyt odległe smutne czasy. I wtedy starsza kobieta powiedziała do niego tak: "Wiesz synek, dobrze żeś z tej wojny wrócił do domu, bo twoja mama przez cały czas chodziła załamana z tęsknoty za tobą i gdybyś nie wrócił, to chyba z powodu ciebie nie obstołaby".

I wtedy panu Romanowi przypomniało się, że są to słowa, które mu się przyśniły w czasie jego choroby na terenie Niemiec. "Miałem łączność na paręset kilometrów odległości, z drugą osoba bez telefonu czy innych technik fal radiowych. Dziś nazywają to telepatia. W tamtym czasie nazwa tanie była nam znana" – napisał w swoim liście nasz Czytelnik.

Elżbieta Grymel

P.S. Dziękuję panu Romanowi za okazane mi zaufanie i podzielenie się swoja opowieścią.

Komentarze

Dodaj komentarz