post image
Elżbieta Grymel

Elżbieta Grymel

Jej tata (chłopak z okolic Chorzowa), w latach 50-tych ubiegłego wieku został powołany do wojska. Jego jednostka stacjonowała w okolicy Żagania (dziś woj. lubuskie, ale kiedyś ziemie te były zaliczane do Dolnego Śląska). Tam poznał swoją przyszłą żonę i po powrocie do „cywila” postanowił zostać w tej okolicy na stałe. Jego rodzice nie byli zachwyceni pomysłem swego pierworodnego, ale uzbierali trochę grosza, to samo zrobili rodzice żony i młodzi kupili stare, nieco zapuszczone gospodarstwo w pewnej pod żagańskiej wsi. W chwili przeprowadzki do nowego lokum ich córka Magda miała już trzy lata, więc wiele zdarzeń zapamiętała. I to ona pierwsza powiedziała rodzicom, że widziała kogoś w stodole.

Zjawa w mundurze

Młodzi małżonkowie przypuszczali, że to może być jakiś włóczęga, ale kiedy nikogo tam nie zastali, uznali, że dziecko po prostu zmyśla. Kilka dni później ojciec Magdy miał wrażenie, że ktoś go śledził, kiedy sprzątał gumno, ale choć czuł czyjąś obecność, to nikogo nie widział, więc spuścił to na karb swoich starganych nerwów, a rodzinie nic o tym nawet nie wspomniał. Pewnej niedzieli, kiedy ojciec Magdy przystanął pod kościelną tablicą ogłoszeń, podszedł do niego starszy pan i zapytał bez ogródek, jak mu się mieszka z duchem? Zagadnięty udał jednak, że nic o tym nie wie.

- Zajrzyj chłopie do stodoły, a wszystkiego się dowiesz! – powiedział ów mężczyzna i zaraz odszedł, a ojciec Magdy postał jeszcze przez chwilę w miejscu, żeby zebrać myśli.

Dwa dni później przyjechała do nich teściowa (mama żony), żeby pomóc w pracach gospodarskich. Poszła do stodoły po kosz na ziemniaki i wypadła stamtąd z krzykiem! Z jej opowieści wynikało, że w rogu stał ciemny cień w stroju wojskowym, ale czy to był Niemiec, Rosjanin czy Polak, tego nie potrafiła określić! W tej sytuacji nie miało sensu udawanie, że problem nie istnieje, więc ojciec zaznajomił rodzinę z tym, czego się dowiedział pod kościołem. Na mieszkańców gospodarstwa padł blady strach, choć rzeczony duch nikomu krzywdy dotąd nie zrobił. Ojciec Magdy przeszedł się po sąsiadach, żeby zebrać jakieś pomocne informacje. Wtedy dowiedział się, że „jego” gospodarstwo miało wielu właścicieli i wszyscy po kilku latach dawali za wygraną i szybko się go pozbywali. Ze względu na obecność ducha, jego cena była zawsze bardzo okazyjna, ale nikt nigdy nie wspominał o tym przyszłemu nabywcy.

Co wyznał parobek

Dopiero jeden z mieszkańców wsi skierował ojca Magdy do starego znachora, przypuszczając, że on może wiedzieć na ten temat nieco więcej. Człowiek ten wspominał, że problem ciągnie się całymi latami. Rzekomo w latach dwudziestych w tej okolicy zaginął (lub zginął) jakiś oficer. Co z nim się stało nikt nie wiedział i śledztwo w końcu umorzono. Jednak parobek jednego z poprzednich właścicieli tego gospodarstwa, znajdując się na „łożu śmierci”, miał wyznać znachorowi, że wojskowego zabił jego gospodarz, który miał z przybyłym jakieś zadawnione porachunki. I z pomocą tegoż parobka zakopał jego ciało pozbawione prawego przedramienia w narożniku stodoły. Rodzice Magdy zgłosili sprawę na milicji i dokonano przeszukania. Istotnie znaleziono w stodole resztki ludzkiego szkieletu i tak jak mówił znachor brakowało mu jednej ręki. Kości należało pochować, więc cała wieś zrzuciła się na pogrzeb i na drewniany krzyż, na którym zamiast nazwiska napisano: N.N.

I to już mógłby być koniec tej historii, ale rodzina mojej znajomej czuła się w tym miejscu nieswojo. Gospodarstwo więc sprzedano po raz kolejny, a rodzina Magdy wróciła na Górny Śląsk, w okolice Chorzowa. Tato podjął pracę w kopalni i zajął się podupadającym gospodarstwem swoich rodziców. Magda skończyła renomowane katowickie liceum, a potem podjęła studia ekonomiczne, również w Katowicach. Teraz mogła już twierdzić, że jest „nasza całą gębą”!

Komentarze

Dodaj Komentarz