post image
Elżbieta Grymel

Elżbieta Grymel

Niby bezinteresownie podpowiadał nieuważnym budowniczym (a takim był niewątpliwie pechowy twórca jednej z wież krakowskiego Kościoła Mariackiego), jak przy pomocy przypór, czyli owych słupów przylegających z zewnątrz do murów budowli, uratować walące się ściany lub przechylające się wieże. Nigdy jednak nie czynił tego za darmo, zapłatą za taką usługę był cyrograf na duszę budowniczego!

Diabeł to był jeden z tych demonów, których ludzie woleli nie nazywać po imieniu, w obawie, że mogą go niechcący przywołać. Dlatego na jego określenie stosowano wiele omówień. Nazywano go m.in. rogatym, czarnym, piekielnikiem i kusym. Po staropolsku kusy znaczy tyle co krótki lub kulawy. Diabeł niewątpliwie kulawym być musiał z tej racji, że był posiadaczem co najmniej jednego kopyta zamiast stopy. W opowieściach ludowych występuje wiele diabłów rozmaitego autoramentu: jordki, rokity, biesy, jaroszki, gizdy itp. Są to jednak diabły mniejszej rangi. Diabeł to określenie samego księcia piekieł, czyli szatana, dlatego ludzie woleli go nie wspominać.

Co zaś się tyczy owej przypory zw. „uchem igielnym”, to niekoniecznie musiała zostać wymyślona przez diabła, gdyż występowała już w gotyku francuskim. Wystarczy rzucić okiem na fotografię dachów paryskiej katedry Notre Dame, by przekonać się, że racja i prawda nie zawsze leży po stronie legendy.

Oprócz tradycyjnych przypór, czyli kamiennych lub ceglanych słupów szerszych u podstawy, istnieje jeszcze jedna odmiana tego budowlanego elementu, która miała być dziełem diabła, choć całkiem przypadkowym. Potocznie nazywa się ją „uchem igielnym”, choć występuje także pod innymi nazwami. Na naszym terenie stosowano ją niezmiernie rzadko, ale można ją oglądać np. przy jednym z kościołów w czeskiej w Opawie.

A oto opowieść mówiąca o tym, jak taka przypora powstała:

W pewnym starym kościele w zakrystii rozgościł się szczególnie złośliwy diabeł i mimo podejmowania prób wyświęcenia go, nie zamierzał on tego miejsca opuścić. Kiedy zakrystianem został tam pewien stary wiarus, który w swoim życiu z niejednego pieca chleb jadł, postanowił, że się z owym rogatym złośliwcem jak najprędzej rozprawi. Podejrzewał, że w całej tej sprawie musi tkwić jakiś podstęp i zamierzał wyśledzić, dlaczego ów piekielnik nie boi się wody święconej?

Dlatego późnym wieczorem, kiedy zmęczony całodziennym psoceniem zuchwały diabeł chrapał w najlepsze, stary żołnierz wszedł niepostrzeżenie do zakrystii i schował się wśród wiszących tam szat liturgicznych. Przesiedział tam całą noc, ale jego poświęcenie nie poszło na marne, bo zauważył, jak rano diabeł nalał do kropidła zwykłej wody z konewki, która stała na umywalce. Poczynał sobie śmiało, bo nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest obserwowany!

Kiedy tylko diabeł się na moment się odwrócił, żeby coś znowu spsocić, zakrystian zamienił kropidła i ruszył na rogatego! Ten jak zawsze zaśmiał mu się w nos, ale kiedy dosięgły go pierwsze krople prawdziwej wody święconej, wypadł jak oparzony na dwór i w biegu wybił dziurę w potężnej przyporze podtrzymującej wieżę. Na szczęście wieża nie zawaliła się i od tego czasu sprytni budowniczowie stosowali w praktyce budowlanej ów przypadkowy wynalazek diabła, zwłaszcza przy znacznym przechyleniu całej budowli (np. wieży) lub w innej niż zazwyczaj, stromiźnie dachu.

Komentarze

Dodaj Komentarz