W marcu na świat przyszedł mały Sekret. Pierwsza w ramiona wzięła go pani Ola
W marcu na świat przyszedł mały Sekret. Pierwsza w ramiona wzięła go pani Ola

Aleksandra Bonk z Knurowa rok temu ocaliła przed rzeźnią gniadą klacz Sandę. Uratowane zwierzę odpłaciło jej ogromną miłością i... ślicznym ogierkiem, który ma na imię Sekret. To oczywiście syn Sandy.
Aleksandra Bonk konie kochała od dziecka. Nieraz o kupienie wymarzonego konia prosiła swoją mamę. I mimo upływu lat ta miłość wcale nie słabła. Ostatecznie zaprowadziła ją do stadniny Wilhelma Doleżycha w Grabowni koło Rybnika. Tu obserwowała konie, uczyła się konnej jazdy, tu również po raz pierwszy zobaczyła Sandę. – Piękna gniada klacz, którą kupiono na targu końskim. Właściciel chciał ją zaźrebić. Niestety klacz była zwierzęciem bardzo agresywnym. Bardzo nerwowo reagowała na ludzi, szczególnie źle na mężczyzn – opowiada pani Ola. Potem okazało się, że kiedy właściciel kupował Sandę, ta była wręcz naszpikowana lekami uspokajającymi. Jej charakter, a właściwie psychika dały znać o sobie tuż po tym, jak medykamenty przestały działać.

Kopała i gryzła
– Kopała, gryzła, okaleczyła się nawet, kiedy w kolejnym ataku rozwaliła boks – mówi knurowianka. Pani Ola przypuszcza, że to uraz, który Sanda miała po pobycie u poprzedniego właściciela. – Tak zachowują się konie bite, nad którymi się znęcano – wyjaśnia. Niestety, czas mijał, a klacz nie dawała się oswoić. Kolejne dwa lata pracy również nie przyniosły żadnych rezultatów, choć nad okiełznaniem Sandy pracowała zaklinaczka koni Katarzyna Stencel. – Ja również, odwiedzając stadninę, mówiłam do Sandy jak najwięcej. Wszystko na próżno – opowiada pani Ola. Właściciel konia nie chciał już dłużej czekać na jego ułożenie. Sanda poprzez swoje zachowanie zaczęła stanowić zagrożenie dla odwiedzających. W końcu zapadła decyzja o jej sprzedaniu.
Jednakże z uwagi na jej charakter i zachowanie istniało duże prawdopodobieństwo, że nie znajdzie się chętny i Sanda trafi do rzeźni. A to był piękny koń. Pełen gracji, o fascynujących ruchach, wprost idealny do ujeżdżania. – Kiedy dowiedziałam się o planach właściciela, zaczęłam namawiać męża do kupienia tego konia – wspomina pani Ola. Niestety małżonek był stanowczo przeciwny takiemu nabytkowi. I zdania tego nie zmieniły żadne prośby pani Aleksandry. – Prosiłam, błagałam, byśmy coś zrobili, żeby uratować tego konia. Nawet płakałam. Niestety mąż pozostawał nieugięty – dodaje knurowianka. Pani Ola nie dawała za wygraną, jednak rezultaty tej walki widziała w niezbyt jasnych barwach.

Najpiękniejszy widok
Dwa tygodnie po ostatniej rozmowie na ten temat oboje z mężem pojechali z wizytą do szwagra, mieszkającego w Kuźni Nieborowskiej. – Oczywiście ja zapłakana i prawie że opuchnięta od łez. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, mąż zaprowadził mnie przed stodołę, a potem otworzył drzwi. Wtedy zobaczyłam najpiękniejszy widok w życiu: Sandę wystrojoną w kwiaty i czekającą na mnie – pani Ola wzrusza się na wspomnienie tamtej chwili. – To było cudowne, niepowtarzalne uczucie. Miałam konia, z którym tak bardzo się zżyłam, którego pokochałam – dodaje. Szczęście było ogromne, bo oprócz tego, że Sanda stała się członkiem jej rodziny, to spełniło się największe marzenie gospodyni o posiadaniu własnego konia. – A wszystko dzięki mężowi – mówi pani Ola.
Knurowianka zabrała się od razu do roboty. – Musieliśmy wydzierżawić pole. Potem trzeba było odpowiednio przerobić stodołę dla Sandy, zrobić wybieg, żeby miała gdzie biegać. Pracy było sporo – przyznaje knurowianka. Zresztą do dzisiaj nie narzeka na brak zajęcia. Pracuje jako techni­k dentystyczny, a po pracy codziennie jedzie do swojego konia. – O konia trzeba dbać. Teraz w naszym życiu zaszły poważne zmiany. Siejemy owies, kosimy trawę i suszymy siano. Żeby Sanda uspokoiła się, nabrała zaufania do mnie i do ludzi, trzeba było z nią długo i wytrwale pracować – opowiada. Jednak wysiłek opłacił się i klacz spokorniała dzięki staraniom gospodyni. Obydwie nabrały też do siebie zaufania.

Słucha i czeka
Pani Ola rozmawia z Sandą, a ta w zamian nie tylko słucha swojej nowej pani, ale czeka na jej przyjazd, wydawanie jej komend. I kiedy wszystko było już w najlepszym porządku, pani Ola zauważyła, że z koniem coś się dzieje. Dzisiaj wspomnienie tamtej paniki kwituje śmiechem, jednak wtedy wcale nie było jej do śmiechu. – Zauważyłam, że puchną jej nogi. Nie wiedziałam, jaka jest przyczyna, więc sprowadziliśmy weterynarza w obawie, że coś się jej stało. No i stało się – śmieje się pani Ola. Weterynarz po zbadaniu Sandy stwierdził, że bynajmniej klacz nie wybiera się na tamten świat, ale sama da coś światu. – Okazało się, że jest w ciąży. To było kompletne zaskoczenie i radość. Potem jednak zaczęliśmy się zastanawiać, co zrobimy, jak Sanda się oźrebi – wspomina pani Ola.
Małżonek perspektywą powiększenia gromadki bynajmniej nie był zachwycony. – Już jeden koń to spory wydatek, a cóż dopiero mówić o dwóch – zauważa knurowianka. Wielka niewiadoma trwała do porodu. W marcu tego roku na świat przyszedł malutki ogierek i od razu podbił serce pani Oli. Zresztą jak mogło być inaczej, kiedy to ona, a nie kto inny, pierwsza wzięła maleńkiego źrebaczka na ręce, wycierała go, a potem stawiała na nogi. Maluch dostał na imię Sekret. Bo, jak wyjaśnia pani Ola, przecież to, że Sanda była w ciąży, było sekretem dla państwa Bonków. W końcu trzeba jednak było podjąć decyzję odnośnie małego. I decyzja zapadła. Małżonkowie postanowili, że Sekret zostanie z nimi. Też już się do niego przywiązali, bardzo się z nim zżyli.

Członek rodziny
Od samego początku uwrażliwialiśmy go, że tak powiem, na to, co się wokół niego dzieje, uczyliśmy reagować na różne bodźce i zachowania. Sekret bardzo szybko się uczył. I uczy nadal. Poza tym nie oddałabym go z obawy, że nie trafi w dobre ręce. A nuż trafiłby na takiego właściciela, jakiego niegdyś miała jego mama, który robiłby mu krzywdę – stwierdza pani Ola. Dzisiaj po wybiegu w Kuźni biegają dwa konie: dostojna i piękna Sanda oraz wspaniały ośmiomiesięczny Sekret. Końmi coraz częściej zaczyna interesować się 13-letnia córka pani Oli, Klaudia. Cóż mama zaraziła ją swoją pasją i miłością do tych pięknych zwierząt. Teraz Aleksandra Bonk stwierdza, że nie ma już wielkich marzeń. – Największe spełniło się przecież, i to podwójnie – stwierdza na pożegnanie knurowianka.



Pani Ola stwierdza, że teraz już nie ma wielkich marzeń, ale po chwili dodaje, że jedno może by się jednak znalazło. To wyjazd na wczasy z całą rodziną. – Mówiąc to, mam na myśli podróż z Sandą i Sekretem. Bo jak wczasy mają być rodzinne, to niech będą rodzinne – dodaje ze śmiechem. Los, choć bywa przewrotny, czasem uśmiecha się do tych, którzy robią dobre uczynki. Ta nieprawdopodobna historia jest tego dobitnym przykładem. (MS)

Komentarze

Dodaj komentarz