post image
Damian Bizoń Spotkanie w halo! Rybnik z udziałem Jana Lubosa,dr. Bogdana Klocha i Jana Rducha

- Zaczęła się w styczniu 1945 roku. Tragedię Górnośląską można podzielić na trzy, częściowo ze sobą powiązane sekwencje zdarzeń. Pierwszą stanowiło przejście frontu. Najgorsze działo się poza ziemią rybnicką, która przed wojną należała do Polski. Tu trzeba pamiętać o tekście Ilii Erenburga w „Gazecie Frontowej”, nawołującym do gwałtów, mordów, mszczenia się na ludności cywilnej. Chodziło mu o tereny znajdujące się wcześniej poza granicami II Rzeczpospolitej – mówi Jan Lubos.

Rzeź przez pomyłkę

W Rybniku i okolicy zdarzały się gwałty.

- Najbardziej znamienny przykład zbrodni wojennej spowodowała omyłka niższych sowieckich dowódców frontowych, którzy sądzili, że przed wojną wieś Przyszowice była w Niemczech – dodaje.

Czerwonoarmiści urządzili rzeź przyszowiczan. Nie oszczędzili nawet ukrywających się u gospodarza byłych więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego.

- W pobliskiej Wilczy zgwałcili np. 14-latkę. Czerwonoarmiści masowo gwałcili kobiety w Raciborzu, na rynku – zaznacza.

Drugim aspektem tragedii, według Lubosa, były wywózki Górnoślązaków do Rosji.

- To już ówczesne polskie władze współpracowały z Rosjanami - wskazuje.

Trzecim etapem były polskie, powojenne obozy dla Niemców i Górnoślązaków.

- Część z nich prowadziło początkowo NKWD, ale znakomitą większość założyły polskie służby. Lamsdorf (Łambinowice) otworzyły tamtejsze władze powiatowe, choć Polska nie była jeszcze wtedy państwem komunistycznym. W zarządzie powiatu zasiadał człowiek z PPR-u, dwóch z PPS-u, ale też przedstawiciele chadecji oraz PSL-u – wylicza.

Bity przez Niemkę

Jan Rduch zaczął od tragedii wojny trzydziestoletniej, toczonej między katolikami i protestantami. Całkowitej zagładzie uległo wówczas blisko 1200 wsi oraz sto kilkanaście zamków. Liczba ludności na Górnym Śląsku spadła wówczas z półtora miliona do miliona. Dopiero po 100 latach osiągnęła stan sprzed 1618 roku.

- Moim zdaniem, współczesna Tragedia Górnośląska zaczęła się już w 1920 r., gdy nasz kraj podzielono między Polskę i Niemcy – wyjaśnia.

Przywołuje też swoje doświadczenia z II wojny światowej i lat późniejszych.

- Pamiętam trzy niemieckie czołgi z Hakenkreuzem, które zjeżdżają z górki w Popielowie. W czasie wojny chodziłem do niemieckiej szkoły, gdzie biła mnie nauczycielka Niemka. Ojciec poszedł nawet na skargę do kierownika szkoły, za co groziła wywózka do Auschwitz. Na szczęście nie doszło do tego – wspomina pan Jan.

W domu oraz w drodze do szkoły dzieci rozmawiały po śląsku, w szkole tylko po niemiecki. Śląski był zakazany.

Jak daleko do Raciborza?

- Pamiętam „wyzwolenie”. Najpierw szli czerwonoarmiści Azjaci. Moim zdaniem ich brawura przesądziła o wyniku wojny. Na drugi dzień do Popielowa wkroczyło wojsko bardziej cywilizowane, z łącznikiem - oficerem Ludowego Wojska Polskiego. Witałem ich z ojcem na progu, w laubie. Oficer LWP otworzył mapy i zapytał, jak daleko jest do Raciborza? Tam już „wyzwoliciele” mieli wolną rękę, mogli robić, co chcieli – stwierdza rybniczanin.

Tymczasem zaciągnięty do Wehrmachtu wujek pana Jana uciekł z niemieckiego wojska do pancerniaków generała Stanisława Maczka. Po wojnie wrócił na Śląsk i wżenił się w rodzinę, która miała II grupę Volkslisty.

- Dlatego po wojnie, teścia wujka Polacy zabrali do osławionego obozu Zgoda w Świętochłowicach, skąd już nie wrócił. Dom przekazano nowym mieszkańcom z Sosnowca, w którym wujek z żoną byli lokatorami. Jednego razu nowy właściciel pobił małżonkę wujka, bo z Niemrą można zrobić wszystko... – zawiesza głos Rduch.

Wysiedlenia

Jego zdaniem, najgorsze były wysiedlenia.

- Opowiadała mi ciotka, że „niemieckim” mieszkańcom Popielowa dano w nocy jedną - trzy godziny na spakowanie się, a potem gnano do punktów zbornych. Tam oficerowie LWP przepytywali, jak walczyli w czasie wojny z Polakami? Jedna staruszka wyciągnęła z kapsy (kieszeni - red.) Różaniec i oznajmiła: to była moja broń! – wzrusza się pan Jan.

Do dyskusji włączyli się inni uczestnicy spotkania, którzy przyjechali z całego regionu. Niektórzy przywieźli własne, traumatyczne doświadczenia związane z II wojną światową oraz „wyzwoleniem” spod niemieckiej okupacji.

- Jeśli macie swoje wspomnienia albo znacie rodzinne historie, opowiedzcie nam o tym – apeluje Józef Porwoł, prezes Demokratycznej Unii Regionalistów Śląskich z siedzibą w Rybniku.

Odpowiednim miejscem do tego są Ślōnskie Sztwortki.

Komentarze

  • Lama 31 stycznia 2022 17:16Więcej takich spotkań. Pamięć nie może umrzeć

Dodaj Komentarz