Archiwum prywatne Redaktor Henryk Grzonka relacjonujący Igrzyska Olimpijskie w Atenach
Archiwum prywatne Redaktor Henryk Grzonka relacjonujący Igrzyska Olimpijskie w Atenach

Ireneusz Stajer

Olimpiada w Tokio stała się pretekstem do zorganizowania wystawy pamiątek oraz autografów medalistów igrzysk w Bibliotece Śląskiej w Katowicach. Znaczną część ekspozycji udostępnił redaktor Henryk Grzonka. Pochodzący z Łazisk rybnickich wybitny dziennikarz radiowy był na pięciu olimpiadach. Relacjonował z mikrofonem zmagania herosów najważniejszych dyscyplin sportowych. Od lat zbiera m.in. podpisy polskich medalistów igrzysk.

Ma kolekcję artefaktów z niemal wszystkich olimpiad letnich i zimowych. - Na razie pokazywałem autografy medalistów igrzysk urodzonych na Śląsku, jak np. srebrnego biathlonisty Tomka Sikory czy ozłoconego z Monachium w 1992 roku, piłkarza Włodzimierza Lubańskiego. Można też wziąć pod uwagę drugie kryterium, czyli zawodników reprezentujących śląskie kluby. Urodzony w Lubaczowie Robert Korzeniowski np. reprezentował AWF Katowice – opowiada redaktor Grzonka.

25 medali

Mówi, że od początku igrzysk w 1896 roku są dwie rzeczy, medale dla zwycięzców i za uczestnictwo.

- Pierre de Coubertin podkreślał wagę samego udziału w rywalizacji. Dlatego każdy, kto trafia do rodziny olimpijskiej wraca z igrzysk z medalem. Były limitowane, wybijane w niewielkich ilościach, najpierw tylko dla sportowców. Z czasem wręczano je trenerom, sędziom, potem nawet dziennikarzom – zaznacza Henryk.

Przywiózł do domu pięć medali za udział, bo był na pięciu olimpiadach.

- Kiedyś pomyślałem sobie..., kurcze, fajnie byłoby zbierać takie krążki. W tej chwili mam już 25 medali za uczestnictwo. Po raz pierwszy pokazałem je na Śląsku, właśnie na wystawie w Katowicach. A tak w ogóle, pierwszy raz pojechały z moją kolekcją maskotek olimpijskich do Ośrodka Przygotowań Olimpijskich w Wałczu. Tamtejsze muzeum chciało zaprezentować te medale na inaugurację Dni Olimpijczyka – uśmiecha się redaktor.

Kalejdoskop gwiazd

Jak zdobył aż tyle krążków? Większość zakupił. Ostatnio medal z Sapporo (1972), pamiętnych zimowych igrzysk, gdzie złoto w skokach narciarskich wywalczył Wojciech Fortuna.

- Zauważyłem go na jednym z portali giełdowych, a medal wystawiono na sprzedaż w Katowicach. Pomyślałem sobie, że jest po jakimś hokeiście, bo było ich wtedy najwięcej w polskiej ekipie. Nie myliłem się, należał do nieżyjącego już zawodnika GKS-u Katowice - dodaje redaktor.

Olimpijski artefakt trafił w godne ręce kolekcjonera. Kiedyś znowu na giełdzie staroci wypatrzył medal z igrzysk w Moskwie.

- Miałem już taki krążek, bo przecież byłem tam jeszcze jako student dziennikarstwa. Kupiłem drugi w okazyjnej cenie. „A może pan ma jeszcze jakieś inne?” - zagadnąłem. „Niech pan przyjedzie za tydzień na giełdę do Dąbrowy Górniczej” - zaprosił. Miał tam „perełki”, o których mogłem tylko pomarzyć..., np. Melbourne z 1956 roku – uśmiecha się mój rozmówca.

W zbiorach ma autografy śląskich złotych medalistów: gimnastyka z Radlina Leszka Blanika, judoki Waldemara Legienia, zapaśnika Ryszarda Wolnego z Raciborza, pływaczki Otylii Jędrzejczak, szermierza Egona Frankego (1964, Tokio), dżokeja Jana Kowalczyka z Drogomyśla, ciężarowca Zygmunta Smalcerza oraz piłkarzy Kazimierza Górskiego (1972, Monachium) – Jerzego Gorgonia, Lubańskiego, Zygmunta Anczoka, Huberta Kostki z Markowic spod Raciborza, Joachima Marxa, Zygmunta Maszczyka.

Chleb codzienny

Są też dedykacje srebrnych medalistów, których zmagania przeszły do historii. To przede wszystkim autograf naszego skoczka wszech czasów, Adama Małysza, który nigdy nie zdobył złota na igrzyskach.

- Pięściarz Zbigniew Pietrzykowski w Rzymie (1960) dotarł do finału wagi półciężkiej, gdzie przegrał z Amerykaninem Cassiusem Clayem, znanym później jako Muhammad Ali, zawodowym pięściarzem wszech czasów. Mam i jego autograf – podkreśla Henryk.

Zbiór zawiera też dedykacje tegorocznych złotych medalistów z Tokio: raciborzanki Justyny Święty-Ersetic, Anity Włodarczyk, Wojciecha Nowickiego,

Polska ma ponad 100 złotych medalistów olimpijskich. Henryk Grzonka zdobył ponad 80 z nich, brakuje tych najstarszych, którzy odeszli do wieczności.

- Nie mam Stanisławy Walasiewiczówny, Janusza Kusocińskiego i Janusza Sidły, srebrnego medalisty w oszczepie, ale mam Irenę Szewińską i złotą sztafetę z Tokio w 1964 roku w składzie: Teresa Ciepły, Halina Górecka, Irena Kirszenstein (Szewińska), Teresa Kłobukowska – wylicza.

Spotkał bardzo wielu wybitnych sportowców, to był jego chleb codzienny. Czasem fotografował się z nimi, choć kompletnie nie przywiązywał do tego wagi. - Uciekały mi pewne rzeczy. Dopiero kolega, nieżyjący już Józek Kancelista z Rybnika, który prowadził biuro prasowe na stadionie ROW-u i zabierał mnie czasem na imprezy żużlowe, zrobił mi zdjęcie, gdy nagrywałem Erika Gundersena. Wówczas zacząłem sobie to cenić i dokumentować takie rozmowy – wyjaśnia. Potem przyszła pora na autografy. Z zagranicznych mistrzów ma dedykację Sergieja Bubki, a nawet słynnego brazylijskiego piłkarza Arthura Antunesa Coimbry, zwanego Zico.

Podpis Platiniego

Jak zdobywał dedykacje? W sierpniu 1996 roku wracał z młodszym kolegą redakcyjnym Adamem Pawlickim z Igrzysk Olimpijskich w Atlancie. Ponieważ jako jedyny w Polsce cieszy się kompletną kolekcją maskotek olimpijskich, kupił sobie tam Izzy.

- Pomyślałem sobie, że moja czteroletnia córeczka zechce bawić się tą maskotką... Coś musiałem zawsze wymyślać, by dziecko nie interesowało się tymi olimpijskimi pluszakami. Kiedy w sklepie Disneya kupowałem na lotnisku dla córki Simbę i Nalę, zauważyłem samego Michela Platiniego. Myślę sobie, nie mam aparatu fotograficznego, ale mam kartkę papieru. Podchodzę do Platiniego i proszę o autograf, bo nikt mi nie uwierzy, że spotkałem największą gwiazdę futbolu. Od tego zdarzenia zaczęło się to moje zbieranie podpisów – wyjaśnia Henryk Grzonka.

Samolotem do Warszawy via Chicago podróżowało wielu olimpijczyków, wśród nich złota medalistka w strzelectwie, Renata Mauer. Potem zaczął dokładać autografy sportowców nieolimpijskich, głównie żużlowców. Speedway to bowiem najważniejszy sport dla redaktora Grzonki.
Relacja życia

Na stadionie przy ulicy Gliwickiej w Rybniku, jako młody chłopak, oglądał starty Antoniego Woryny, Andrzeja Wyglendy, Jerzego Gryta czy braci Tkoczów. Jego idolem, a później bliskim kolegą był właśnie Woryna, pierwszy Polak, który wywalczył medal indywidualnych mistrzostw świata (Göteborg, 1966), wyczyn ten powtórzył w 1970 roku we Wrocławiu.

- Trzeba mieć marzenia. Ja je miałem. Wydawało mi się, że dobrze będzie, gdybym kiedyś skomentował na rybnickim stadionie mecz żużlowy. To mnie kręciło i motywowało – opowiada Henryk Grzonka.

Kiedy to się już ziściło, pojawiły się inne marzenia, żeby pojechać na mistrzostwa świata, następnie na igrzyska olimpijskie. I tak się stało. Na igrzyskach w Barcelonie(1992) relacjonował m. in. start w chodzie na 50 kilometrów Roberta Korzeniowskiego, pierwszego Polaka, który wywalczył cztery złota olimpijskie. Po latach twierdzi, że była to jego najtrudniejsza relacja.

- Na moich oczach, przed wejściem do tunelu na stadion sędziowie zdjęli Roberta z trasy, a szedł po srebrny medal. Nie było telefonów, więc okupowałem budkę telefoniczną, by nadać relację, że Robert wchodzi już do tunelu. Jak go zdjęli, usiadł na kamieniu, twarz ukrył w rękach i łkał. Co robi wtedy reporter, bierze magnetofon i nagrywa. Zrobiłem tam jedną z lepszych rozmów w moim życiu. Korzeniowski opowiadał o latynoskiej mafii, która rządziła chodem – wspomina redaktor.

Cztery lata później w Atlancie zdobył złoto.

Dodajmy, że w przyszłym roku przed zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi w Pekinie, być może wystawa autografów ponownie zawita do Katowic. Biblioteka Śląska chce jesienią pokazać ekspozycję online w formie fotocastu.

Komentarze

  • czytelniczka 11 sierpnia 2021 20:19Niesamowity artykuł!! Gratulacje

Dodaj komentarz