KT
KT

Pan Waldemar jeździł na rowerze od dziecka. Od zawsze też lubił geografię, co sprawdzało się podczas dalekich wypraw. - Jak miałem 14 lat, to dojechałem rowerem do Oświęcimia. Już wtedy lubiłem jeździć i zwiedzać. Wszędzie byłem pierwszy, miałem dużo siły. Rower to było moje hobby. Potem jeździłem rowerem do pracy, sklepu, często z niego korzystałem. Zawsze dobrze znałem się na geografii, miałem rozeznanie w terenie. Do 2007 roku jeździłem sam, a potem z całą rodziną i kolegami - przekazuje pan Waldemar. Rower jest dla niego podstawowym środkiem transportu. Samochód ma, ale rzadko z niego korzysta, nawet w wieku 78 lat jeździ jednośladem. - Mam samochód od 17 lat i zrobiłem dotąd 30 tysięcy kilometrów, rowerem pokonałem już prawie 200 tysięcy. Wszędzie jeżdżę rowerem - komentuje. Podróże są skrupulatnie opisane w zeszytach. Są w nich zawarte informacje dotyczące dokładnej trasy przejazdu, pokonanych kilometrów, a nawet temperatury, jaka była w danym miejscu. Pan Waldemar posiada również albumy z podróży w których znajdują się zdjęcia z kolejnych wypraw wraz z dokładnym opisem.

Podróże przywołują wspomnienia

Pan Waldemar czerpie radość z ponownego odkrywania miejsc, które są związane z jego dzieciństwem. Dzięki rowerowi może po raz kolejny przecierać znane mu szlaki. - Pamiętam, że kiedyś byłem na koloniach w Sieradzu, potem przyjechałem tam rowerem, jak to było miło powspominać. Jak miałem sześć lat, to byłem pierwszy raz na koloniach w Bożydarach, tam też pojechałem zobaczyć, jak wszystko się zmieniło. Rower to coś pięknego - zapewnia mężczyzna.

Rowerzysta podkreśla, że to on odpowiadał za przygotowanie podróży oraz planowanie tras. - Jak mieliśmy jechać gdzieś z kolegami, to ja wszystko przygotowywałem. Pamiętam, jak jechaliśmy do Moszny, do tej pory byłem tam już z pięć razy. Próbowałem tam dojechać tam przez Krapkowice, Głogówek, żeby było jak najbliżej. Zawsze lubiłem jeździć skrótami, lasami, podobało mi się to zwiedzanie świata - przekazuje mężczyzna. - Ja organizowałem wiele wycieczek. Mówili na mnie, że jestem jak gołąb, bo wszystko wiem i zawsze trafię do celu - dodaje. Najwięcej kilometrów pokonał ze swoimi kolegami - Ryszardem Barynem, Mariuszem Nowakiem, Romanem Drażbą oraz z Mirosławem Piszczkiem - wyprawy z nimi wspomina najbardziej, setki przejechanych kilometrów pozostawiły wiele pięknych wspomnień.

Rowerem na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego

Dalekie podróże rowerem, które pan Waldemar skrupulatnie opisuje w swoich zeszytach, rozpoczęły się kilka lat przed przejściem na emeryturę. - W 2001 roku przed emeryturą zacząłem więcej jeździć i wszystko zapisywać. Z wysokości siodełka rowerowego widzimy cały świat. To coś pięknego, góry, widoki, przyroda, to trzeba podziwiać - zachęca pan Waldemar. Zwraca też uwagę na to, że wraz z wiekiem podejście do dalekich podróży się zmienia. - Kiedyś nie bałem się jeździć, teraz mam więcej obaw. Trasy, na których kiedyś było mało samochodów, teraz są bardzo ruchliwe. Poza tym wiek też robi swoje i siła, której czasem brakuje - przyznaje pan Waldemar.

- W 2005 roku byłem pierwszy raz w Krakowie, zrobiłem wtedy 240 km. Jechałem tego dnia z kolegą, który powiedział mi, że doskonale zna te trasy, ma wprawę, bo jeździł rowerem w Ameryce. Powiedział, że pojedziemy przez Oświęcim, Skawinę, że zna dobre skróty. Jak dojechaliśmy do Skawiny, oznajmił, że jednak pojedzie do rodziny, którą ma w pobliżu i mnie zostawił. Z racji tego, że z geografii byłem zawsze dobry i miałem mapy, to trafiłem do Krakowa, ale całe miasto musiałem objechać, żeby dostać się do śródmieścia. Pierwsze podróże do wybranych miejsc zawsze były najciekawsze. Pamiętam, jak dojechałem do Krakowa, w którym był właśnie Papież, rok później byłem tam z wnukiem. Pojechałem do Krakowa również na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego. Wiele razy byłem też na lotnisku w Balicach. Pamiętam, że kiedyś jak pojechałem do Krakowa z wnukiem, to w jedną stronę jechaliśmy ponad pięć godzin, a z powrotem ponad siedem. Drogę uprzykrzał nam wtedy wiatr czołowy, który powoduje podwójne zmęczenie, zakłóca też jazdę. Z wnukiem przejechałem już ponad 10 tys. kilometrów. Byliśmy też razem w Czechach - opowiada mężczyzna. Rowerzysta marzył kiedyś o wyprawie jednośladem do Włoch. - Kiedyś chciałem jechać rowerem do Rzymu. Mieliśmy jechać z kolegami, ale pomysł upadł, a sam nie chciałem. Teraz siła już nie jest ta - komentuje.

Polecane miejsca

Jak podkreśla, teraz nie ma już gdzie jeździć, bo wszystkie miasta zwiedził. Nawet kilka razy, zna już wszystkie drogi. - Bardzo lubię trasę do Rud, kieruję się na Kotlarnię, Ujazd, przez Sławęcice, mijam Starą Kuźnię, tam jest fantastyczna szeroka droga, dobrze się nią jedzie. Zawsze jak jadę rowerem, to liczę, ile samochodów mnie mija. Jednego razu, na odcinku 15 km z Kotlarni do Sławęcic minęły mnie tylko trzy auta. Zamek w Tęczynie jest piękny, często go odwiedzam. Jak mówi, trasy rowerowe w Rybniku są przyjazne rowerzystom. - Teraz w mieście są wygodne ścieżki, aż do Rud można pojechać. Elegancko się jeździ. Tyle razy już z nich skorzystałem, aż chce się jeździć - komentuje pan Waldemar. Zwraca też uwagę, że pierwsze dłuższe wyprawy były dla niego najważniejsze.

- Najbardziej ucieszyły mnie pierwsze trasy, tzw. królewskie, czyli Wisła, Kubalonka, Istebna, Koniaków, Ochodzita, skąd można podziwiać Tatry. Potem kierowałem się do Milówki, na Węgierską Górkę, Żywiec, a następnie do Bielska-Białej i Pszczyny. To trasy o których marzyłem. Jak je pokonałem, to byłem usatysfakcjonowany - komentuje pan Waldemar. - Kiedyś nie było nawigacji, znaków, łatwo było się zgubić. Teraz dzień przed wyjazdem sprawdzam mapę, przeglądam wszystko i mogę jechać. Pamiętam trasę, mam ją w głowie - dodaje. W pewne miejsca pan Waldemar wraca każdego roku. - Czasem jechałem do Wadowic trzy razy w sezonie, do Częstochowy dwa razy. W tej chwili nie mam, gdzie jeździć. Kiedyś jeździłem z kolegami, teraz wiek powoli mi nie pozwala. Jeśli jest zdrowie, to pokonuję nawet 200 km i jest super rekord. Kiedyś nie sądziłem, że przejadę tak dużo. Myślałem, że 20 tys. to dużo i cieszyłbym się z tego, a teraz obliczyłem, że pokonałem rowerem ponad 180 tys. km - od momentu w którym zacząłem wszystko spisywać. Pamiętam, że początkowo się martwiłem, jak dojadę do Raciborza czy na granicę z Czechami, ale chciałem zwiedzać, lubiłem jeździć, więc jechałem - przekazuje pan Waldemar. - Nigdy nic złego się nie stało. Gdy kiedyś byłem w Olkuszu, to złapałem tzw. panę pięć razy. W Cieszynie zerwał mi się łańcuch, jednak miałem spinacz, co bardzo pomogło. Na szczęście zawsze miałem niezbędny sprzęt i sobie poradziłem - zapewnia rowerzysta. Zwraca uwagę, aby przed podróżą zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria. - Zawsze mam zapas dętek, spinacz do łańcucha, pompkę i lusterko - to musi być - podkreśla pan Waldemar.

Pan Waldemar zapewne wybierze się jeszcze w niejedną wyprawę. Na podróż do Włoch nigdy nie jest za późno, a z perspektywy rowerowego siodełka będą jeszcze piękniejsze. Pamiętajmy, że "wszystkie drogi prowadzą do Rzymu", a na podróże nigdy nie jest za późno.

Galeria

Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz