post image
Elżbieta Grymel

Elżbieta Grymel

Prawie zawsze w pobliżu pałacyku zajmowanego przez dziedzica znajdował się jakiś mniejszy lub większy staw. Podobnie było w Baranowicach (żorskie sołectwo), w majątku baronów von Durantów. Przed wjazdem na dziedziniec (tył pałacyku) znajduje się staw zwany przez miejscowych Barankiem. Pod koniec XVIII wieku utonął w nim jedyny syn ówczesnego właściciela Baranowic. Z tego, co słyszałam od mieszkańców tego sołectwa, wnoszę, że jeszcze po II wojnie światowej hodowano w tym stawie ryby, a może ma to miejsce także obecnie?

Jąkający się utopek

Innym stawem zarybianym przez zarządcę baranowickiego majątku był znajdujący się między Baranowicami a Kleszczowem staw Kaganiec, który miejscowi nazywają Gagańcem. Z tym akwenem związana jest opowieść o jąkającym się utopku, który pod adresem gajowego znającego się na czarach, miał wykrzykiwać: Ty ga – ga – gał - ganie jeden! I tak podobno powstała nazwa stawu – jak opowiadały kiedyś miejscowe „starki”.

Na uwagę zasługuje jeszcze jeden staw w okolicy baranowickiego dworu – to Głęboki Dół (osiński). Było to miejsce (bo dziś już staw nie istnieje) bardzo ciekawe pod względem przyrodniczym. Głęboki Dół w Żorach - to polodowcowa dolina biegnąca mniej więcej od Folwarków w kierunku miejskiej ciepłowni graniczącej z dzielnicą Zostawa. Ta sama nazwa Głęboki Dół odnosiła się też do stawów zlokalizowanych na jej terenie, których w przeszłości było kilka i każdy z nich nosił jakiś przydomek pozwalający go zlokalizować. Dolina ta otoczona była piaszczysto - gliniastymi wzgórzami morenowymi, obecnie już mocno zniwelowanymi.

 Co się nocą nad stawem dzieje

Staw Głęboki Dół (osiński) był owiany licznymi legendami o utopku. Jak opowiadała nasza znajoma – pani Emilia (urodzona w 1918 roku w Osinach), w pobliżu Głębokiego Dołu nie było żadnych zabudowań gospodarskich, tylko pola i łąki. Po pierwszej wojnie światowej stała tam jedynie stara chałupa, w której mieszkała ponad osiemdziesięcioletnia staruszka, osobiście znana pani Emilii. Była to żona „stawowskiego”, zajmującego się gospodarką rybną w dworskich stawach. Jej mąż zmarł, a ona została sama, bo dzieci nie mieli. Na pytanie o utopka odpowiadała zawsze, że w południe doi swoją kozę i nie ma czasu na bzdury, a wieczorem chodzi spać z kurami i wcale nie chce wiedzieć, co się nocą nad stawem dzieje! A działo się nie tylko w nocy, ale także za dnia.

Koński łeb w wodzie

Ponad sto lat temu, dzieci pasące krowy widziały pływający po stawie olbrzymi koński łeb, z którego nozdrzy tryskały fontanny wody, zaś nieco później starszy gospodarz z Osin, wracający furką z żorskiego targu, twierdził, że w samo południe spotkał utopka siedzącego na pidle (przepuście). Stwór był małego wzrostu, nosił zieloną kapotę przyozdobioną pękiem kolorowych wstążek i czerwony kapelusik. Utopek miał się tam pojawiać jeszcze wiele razy pod różnymi postaciami, a nawet włóczyć (po śląsku: smykać) ludzi po manowcach. Dotyczyło to głównie kobiet z Osin, które bardzo wczesnym rankiem zmierzały do Żor na targ.

Teraz jeszcze kilka słów o wspomnianym w tytule „stawowskim”. Funkcję taką pełnił zazwyczaj ktoś miejscowy, który dobrze znał tutejsze cieki wodne. Istnieje błędne przekonanie, że aby wybudować staw, wystarczy wykopać dziurę w ziemi i napełnić ją wodą. Ale sprawa ma się zgoła inaczej. Staw musi mieć dopływ świeżej wody, ale także i odpływ, bo inaczej zmieni się w śmierdzące bajorko. To tyle wyjaśnień dla laików. Staw, to cały system budowli i urządzeń wodnych, a najbardziej z nich znane i widoczne to przepusty (zwane tu pidłami). Zadaniem stawowskiego było utrzymanie tych urządzeń w gotowości do pracy. Z pomocą pracowników czyścił też stawy z niektórych roślin i niepożądanych ryb. A przede wszystkim chronił stawy przed kłusownikami, bo amatorów „pańskich” ryb nigdy nie brakowało.

Komentarze

Dodaj Komentarz