Instagram Michał Wójcik
Instagram Michał Wójcik

Ireneusz Stajer

Wydawało mu się, że żyje jak normalny nastolatek. W liceum zaczął imprezować, pić i zażywać narkotyki. Po alkohol sięgał już w wieku 15 lat, jako gimnazjalista. Zawsze lubił sport. Po meczach piłki nożnej między drużynami bloków w Leszczynach było piwko. Chłopcy kupowali alkohol w sklepie, nie było z tym problemu.

W rybnickim liceum pojawiło się nowe towarzystwo, chęć zaimponowania nowym znajomym i bardzo szybko zaczął palić marihuanę. Z początku imprezowanie nie było zbyt częste, ale potem stało się normą. Piwo i marihuana były przed szkołą, po szkole, na przerwach i na wagarach, gdzie się piło i paliło skręty. Jeszcze więcej pili i brali w weekendy.

Sprawa w sądzie

- Zostałem złapany z kolegami przez wychowawczynię na paleniu marihuany podczas szkolnej wycieczki w góry. Mieliśmy sprawę w sądzie. Zostaliśmy ukarani, już nie pamiętam wymiaru. Była w zawieszeniu. Nie miałem jeszcze 18 lat, urodziny obchodzę 30 grudnia, więc zawsze byłem najmłodszy w roczniku. Nie wyciągnęliśmy z tej lekcji wniosków - opowiada Michał. 

Kierował się wówczas mottem, że w zasadzie wszystko jest dla ludzi. Wszystkiego można spróbować, ale mądrze, z umiarem. Nie wiedział jeszcze jak bardzo się mylił.

Co ciekawe, był bardzo dobrym uczniem. W podstawówce miał świadectwa z paskiem, w gimnazjum oceny piątkowe i czwórkowe. W liceum nie uczył się wiele, ale i tak otrzymywał dobre stopnie, choć gorsze niż w poprzednich szkołach. Maturę z matematyki zdał w cuglach, nie ucząc się wcześniej wcale, co zawdzięcza zdolnościom do nauk ścisłych.

Ekstazy, amfetamina, LSD

Na przełomie trzeciej, ostatniej klasy liceum oraz jednorocznego technikum informatycznego najważniejsze dla Michała było już imprezowanie. Zaczął sięgać po „twardsze” narkotyki: ekstazy, amfetaminę, LSD, grzybki halucynogenne. Wiosną, latem zamiast do szkoły jeździł z kumplami na pole, by nazbierać grzybków.

- Obracałem się w nie najlepszym towarzystwie. Zauważyłem, że za dużo jest alkoholu i narkotyków. W domu ojciec nadużywał, ale nie pije już od 2008 roku. Nie chciałem iść w ślady taty i powtarzać jego błędów. Pomyślałem sobie, że bardziej pójdę w sport. W szkole należałem do SKS-ów, później grałem w piłkę nożną w Hubertusie Leszczyny i Górniku Czerwionka. Kariery nie zrobiłem, bo skręciłem kolano i zerwałem więzadła krzyżowe - mówi 36-latek. Potem próbował innych sportów m.in. sztuk walki. Postanowił zastąpić alkohol sportem. - Nie wiedziałem wtedy, że jedno uzależnienie zastąpię drugim..., choć wydaje się to irracjonalne. Bo sport to zdrowie - mówi leszczynianin

Siłownia 

Postawił na ćwiczenia w siłowni. Zaczynał od piwnicy na zakupionym sprzęcie - w zasadzie nie było wówczas ogólnodostępnych tego typu obiektów. Ćwiczył z „ziomkami” - jak mówi, z leszczyńskich bloków. Odstawił alkohol, imprezował naprawdę rzadko. Z czasem, mimo ostrej pracy nad mięśniami w siłowni, wróciło picie i narkotyki. Siłownię, basen, rower, bieganie przeplatał imprezowaniem. W poniedziałek „zdrowiał”, a w sobotę i niedzielę była balanga.

W tym czasie już pracował, najpierw dorywczo, później w magazynie. Po niecałych dwóch latach trafił do biura, rozdzielał transporty samochodowe z towarami. Poznał też swoją przyszłą żonę Justynę. Znała słabość Michała do alkoholu i papierosów, nie wiedziała jednak wszystkiego. Tymczasem on ćwiczył coraz więcej, stosował dietę, odżywki i po kilku latach stwierdził, że czas na sterydy. Pierwszym był popularny wówczas metanabol, który można było kupić na receptę w aptece.

- Moja sylwetka poprawiała się, mięśnie rosły. Zaplanowałem cały rok ćwiczeń: masowania, wycinania przy zastosowaniu odpowiednich odżywek, sterydów itp. Ale imprezy weekendowe przeradzały się w coraz częstsze balangi. Uzależniłem się. Marihuana nie przeszkadzało mi już w ćwiczeniach. Mogłem zapalić „trawkę” i iść do siłowni. W pewnym momencie musiałem wziąć narkotyk, by chcieć nawet poćwiczyć. Bez marihuany nie miałem energii do życia - ocenia.

Kryzys małżeński

Poznał jeszcze innych ludzi z kręgu sztuk walki. Rok po ślubie uświadomił sobie, że uzależnił się od narkotyków i... siłowni. Jednym z jego kumpli był policjant z wydziału antynarkotykowego, który przynosił... darmowe narkotyki zabrane przestępcom. Trafił na odwyk. Nie pracuje już w policji. Michał miał też innych dostawców, jeden z nich był aż z Łodzi. W pewnym momencie leszczynianin sam handlował narkotykami.  

- Około roku po ślubie kupiłem sobie strzykawki, aby podać sterydy domięśniowo. Znalazła je żona, która przeraziła się, że biorę twarde narkotyki. Nie wiedziała o sterydach, choć myślę, że nie zgodziła by się i na to. Zaczął się dramat. Zresztą źle było również wcześniej - podkreśla.

Od początku małżeństwa codziennie chodził do siłowni. Potem spotykał się z kolegami i zażywali narkotyki.

- Nie było mnie w domu także w weekendy. Nie miałem czasu dla Justyny. Biorąc narkotyki i sterydy zachowywałem się agresywnie, całkowicie oddaliłem się od naszych spraw. Wybuchały kłótnie. Jak żona znalazła te strzykawki, pojawiło się zwątpienie czy dalsze wspólne życie ma sens... - zaznacza.

Kochał Justynę, więc postanowił ratować małżeństwo.

- Kiedy zaczęła ze mną rozmawiać, zrozumiałem, że zabrnąłem zbyt daleko i mam problem. Wcześniej tego nie widziałem. Tłumaczyłem sobie, że przecież pracuję zawodowo, wyglądam super, a inni robią tak samo. Jestem samcem alfa, bogiem... Nie wyobrażałem sobie dnia bez sportu czy jakieś innej aktywności związanej z rozwojem mojej sylwetki - oznajmia.

Bigoreksja

Żona stwierdziła, że Michał jest uzależniony i chory na bigoreksję. „Co to w ogóle jest?” - pytał. W internecie przeczytał, że to choroba behawioralna taka sama jak anoreksja i bulimia. Schorzenie naszych czasów, które pojawiło się z początkami kultu umięśnionej sylwetki i siłowni. Nazwa wywodzi się od angielskiego słowa „big” (duży). Chory nie dostrzega swojej muskulatury, uważając, że jest mały i słabo umięśniony. To oczywiście jest bzdurą.

- Prawdę mówiąc byłem ogromny, masa moich mięśni przy wzroście 175 cm sięgała już 92 kg. Poza siłownią nic się nie liczyło, miałem też problemy z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi i relacjach z najbliższymi - wskazuje.

Nie miał też żadnego życia duchowego. Nie modlił się. Do kościoła szedł czasem, gdy w niedzielę zaciągnęła go tam żona. Był katolikiem na zasadzie: „raz w roku wyspowiadać się i przyjąć komunię św. w okresie wielkanocnym”.

Zdecydował się porzucić uzależnienia. Nie była to jednak prosta sprawa. Postanowił pójść z żoną do psychologa, na terapię. Wizyty nie było, bo termin był odległy. Szwagier zaproponował Michałowi wyjazd na rekolekcje do Franciszkańskiego Centrum Młodzieżowo-Powołaniowego „Trzej Towarzysze” w Chorzowie-Klimzowcu. Szwagier też miał problem z marihuaną. Doświadczył Pana Boga na pielgrzymce. Wyjeżdżał z franciszkanami w góry, to wszystko uwolniło go z nałogu. Teraz jest zakonnikiem!

Rekolekcje u franciszkanów

Justyna żarliwie modliła się za Michała, który zgodził się na rekolekcje.

- Pojechałem tam „w ciemno”. Nie liczyłem raczej, że to pomoże. I tam w zasadzie wszystko się zaczęło – cała moja przygoda duchowa z Panem Bogiem. W Klimzowcu zastałem ekipę młodych, uśmiechniętych franciszkanów – „Bożych wariatów”. Zarażali wszystkich zdrową, naturalną radością, nie będącą efektem zażywania narkotyków - mówi leszczynianin.

Porównywał swoją sytuację do przypowieści bohaterów „zagubionej owcy” i „syna marnotrawnego”, który roztrwonił majątek z nierządnicami, a ojciec i tak przyjął go z radością.

Rozmawiał dwie godziny z dyrektorem Centrum. Potem Justyna. Kapłan zdiagnozował problem. Wyjaśnił, czego chcą oboje od życia, co ich zraniło w dzieciństwie i przekłada się na współczesność, w czym należy odpuścić i pokazał blokady w relacjach małżeńskich. W kaplicy odnowili przysięgę małżeńską. Wróciły uczucia, wspomnienia. Wystarczyło odwrócić się od zła i chcieć żyć dobrze. Pomyślałem o mocy Bożej łaski spływającej na człowieka poprzez Sakrament Małżeństwa.

W domu sięgnął po zakurzone „Pismo Święte”, które dostał na pierwszą Komunię Świętą od babci. W niedzielę zaczął chodzić do kościoła i spowiadać się.

Bezdomni ewangelizują

Po miesiącu, może dwóch wróciły stare przyzwyczajenia: siłownia, alkohol, narkotyki. Niemniej czuł, że nie jest już tym samym człowiekiem. Chciał znowu skosztować Klimzowca. Pół roku później wyjechał z żoną na drugie rekolekcje. W trakcie jednego ze spotkań pewna dziewczyna wyznała, że organizuje sylwestry dla bezdomnych.

- Bardzo mnie to poruszyło. W przerwie powiedziałem o tym żonie. Na rekolekcjach spotkaliśmy też chłopaka ze stowarzyszenia Exodus w Żorach, zajmującego się bezdomnymi, uzależnionymi, uwięzionymi - wskazuje Michał.

Zaangażował się w pomoc takim ludziom. Co czwartek, wyszukiwał z wolontariuszami na ulicach i w pustostanach bezdomnych, żeby się wspólnie modlić, a przy okazji zanieść ciepły posiłek.

- Ekipa Exodusu przyjęła mnie mega ciepło, mimo że widzieliśmy się pierwszy raz. Wtajemniczyła w swoje dzieło. Przed wyjściem modliliśmy się do Pana, aby Duch Święty skierował nas w miejsca, gdzie są bezdomni. Umacniał nas, dodawał energii i prowadził. To była dla mnie nowość - przyznaje.

Bezdomni najbardziej potrzebowali właśnie modlitwy. Czasem jedzenie interesowało ich mniej niż spotkanie ze Słowem Bożym... Wyciągali spod pazuchy różańce i prosili, żeby się modlić nad nimi... Choć nieraz byli w takim stanie, że mogli tylko leżeć. Nieraz w melinie, na stole leżało Pismo Święte.

- To mnie po prostu zwalało z nóg na kolana. Muszę powiedzieć, że bezdomni ewangelizowali swoją postawą. Po drugie, wchodząc w ich środowisko dokładnie wiedziałem jak się czują i co przeżywają. Sam bowiem miałem podobny problem. Byłem uzależniony od narkotyków i wiedziałem jak wygląda alkoholizm z rodzinnego domu. Dlatego rozmawiało nam się bardzo dobrze. Przyznałem się, choć nie od razu, że jeszcze niedawno sam miałem poważny problem z alkoholem - tłumaczy.

Cuda Ducha Świętego

Stawał się lepszym człowiekiem między innymi poprzez kontakt z bezdomnymi.

- Za swój upadek nie obwiniali Boga. Nieraz zawstydzali mnie znajomością Pisma Świętego. Po powrocie do domu wiedziałem, że jestem coraz bliżej Boga. Czytałem Biblię i chodziłem do kościoła. Zaprzyjaźniłem się z Sakramentem Pokuty i Pojednania - podkreśla.

- Wchodziłem coraz mocniej w modlitwy znajomych z Exodusu. Widziałem, co działo się z bezdomnymi po wspólnej modlitwie. Duch Święty przychodził do nich z miłością i radością. Mieliśmy takie przypadki, że upojony alkoholem człowiek trzeźwiał na naszych oczach.  Zanikały drgawki będące objawem padaczki alkoholowej... - dodaje.

Jeździł z bezdomnymi na msze św. organizowane przez Wspólnotę Przymierza Rodzin Mamre w Częstochowie. Posługę moderatora pełni w niej znany egzorcysta ksiądz dr Włodzimierz Cyran, profesor Wyższego Instytutu Teologicznego.

Egzorcyzmy

- Na własne oczy widziałem manifestacje złego ducha w trakcie modlitw o uzdrowienie i uwolnienie. Tak bardzo się bałem, że chciałem stamtąd zwiewać. Myślałem, że jak ten ksiądz podejdzie do mnie, może być tak samo jak z innymi zniewolonymi, bo przecież prowadziłem grzeszne życie. Dalej zdarzało mi się upić czy zapalić „trawkę”. Nie brnąłem jednak z tym w nieskończoność, jak było to wcześniej. Po incydencie biegłem do spowiedzi i komunii. Upadanie jest przecież ludzką rzeczą. Ważne, aby zaufać Bogu i podnieść się z takiego stanu - radzi Michał.

W Częstochowie, po Eucharystii był czas na śpiew, uwielbienie i świadectwa. Następnie była modlitwa o uzdrowienie i uwolnienie. Zespoły muzyczne modliły się wstawienniczo za opętanych i nękanych przez złego ducha. Ksiądz egzorcysta przechadzał się po całym kościele i podchodził do wybranych osób.

- W pewnym momencie przystanął i zaczął się modlić nad pewnym chłopcem. Ten upadł na posadzkę, zaczął się wić jakby w konwulsjach i wydawać dziwne dźwięki. To były przerażające okrzyki o bardzo wysokiej tonacji. Kapłan klęczał nad nim i się modlił. Chłopak się uspokoił - mówi leszczynianin.

Znajoma Wójcików miała podobny problem. Należała do Wspólnoty Mamre i regularnie wyjeżdżała do Częstochowy. Nabożeństwa odbywały się w różnych kościołach pod Jasną Górą. Wielokrotnie brała udział w spotkaniach z egzorcystą. Bo uwalnianie człowieka od szatańskiego dręczenia, nękania czy opętania jest zwykle procesem długotrwałym.

- Opowiadała nam jak egzorcysta modlił się nad nią - często tylko „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”. Ale dręczona osoba nie potrafi wymówić nawet tego tekstu. Za to krzyczy, przeklina, szarpie kapłana, a nawet demoluje drzwi szafy, w których jest potargana sutanna. Nie mieściło mi się to wtedy w głowie. Uświadomiłem sobie jednak, że diabeł istnieje, widziałem jego działanie na własne oczy. To nie był filmowy horror, ale realna rzeczywistość - stwierdza Michał.

Konfesjonał

Przeżył w Częstochowie niesamowitą spowiedź, którą zapamięta do końca życia. Konfesjonał opuszczał ze łzami.

- Czułem, że przez kapłana przemawia Jezus. Jego słowa przenikały do głębi serca. Inni penitenci również płakali - wyjaśnia.

- Jestem człowiekiem pragnącym doświadczać Pana Boga. Kiedy dostrzegam Jego działanie w realnym życiu, wówczas się nawracam. Zmieniłem się już po roku posługi bezdomnym w stowarzyszeniu Exodus. Miałem inne towarzystwo. Odwróciłem się od alkoholu i narkotyków. Poznałem, jak świetnie można bawić się bez środków odurzających. Pan Bóg odnowił we mnie poczucie dziecięctwa, którego może nie miałem wcześniej w rodzinnym domu - zastanawia się Michał.

Przemiana

Wolontariuszki Beatka i Wiola zainteresowały go kursem „Nowe życie”, który organizuje Wspólnota Jezusa Miłosiernego przy parafii Sanktuarium św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Rybniku-Chwałowicach.

- Pragnąłem całkowitej przemiany. Zapisałem się do Wspólnoty z żoną. Doświadczyłem w niej Pana Boga fizycznie i duchowo. Przede wszystkim wybaczyłem ojcu - mówi.

Były też modlitwy wstawiennicze o wylanie Ducha Świętego z odnowieniem aktu małżeństwa.

- Kiedy podszedł do mnie kapłan i zaczął modlić się w nieznanych mi językach, przeżyłem fizyczną obecność Ducha Świętego. Poczułem ciepło, które powoli spływa przez moje ciało - od głowy w dół. Byłem niesamowicie szczęśliwy. Żar nie palił, a koił. W pewnym momencie miałem wrażenie jakby zatrzymało się moje serce. Spanikowałem, ale uspokoiła mnie pewność, że Bóg jest przy mnie. Z kursu wróciłem pełen radości i miłości. Znajomi mówili, że wyglądam inaczej, dużo lepiej - mówi leszczynianin.

O podobnych doświadczeniach opowiadają inne osoby. Po rekolekcjach Wójcikowie wstąpili do Wspólnoty. Z dnia na dzień Michał przestał ćwiczyć. Zaczął uczęszczać na różne nabożeństwa – pierwsze piątki, pierwsze soboty. Formacja we Wspólnocie, dzienniczki.

- Jak ktoś raz naprawdę doświadczy Pana Boga, będzie z Nim do końca życia. Po trzech latach wróciłem do siłowni, ale inaczej. Postanowiłem, że jak godzinę spędzę na ćwiczeniach, to Panu Bogu poświęcę więcej czasu - wyjaśnia 36-latek. 

Uzależnienia zawsze będą kusiły, bo uzależniony poznał ich smak.

- Do końca życia będzie to mój krzyż. Będzie mnie jednak niósł i zbliżał do Pana Boga. W tym czasie kilka razy uległem pokusom. Nie rozmyślałem o tym, bo wiem, że diabeł zacznie mnie obwiniać, że jestem najgorszy na świecie i nie ma dla mnie ratunku. Wiem jednak, że Jezus już dawno wycierpiał za moje grzechy. Ratunkiem jest spowiedź i komunia. Tam gdzie był grzech rozlała się jeszcze większa łaska – podsumowuje Michał.

Swoimi świadectwami dzieli się na rekolekcjach, w szkołach, na spotkaniach z bezdomnymi oraz na światowych dniach ubogich. Jest tego bardzo dużo.

Komentarze

  • PePe 06 maja 2022 10:27Wszystko było OK, do momentu jak przeczytałem o egozcyzmach, masakra. Jak można przejść z siłowni do egzorcyzmów ? Tak naprawdę ten Pan nie uwolnił się nigdy od zniewolenia. Najpierw zamienił narkotyki na siłownie, potem siłownie na grupy religijne. Ludzie z uzależnieniami są najłatwiejszym celem wszystkich sekt i grup religijnych.

Dodaj komentarz