post image
Archiwum prywatne Oficjalny komunikat głosił, że lekarz zmarł na niewydolność serca, ale do dziś po raciborszczyźnie krążą pogłoski, że został zamordowany

Elżbieta Grymel

Około 1848 r., w okolice Raciborza sprowadził go książę Wiktor I, który nieco później ufundował szpitalik w Rudach Wielkich (zwanych też raciborskimi). W życiorysie Juliusza Rogera pojawia się też mało znany fakt, że zamierzał on zostać zakonnikiem. Odbył nawet nowicjat u augustianów, ale słabe zdrowie nie pozwoliło mu na dalszy pobyt w tej formacji. Można jednak sądzić, że to właśnie stąd wyniósł przemożną chęć służenia ludziom.

Wspierał biednych chorych ze swoich własnych funduszy oraz organizował rozmaite zbiórki wśród bogatszych. Gorliwy lekarz pracował także w szpitalu w Lyskach, Pilchowicach i był inicjatorem budowy szpitala dla kobiet w Rybniku zwanego potocznie do dziś Juliuszem. Nie doczekał jednak oddania go do użytku, bo jego życie przerwała nagła śmierć w dość nieoczekiwanych i tajemniczych okolicznościach: 46-letni Juliusz Roger zmarł podczas polowania w okolicach Rachowic.

Oficjalny komunikat głosił, że lekarz zmarł na niewydolność serca, ale do dziś po raciborszczyźnie krążą pogłoski, że było zgoła inaczej. Podejrzewano, że został on przypadkowo postrzelony lub wręcz z premedytacją zabity za to, że odważył się głosić, iż Ślązacy, których kulturę, on – Niemiec, poznał zbierając i zapisując ich pieśni, to naród słowiański, a nie germański jak uważali niektórzy niemieccy uczeni. Przebywając na dworze książęcym, mógł też wiedzieć, o jakichś „nieprawidłowościach” dotyczących miejscowych dygnitarzy.

Pochówkiem lekarza zajął się sam książę raciborski, ponieważ nie miał on rodziny. A może chodziło o to, żeby nikt nie oglądał jego ciała po śmierci? Pochowano go w Rudach na cmentarzu przy kościele św. Marii Magdaleny, wystawiając na jego grobie okazały pomnik. Z tyłu tuż pod krzyżem widnieje sentencja z psalmu w języku niemieckim, a pod nią zapis Psalm XI.2. (Vide Foto). Z pomocą mojego syna udało mi się przetłumaczyć treść owej sentencji, a następnie sprawdzić w Biblii zapis Psalmu XI.2. Ku mojemu zaskoczeniu treść Psalmu XI.2 była zupełnie inna. Udało mi się też ustalić, że cytat wypisany na nagrobku pochodzi z Psalmu 41.2 i brzmi: (za Biblią Tysiąclecia):

„Błogosławiony, kto pamięta o biednych i potrzebujących,

W dniu nieszczęścia Pan go ocali… „

Zaś Psalm XI.2 (za Biblią Tysiąclecia) oświadcza zgoła coś innego:

„Bo oto grzesznicy łuk napinają,

Kładą strzałę na cięciwę

By w mroku razić prawych sercem…”

Po porównaniu tych dwóch cytatów wniosek nasuwa się sam: Cytat pierwszy jest hymnem pochwalnym na cześć spoczywającego w tym grobie, zaś drugi mówi o jego śmierci, owianej tajemnicą.

Dla mnie większą zagadką jest jednak fakt, że komuś (komu?) udało się przemycić tak ważną informację. Po pierwsze, dlaczego sentencja z psalmu znajduje się z tyłu nagrobka, kiedy takie napisy umieszcza się zazwyczaj z przodu? Ale to można by jeszcze wytłumaczyć brakiem miejsca, gdyż nazwisko zmarłego poprzedzają pełnione przez niego funkcje. Po drugie, kim był kamieniarz, który pomylił numer Psalmu? A może został przez kogoś zmuszony do popełnienia tej małej (a może dużej?) mistyfikacji? Jeżeli tak było rzeczywiście, to inicjatorem owej „mistyfikacji” musiała być osoba dobrze znająca psalmy i świetnie się nimi posługująca (może ktoś z duchownych?)

I jak to możliwe, że nikt tych cytatów nie sprawdził i tej tajemnicy nie odkrył? Być może wszyscy zamieszani w sprawę uznali, że skoro „corpus delicti” kryje ziemia, to sprawa jest załatwiona, a poza tym woleli zapewne unikać jakichkolwiek sensacji związanych z tym pochówkiem, albo też chcieli wymazać z pamięci obciążający ich niecny czyn?

Moją ciekawość budzi fakt, czy cytat z Psalmu XI.2 dobrany był przypadkowo czy też ma głębsze znaczenie. Szczególną uwagę zwróciłam na dwa słowa: „grzesznicy” (być może ci ludzie mieli coś na sumieniu?) oraz „w mroku”, co mogłoby sugerować, że coś owi grzesznicy chcieli ukryć. Nie będę jednak dalej snuła domysłów, żeby ktoś nie posądził mnie o „naciąganie” tematu. Czy powyższą sytuację można uznać za zwykły przypadek? Pozwólcie moi drodzy Czytelnicy, że w to nie uwierzę.

PS. Przy przygotowaniu tego tematu (w części dotyczącej życiorysu J. Rogera) korzystałam za zgodą autora z informacji zawartych w pracy Karola Hrubesza.

Komentarze

  • powołany 21 czerwca 2022 19:46Polecam świadectwo ks. kanonika Sławomira Andree "W seminarium byłem escortem". I artykuł redaktora Marcina Kąckiego "Kuszenie w cieniu katedry" Fragment: "Paweł usłyszał od Paetza taką anegdotę: pewnego dnia 1976 roku papież Paweł VI kroczył korytarzami Watykanu w orszaku kardynałów i kazał ten orszak zatrzymać. - Kim jest ten ksiądz? - pyta papież, pokazując na Paetza. Przyzywa go, pozwala się pocałować w pierścień, zamieniają kilka słów. Po kilku tygodniach Paetz zostaje prałatem antykamery i dostaje apartament zastrzeżony dla wysokich kardynałów z Watykanu. Choć Paetz nigdy tego oficjalnie nie potwierdził, w biografii Pawła VI Macieja Wrzeszcza przeczytać można, że w otoczeniu Pawła VI "przebywał na wyraźne życzenie samego papieża". Podczas jednej z kolacji Paetz po drugim lub trzecim winie mruga do Pawła i mówi konfidencjonalnym szeptem: - Chyba mogę ci coś pokazać. Wyjmuje album ze zdjęciami, na których jest w towarzystwie sław. Przewraca karty albumu, wyjmuje z niego dwa zdjęcia. Na pierwszym, biało-czarnym, stoi na plaży w krótkich szortach i koszulce, a obok stoi podobnie ubrany papież Paweł VI. Na drugim młody Paetz nie ma już koszulki."

Dodaj Komentarz