post image
Elżbieta Grymel Kradzież owiec ze baranowskiej skotnicy

Elżbieta Grymel

W opowieściach ludowych jej nazwa zapisała się z powodu pewnego wydarzenia, które miało tam rzekomo miejsce. W pobliżu Skotnicy znajdowała się jedna z owczarni stanowiących własność baranowskiego barona. Pozostałe dwie były zlokalizowane: jedna na Piekuczu (o którym już kiedyś pisałam), tę nazywano starą owczarnią, a druga znajdowała się gdzieś w pobliżu „nowego dworu”. Wydarzenie, które tu zamierzam opisać miało miejsce około połowy wieku XIX, bo wspominano jeszcze o nim w latach 80, kiedy to mój pradziadek Josef zamieszkał z rodziną w gajówce na Piekuczu.

Jeżeli wierzyć opowieściom, to baranowski baron zbił niezły majątek na hodowli owiec, gdyż hodował te rasy, które dawały bardzo dobrą i długą wełnę. I zapewne jest w tym odrobina prawdy, bo jeszcze w czasach, kiedy Śląsk od dłuższego czasu zalewały sukna angielskie i inne obce produkty wełniane, produkowana w jego folwarku wełna wciąż znajdowała nabywców. Niektórzy opowiadający te historię w lach 60 ubiegłego wieku, wspominali, że owczarnia na Skotnicy była niewielka i zapewne dlatego, właśnie tam zdecydowano wprowadzić hodowlę nowej rasy. Jaka to była rasa owiec trudno dziś dociec. Spotkałam się z przypuszczeniem, ze mogły to być owce czarnołbiste, bo były w tym terenie mało popularne i posiadały to „coś”, po czym można je było rozpoznać!

Przez pierwszy rok wszystko układało się pomyślnie. Pracujący tam starszy owczarz doczekał się wiosną nawet kilku jagniąt i wtedy nastąpiło to wielkie nieszczęście! Pewnej nocy dokonano napadu, pobito owczarza i mocno poturbowanego przywiązano do jedynego rosnącego tam drzewa. Miała to być rzekomo olcha (do tego drzewa przylgnęła już dawno zła sława), wierzba a nawet topola! Zdania opowiadaczy były podzielone. Owce wywieziono, bądź też pognano w nieznanym kierunku. Tyle tylko, że nie było nigdzie śladów wozów czy racic owiec, choć ziemia była rozmiękła po ulewnym deszczu, który spadł poprzedniego dnia. Zupełnie jakby zwierzęta były, a potem nagle zniknęły, bez śladu! Nawet psy myśliwskie nie podjęły tropu, a tylko kręciły się w kółko! Mówiąc żartobliwie zwierzęta porwało UFO! Tylko, że o zielonych ludzikach latających we spodkach nikt wtedy jeszcze nie słyszał, bo one urodziły się w ludzkiej wyobraźni jakieś sto lat później! Jedynym dowodem przestępstwa były mocno opalone ściany owczarni. Poturbowany owczarz niewiele pamiętał. Wspominał coś o ludziach o ciemnych twarzach, którzy mówili jakimś dziwnym językiem, ale co działo się dalej niestety, nie pamiętał. Kiedy nieco oprzytomniał, stwierdził że jest przywiązany do drzewa, a wokół było pełno dymu. Następnego ranka znalazł go jego krewniak pracujący w baranowickim dworze, z którym stary owczarz umówił się na przegląd młodego stada. Jemu też starszy człowiek miał się zwierzyć, że napastnicy zagrozili mu, że niedługo przyjdą też po niego. Kilka dni później stary owczarz, podobnie jak wcześniej jego stado zniknął bez śladu!

Logicznie rzecz biorąc, coś tu w tej historii „nie grało”! Może owce uprowadzono wcześniej zanim spadł deszcz i wszelkie ślady zostały rozmyte? Może owczarz i jego krewniak byli ze złodziejami w zmowie, a podpalenie owczarni miało tylko pomóc zatrzeć ślady?

Zagadka ta jednak nie wyjaśniła się do dnia dzisiejszego! Pewne poszlaki prowadziły na Podhale, gdzie usiłowano sprzedać owce tej samej rasy, ale trop ten się urwał!

PS. Drodzy Czytelnicy, wspomniana w powyższym tekście owca „czarnogłówka” zaliczana jest obecnie do ras mięsnych, choć daje też wełnę, ale o niezbyt długim włóknie.

Komentarze

Dodaj Komentarz