post image
Pixabay Przed pierwszą wojną światową dzieci z Osin chodziły do niemieckiej szkoły

"– Ciotko, splyćcie mie wartko, bo nie zdąża do szkoły! – A jako chcesz być spleciono, na jedyn warkocz czy na dwa? – Lepij na dwa. – Tóż siedź cicho, żebych cie nie kudliła" - takie dialogi toczyły się między nami a ciotką niemal codziennie rano, kiedy nas czesała do szkoły. Jak zaznacza, czesanie miało zawsze to samo zakończenie. "Ciotka pociągała nas za warkocze i mówiła: pyrcki na dół, a potem, chwytając nas za głowę, a dziywka do góry. Było to życzenie. aby warkocze stawały się coraz dłuższe i piękniejsze, a ich właścicielka szybko zmieniła się w urodziwą pannę".

Potem zadawała to samo pytanie: "- A jako w tej szkole, rechtory biją was? Bo jak jo chodziła do szkoły, to jak kiery czego nie poradził sie nauczyć, abo nie dej Boże co nazgłobioł, to go rechtór proł a proł. – To tak wszystkich rechtór bił, dziołchy też? – Dziołchy to dostowały linijorzym na ręka. To szczypało a szczypało. A synki dostowały po galotach. - Wiysz dziołcho, roztomańte były rechtory. Nikerzy byli bardzij wyrozumiali, ale nikerzi to nie byli dobrzi".

Ciotka Jadwiga poszła do szkoły wiosną 1911 roku. Nauka odbywała się w języku niemieckim. Większość dzieci nie znała tego języka, bo w domu mówiono po śląsku. Jadwiga była dość pojętną uczennicą. - Ale były dzieci mniej zdolne i te były często bite w szkole za to, że są leniwe i nie chcą się uczyć. Nauka trwała osiem lat, a uczniowie byli podzieleni na dwie grupy: młodszą, czyli unterklasse, i starszą - oberklasse. Aby młodsze dzieci łatwiej przyswajały sobie wiedzę, każdemu z nich przydzielano „opiekuna” ze starszej grupy, który miał pomagać w nauce i był przed nauczycielem odpowiedzialny za jego postępy - opowiada pani Zofia.

Na Śląsku, z reguły nauczyciele byli dwujęzyczni, nauczali po niemiecku, ale potrafili dogadać się z uczniami po polsku i w tym języku wytłumaczyć to, co było dla nich niezrozumiałe. - Kiedy jednak odszedł kierownik szkoły Wieloch, władze oświatowe przysłały nowego, który nie rozumiał po polsku ani słowa. Nazywał się Paweł Touber. Niektóre dzieci orientowały się, co do nich mówił, ale inne siedziały jak na przysłowiowym tureckim kazaniu. Jadwiga miała dobrą pamięć. Zapamiętała go do końca życia. Opowiadała mi o nim, kiedy już miała ponad 90 lat. Wspominała, jak w niedzielne popołudnia, z laską w jednej ręce i z krzesełkiem w drugiej, przechodził koło ich domu, idąc na spacer do lasu - kontynuuje Zofia Przeliorz.

Kierownikiem nie był długo. Kiedyś tak mocno zbił jednego ucznia, że został odwołany ze stanowiska. Postawił bowiem sobie za punkt honoru czegoś nauczyć dzieci. Aby lepiej wchodziło im do głowy, używał kija. - Była to zresztą podstawowa pomoc naukowa w tamtych czasach. Dzieci bardzo się go bały i uczyły się, ale kiedyś przebrał miarę. Do tej samej klasy, co Jadwiga, chodził niejaki Janek Czerwiyński. Jego matka była robotnicą we dworze. Był bardzo cichym i nieśmiałym dzieckiem. Kiedyś nauczyciel znienacka zapytał go po niemiecku, jak się nazywa. Chłopiec bardzo się przestraszył i nic nie odpowiedział, bo ze strachu nie zrozumiał, o co nauczyciel go pyta - mówi pani Zofia.

Nauczyciel powtórzył pytanie, ale już ostrzejszym tonem. Kiedy chłopak nadal milczał, uderzył go kijem, powtarzając pytanie. Bił go coraz mocniej, sądząc, że chłopiec nie chce odpowiadać. "Dziecko krzyczało rozpaczliwie, ale nie odpowiadało, chociaż nauczyciel połamał na nim gruby kij. Na drugi dzień chłopiec nie przyszedł do szkoły, ale przyszła jego matka, by podziękować nauczycielowi za to, że stara się wyćwiczyć jej syna, żeby się uczył jak należy. Jak Jadwiga opowiedziała o tym rodzicom, ci nie mogli wyjść z oburzenia. – Co za gupio baba, mówił ojciec. Jeszcze dziynkować za to, że ktoś ji tak dziecko sproł. Jo by mu dziepiyro pokozoł. Łod bicio som ojcowie. To by my sie dziwali, żeby mi kto inkszy dziecka bił" - czytamy w książce "Dusza starego domu".

Pobity chłopiec poważnie się rozchorował i trafił do szpitala. Kiedy lekarze zobaczyli, jak jest skatowany, zaczęli się wypytywać, co mu się stało. Dziecko w końcu opowiedziało o tym, co się wydarzyło w szkole. Lekarze powiadomili władze oświatowe, a te wszczęły dochodzenie. W efekcie usunięto Toubera ze stanowiska kierownika szkoły w Osinach, a na jego miejsce przysłano Józefa Zidka, który doskonale potrafił porozumieć się z dziećmi.

Komentarze

Dodaj Komentarz