post image
Elżbieta Grymel Odpustowe pierniki na Śląsku nazywają się swojsko: futermelok

 Wtedy urażona ciotka zrobiła uwagę typu: Tym smarkatym we łebach sie poprzewracało! I ku przestrodze opowiedziała mi poniższą opowieść:

Dawno temu z obcych stron przybył do Raciborza „piernikorz”. Wypieki jego były tak dobre, że w krótkim czasie trafiły nawet na książęcy stół. Chwalono powszechnie jego baby, kołacze i pierniki, których wypiekał całe mnóstwo: z marcepanem, drogimi bakaliami, anyżem, marmoladą, okrągłe i czterograniaste, całe i z dziurką pośrodku...

Zamówień było wiele i pracy mnóstwo, dlatego najął do pomocy młodego chłopca z pobliskiej wsi. Był on sierotą bez grosza przy duszy i praca u „piernikorza” trafiła mu się „jak ślepej kurze ziarnko”, dlatego zgodził się pracować tylko za wikt i dach nad głową. Ponieważ był pojętny, w krótkim czasie wiele się nauczył. Po pewnym czasie mistrz dopuścił go do pomocy przy wypieku. Zdarzało się też, że piekarczyk zastępował swego pryncypała, ale była to najbardziej strzeżona tajemnica „piernikorza”.

Po jakimś czasie z dworu zaczęły dochodzić wieści, jakoby książę nie był zadowolony z przesyłanych mu rarytasów, a to były za słodkie, to znów za twarde, kiedy indziej coś tam jeszcze ... Stary mistrz zmartwił się bardzo. Ze względu na swój podeszły wiek nie chciał opuszczać gościnnego dotąd Raciborza. Zaczął wymyślać coraz to nowe ciasta, ale wszystko z marnym efektem. 

Pewnego dnia dworski ochmistrz zapowiedział, że jeżeli nazajutrz książę nie dostanie jakiegoś nowego, wspaniałego pieczywa, cofnie staremu piekarzowi zezwolenie na wypiek pierników w Raciborzu. Tym razem sam mistrz osobiście zamiesił ciasto z najlepszej mąki, dodał sporo miodu i bakalii. Uformował z niego wspaniałe gwiazdki, które po upieczeniu pokrył kolorowym lukrem i zapakował do koszy. Położył się spać dobrze po północy.

Nazajutrz wczesnym rankiem kosze z pieczywem zaniesiono do dworu. 

Kiedy koło południa zjawił się ochmistrz we własnej osobie, stary „piernikorz” był przerażony, ale dworak bardzo uprzejmie poprosił o upieczenie tych samych ciastek na dzień następny. Z radością w sercu i wielkim zapałem mistrz przystąpił do pracy. Robota paliła mu się w rękach. Prawie kończył gnieść ciasto, kiedy pomocnik poprosił go o chwilę rozmowy. 

Chłopak przyznał się mistrzowi, że zamienił wspaniałe lukrowane „cuda” na ciastka własnego wyrobu i to one tak bardzo smakowały księciu! Staruszek koniecznie chciał poznać recepturę i bardzo się zdziwił, że jego pomocnik użył wody zamiast mleka i zwykłej grubo mielonej mąki. Nie dodał też bakalii.

Gdyby nie to, że polukrował je lekko po wierzchu, smakowałyby jak zwykły razowy chleb.
Tak powstały odpustowe pierniki, które na Śląsku nazywają się swojsko: futermeloki. 

Elżbieta Grymel

Ps. Jak się później przekonałam, ta opowieść ma wiele wersji, które różnią szczegółami.
Po raz pierwszy o futermelokach pisałam w „Nowinach” w roku 2003.

Komentarze

Dodaj Komentarz