Pod blokiem przy ulicy Armii Krajowej w Jastrzębiu-Zdroju ludzie zapalają znicze. 18 maja doszło tu do potwornej tragedii. Z balkonu na czwartym piętrze wypadła 20-letnia Magdalena. Policja zatrzymała Piotra G., 28-letniego partnera dziewczyny, a sąd na wniosek prokuratora postanowił umieścić go w areszcie tymczasowym. Bo to mógł nie być zwykły wypadek. Według śledczych, mężczyzna przyczynił się do samobójstwa młodej kobiety.
Cztery pięciokondygnacyjne, niskie jak na Jastrzębie bloki. Teraz jest tu raczej spokojnie. Dawniej zdarzały się awantury i pobicia. Młodzież, która kiedyś imprezowała, dorosła i wyjechała gdzieś dalej. Zostali głównie emeryci. Choć na schodach mijam młodą, ładną kobietę z pieskiem na rękach. Tragedia z nocy 18 maja zburzyła spokój mieszkańców.
Często wyjeżdżał
- Nie wiadomo, czy pani Magda wyskoczyła z balkonu, czy została z niego wypchnięta... Rzadko ich widywałem. Ten Piotr był chyba kierowcą, bo często wyjeżdżał. Widziałem jak z parkingu rusza samochodem. Wracał do domu co dwa-trzy tygodnie, pobył z panią Magdą kilka dni i znowu wyjeżdżał – mówi Jan Kościelniak, sąsiad z pierwszego piętra.
Piotr G. miał pracować w Czechach. W dniu tragedii pan Jan nie słyszał, by w mieszkaniu doszło do jakieś awantury.
- Wcześniej, gdy przychodzili koledzy tego pana, bywało różnie. Zdarzały się nawet interwencje policji. Panią Magdę znałem z widzenia: bardzo ładna, z kruczoczarnymi włosami do ramion – opisuje.
Mówi, że właścicielem mieszkania był Piotr G. Przyprowadził się na Armii Krajowej wiosną zeszłego roku, prawdopodobnie lokum kupili mu rodzice. Magda pochodziła z Pietrowic Wielkich.
- Przebudziliśmy się bardzo wcześnie rano. Słyszymy z żoną, że ktoś krzyczy "ratunku". Widzimy tego Piotra, który rozpacza pochylony nad leżącą na ziemi Magdaleną. Woła: "coś ty mi narobiła, przecież cię kocham" - opowiada pan Jan.
Karetka przyjechała szybko, może do siedmiu minut, choć w obliczu tragedii czas biegnie bardzo wolno. Zaraz potem byli kryminalni nieoznakowanymi radiowozami.
- Nic nie słyszałam, o śmierci pani Magdaleny dowiedziałam się dopiero następnego dnia, w środę. Znicze zaczęli stawiać koledzy dziewczyny i sąsiedzi. Wstrząsające, to przecież tacy młodzi ludzie – rozkłada ręce sąsiadka, pani Małgorzata.
Chłopaka w ogóle nie kojarzy, sąsiedzi mówili, że jest problematyczny.
- Nocą w jego mieszkaniu miały się dziać dziwne rzeczy, dobiegały jakieś hałasy. Policja była tu kilkukrotnie – tłumaczy pani Małgorzata, choć sama nic nie słyszała. - Założyłam takie specjalnie drzwi, aby mieć trochę spokoju - tłumaczy.
Wył z rozpaczy
20-latkę kilka razy widziała na korytarzu.
- Czarnowłosa, wysoka, ładna, zgrabna, grzeczna, fajna dziewczyna. Gdy się mijałyśmy, zawsze mówiła "dzień dobry". Na pewno pojedziemy na jej pogrzeb – zaznacza.
Dodaje, że tragedia wpłynęła na wszystkich mieszkańców bloku.
- Czujemy się z tym źle. Najgorsze, że nikt nie był w stanie zareagować. Sąsiadka mówiła, że chłopak strasznie płakał, wręcz wył z rozpaczy nad ciałem. To ją wybudziło. Najpierw próbowali go uspokoić, pytali czy może w czymś pomóc. Rozmawiali z nim przez okno – mówi pani Małgorzata.
- O 4 rano z minutami coś mnie obudziło. Być może był to huk upadającego na ziemię ciała. Potem słyszałam zbieganie po schodach, wydawało mi się, że idzie więcej ludzi. Przez uchylone drzwi zobaczyłam tylko tego Piotra, który gadał coś do siebie. Myślałam, że to kolejna impreza, więc od razu nie wyszłam z domu – wskazuje pani Ewa z niższej kondygnacji.
Jeszcze żyła
Dodaje, że 20-latka jeszcze żyła, bo oddychała. Piotr G. miał krzyczeć nad umierającą partnerką: "Magda, kocham cię". Sąsiadka spod piątki wezwała karetkę.
- Zachowywał się dziwnie. Kiedy pojawił się ambulans, zaoferował swoją pomoc. Ratownicy zgodzili się, bo dziewczynę trzeba było przenieść na sztywne nosze i przetransportować do ambulansu – zapamiętała pani Ewa.
Mężczyzna miał cofnąć się jednak, więc ratowniczka zarządziła: "to niech pan nie przeszkadza".
- Poszedł więc sobie do mieszkania. Dziewczynę reanimowano w karetce, ale to była już agonia. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji bliska osoba jest ze swoją sympatią do końca. Zostaje przy karetce, czeka na efekty reanimacji. A on poszedł sobie do domu... Moim zdaniem był naćpany, bo nie zachowywał się normalnie - ocenia pani Ewa, która mocno przeżyła tragedię.
Mieszkańcy mówią zgodnie, że z Piotrem G. mieli kłopoty.
- Od początku zachowywał się bardzo głośno. W mieszkaniu dudniła muzyka, przychodzili do niego jacyś dziwni ludzie, może byli pijani może naćpani... Odwiedzała go też ładna dziewczyna z maleńkim, może półrocznym dzieckiem. Ale to nie była Magda. Ten dzidziuś był taki ładny, chyba dziewczynka – stwierdza pani Ewa.
O Piotrze G. mówi: imprezowicz, a być może i handlujący jakimiś substancjami odurzającymi.
- Boimy się go. Parę razy zwracałam mu uwagę, sprawiał wrażenie osoby agresywnej. Może wtedy był pod wpływem jakiś środków – zastanawia się jastrzębianka.
Jeden z sąsiadów próbował z nim rozmawiać. Piotr G. niby słuchał, ale sąsiad wątpi, by coś dotarło do tego człowieka.
Za kratami
Według prokuratury, 28-latek przyczynił się do samobójstwa partnerki. Najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie śledczym.
- Na samobójstwo wskazują okoliczności zdarzenia. Partnerowi kobiety zarzucono znęcanie się nad 20-latką, co doprowadzenie do tego, że targnęła się na życie – mówi Jacek Rzeszowski, prokurator rejonowy w Jastrzębiu-Zdroju. Dodaje, że jest tu bezsprzeczny związek.
- Zawiadomienie o zdarzeniu wpłynęło o godzinie 4.15. Sąsiadka zgłosiła, że młoda kobieta wyskoczyła z balkonu na czwartym piętrze – informowała aspirant Halina Semik, oficer prasowa jastrzębskiej komendy.
Komentarze