Wszystko wskazuje na to, że pod wodzą Dariusza Szczubiała rybniccy koszykarze po raz drugi w historii awansują do ligi stanowiącej zaplecze ekstraklasy
Wszystko wskazuje na to, że pod wodzą Dariusza Szczubiała rybniccy koszykarze po raz drugi w historii awansują do ligi stanowiącej zaplecze ekstraklasy

– Czy pozycja i wynik, jaki zespół MKKS-u osiągnął na półmetku rozgrywek pierwszej ligi, jest dla Pana zaskoczeniem?
– Trudno mi powiedzieć. W chwili, gdy obejmowałem drużynę, nie miałem rozeznania ani co do wartości jej samej, ani przeciwników. Nie mogłem więc kalkulować. Parę meczów udało nam się wygrać przy odrobinie sportowego szczęścia. Rozegraliśmy dwanaście spotkań bez porażki i trzeba powiedzieć, że jest dobrze.
– Czy teraz można powiedzieć, że MKKS jest faworytem rozgrywek i w rundzie rewanżowej podtrzyma dobrą passę?
– Kilka meczów było bardzo wyrównanych. Są drużyny, które stać na zwycięstwo z nami. Należy do nich między innymi Jelenia Góra. Nieźle grali w drugiej części tej rundy. Okres świąt może tu wiele zmienić. W różnych klubach różnie się podczas takich przerw pracuje. Nie lekceważyłbym także Rudy Śląskiej, która na własnym parkiecie potrafi walczyć o zwycięstwo.
– Po pierwszych treningach i spotkaniach dostrzegał Pan wiele mankamentów, szczególnie w grze zespołowej. Czy coś się w tej materii zmieniło?
– Mogę teraz powiedzieć, że mamy drużynę. Trudno mówić o jej kształtowaniu. Trochę zmienił się trzon, strategia, taktyka i myślenie o koszykówce. Ostatnio wygraliśmy z Prudnikiem. Po tym meczu mogę powiedzieć, że gramy coraz lepiej i mamy nad czym pracować.
– Gdyby ten zespół miał występować w I lidze, miałby szanse na utrzymanie się w niej?
– Trudno powiedzieć. Nie mieliśmy okazji do konfrontacji. Nie wiem, jakby to wyglądało. Zespół robi postęp. Nawet gdyby potrafił prowadzić równorzędną walkę w pierwszej lidze, na pewno nie mógłby aspirować o miejsce w górnej połówce tabeli. W pierwszej lidze grałem trzy lata temu, wprowadzając do niej Polpharmę. Poziom w niej jest bardzo wyrównany.
– Jacy zawodnicy zagrali na miarę oczekiwań, jacy zawiedli?
– Mirek Frankowski gra na miarę oczekiwań, a nawet lepiej. Jest niekwestionowanym liderem zespołu. Dysponuje najbardziej wyrównaną formą. Cechuje go – jak się spodziewałem – pewność siebie i fakt, że ma doświadczenie związane z grą w ekstraklasie, gdzie również był podstawowym zawodnikiem. Cieszy mnie, że dysponuję szerokim składem. W Prudniku graliśmy dziewiątką zawodników i nie było minuty, żeby wejście kogoś z ławki osłabiało drużynę. Gra tego zespołu nie opiera się na tym, że ma jednego, dwóch graczy, na których opiera się jego siła. To jest duży atut. Brakuje mi trochę determinacji młodych. Wielu z nich pracuje, dodatkowo studiuje. Muszą dać z siebie więcej, żeby rywalizować o pozycję, żeby wskoczyć do składu.
– Czy ten zespół zrobił już wszystko, czego Pan po nim oczekiwał?
– Na tym poziomie rozgrywek zrobił wiele. Przede wszystkim na chwilę obecną bardzo duży postęp widać w grze na tablicach. Widziałem filmy z kilku meczów poprzedniego sezonu. To był największy mankament tej drużyny. Tablicę wzmocniło przyjście Janusa, ale zdecydowanie poprawił się w tym elemencie Jacek Rduch, potrafił się przestawić pod nowe dla niego ustawienie Bartek Kozieł, Łukasz Ochodek zaczął zastawiać. W tych rozgrywkach zespół mocno się poprawił.
– Co zdecydowało o niespodziewanie łatwo odniesionym zwycięstwie w Prudniku?
– Myślę, że bardzo dobra gra zespołowa. Graliśmy przy wysokiej skuteczności i koncentracji. 13 „trójek”, jakie udało nam się w tym meczu zdobyć, rozłożyło się na sześciu czy siedmiu graczy. To samo z siebie wiele znaczy. Poza Ochodkiem reszta miała około 10 punktów. W dzisiejszej koszykówce to jest atut.
– Niewiele punktów zdobył Frankowski. W poprzednim sezonie od jego dyspozycji rzutowej zależały losy spotkań...
– Gra oparta na jednym, dwóch graczach nie gwarantuje wyniku w przekroju całego sezonu. Tomek jest znakomitym zawodnikiem. Nie jest jego celem zdobywać punkty. Ma tyle doświadczenia, że jego poczynaniami na parkiecie nie kierują egoistyczne powody. Bierze na siebie ciężar gry. Jeśli dostrzega, że drużynie potrzebne jest wsparcie przy rzutach z dystansu czy półdystansu, potrafi ją właśnie w tym elemencie wspomóc. Ma pod tym względem ogromne wyczucie. Było to szczególnie widoczne w ostatnim meczu z Pogonią Prudnik.
– Wspomniał Pan o odrobinie szczęścia. Dopisywało ono akurat w meczach z zespołami, które nie należą w tych rozgrywkach do potentatów, trudno jednak podejrzewać, by świadomie kierował Pan tak grą zespołu, by doprowadzić do emocjonujących końców...
– To prawda, spotkanie z Nysą Kłodzko wygraliśmy po dwóch dogrywkach z Kusym Szczecin po dogrywce, kilka meczów tak jak ze Śląskiem czy Rawiczem rozstrzygało się na naszą korzyść w ostatnich sekundach. Jest to sprawa koncentracji i podejścia do przeciwnika. W tej rundzie mieliśmy słabe pierwsze połówki. Załatwialiśmy sprawę w tej części gry, jeśli przeciwnik był mocny. W meczach wyjazdowych dochodziło do tego wszystkiego zmęczenie podróżą. Na tym szczeblu rozgrywek nie można sobie ze względu na koszty zapewnić większego komfortu przed meczem. Graliśmy z biegu, co musiało się przekładać na to, co prezentowaliśmy na parkiecie. Rzadko zdarzało się tak, że na wyjeździe do przerwy prowadziliśmy 20 punktami. Chyba tylko raz w Opolu się to udało. Kiedy przeciwnik jest trudny, drużyna potrafi się zmobilizować na pełne 40 minut gry. Jeśli mecz nie układa się od początku, przeciwnik nie tylko obejmuje prowadzenie, ale łapie wiarę, że może wygrać i podejmuje prawdziwą walkę, a przecież był skazany na porażkę jeszcze przed rozpoczęciem meczu. Takie błędy można naprawić w siatkówce, w koszykówce jest to bardzo trudne. W siatkówce można przegrać seta do zera, ale wygrać cały mecz.
- Czy jest Pan zadowolony z pracy w Rybniku? daje Panu satysfakcję praca z drugoligowym zespołem? Czy czegoś może się Pan tu nauczyć?
- Mam dużą satysfakcję z pracy z tą grupą ludzi. Jestem zaskoczony ich zaangażowaniem. Godzenie nauki i pracy, treningów i gry nie jest dla nich łatwe. Nie mam problemów z kontaktowaniem się z zawodnikami, z wyegzekwowaniem tego, czego oczekuję. Praca tutaj to duża przyjemność. Uczę się na każdym poziomie. Sport wymaga systematyczności i stałego zmuszania się do wysiłku. Zmieniły się trochę czasy. Obserwując to, mam tym większą satysfakcję, że znajdują się tu ludzie, którzy na ten wysiłek się godzą.
- Powiedział Pan jednak wcześniej, że młodzi Pana trochę rozczarowali...
- Nie jestem pewien, że tak jest do końca. Ci młodzi, którzy zajmują w kadrze miejsca od 9 do 14, nie są może zdeterminowani do osiągnięcia wyższego poziomu. Obym się mylił. Może to zajęcia pozasportowe decydują, że nie widać u nich tej chęci, jaka towarzyszyła na przykład mi, gdy kiedyś uczyłem się grać. Jednak, jak już wspomniałem, zmieniły się czasy. Nie zawsze postawienie na sport, może przynieść sukces. My wykonujemy minimum, trenując cztery razy w tygodniu. To wystarcza na drugą ligę. Jednak jeśli zawodnik chce się rozwijać, musi trenować indywidualnie. Doskonalenie techniki jest niemożliwe bez indywidualnych zajęć. Sportowym szczytem dla tych chłopaków nie może być druga liga. Jednak to musi wychodzić bardziej od nich niż z otoczenia. Koszykówka polega na dokładności i trzeba wszystko wykonywać perfekcyjnie, aby dojść do jakiegoś poziomu. Można przejść wiek juniora tylko na samym talencie. Zagrać w młodzieżowych mistrzostwach Polski. Jednak żeby wskoczyć na wyższą półkę, trzeba indywidualnej pracy.
- Czy rybniccy kibice nie muszą się obawiać, że przejdzie Pan jeszcze przed zakończeniem rozgrywek do innego klubu, z ekstraklasy czy pierwszej ligi?
- Myślę, że w tym roku przyjdzie taki moment, kiedy zadecyduje się, czy pracuję tu dalej, czy zostaję. W przypadku awansu znacznie wzrosną koszty stałe, związane choćby z dalszymi wyjazdami. Rybnik jest specyficznym klubem nawet na warunki drugoligowe. Występują tu zawodnicy tylko z najbliższego rejonu miasta. Wszystko w obrębie 40 km. Dzięki temu niższe są „koszty ludzkie”. Poza tym klub też musi wyrazić ochotę, abym pracował dalej. Na dzisiaj nie myślę o opuszczeniu Rybnika.

Komentarze

Dodaj komentarz