Twierdza ekonomik


Przeoczyła ten fakt dyrektor ZSE-U, polecając konserwatorowi opuścić miejsce pracy o godzinie, w której miały rozpocząć się zajęcia Rybnickiego Klubu Piłkarskiego. Nie umieściła tych zajęć w harmonogramie korzystania z hali kierownik administracji, mimo że dwa tygodnie wcześniej zapewniała, że posiada wszelką wiedzę na temat umowy podpisanej między szkolą a klubem, i że zajęcia znajdują się już we wspomnianym harmonogramie. Bezradny był wicedyrektor szkoły, który w rozmowie telefonicznej z jednym z opiekunów grupy stwierdził, że nie może zmienić decyzji dyrektor naczelnej. W sposób godny pochwały zachował się konserwator, sumiennie stosując się do poleceń szefowej. Wśród tych ostatnich poza zamknięciem szkoły o wyznaczonej porze, znajdowało się również nieniepokojenie osób powołanych do podejmowania decyzji byle jakimi zdarzeniami. Wiązało się z tym zarówno to, by ich nie informować w trybie pilnym o zaistniałym problemie, jak i z tym, by byle komu nie zdradzać numeru telefonu do dyrektora, jego zastępców, kierowników i tym podobnych bardzo ważnych ludzi.
Opiekunom grup udało się jednak – przy wykorzystaniu prywatnych kontaktów – zdobyć numery telefonów do dyrektor naczelnej i kierownika administracji. Jedna z pań korzystała z dobrodziejstw weekendu, druga przebywała od piątku na zwolnieniu lekarskim, więc nie odebrały. O pomoc w tej sprawie, jako że jest w niej dobrze zorientowany, został poproszony przewodniczący rybnickiej rady miasta. Niestety nic nie wskórał.
Poproszenie o interwencję prezydenta miasta wydawało się w tej sytuacji niestosowne, bo można się było spodziewać, że w starciu z taką materią i on okazałby się bezradny.
Sobotnie zajęcia w ekonomiku były ostatnimi dla najmłodszych grup piłkarskich RKP w tym roku, więc miało je zakończyć serdeczne „Wesołych Świąt”.
Słowem – piłkarskie wigilijki. Jak nietrudno się domyślić, serdeczność i radość promieniowały z twarzyczek każdego dziecka, a powściągliwym rodzicom ręce wyrywały się do braterskich uścisków.
Identyczne zdarzenie pod tą samą szkołą miało miejsce w grudniu 2005 roku. Dyrektor ZSE-U zauważa, że nie było to za jej kadencji. Jej zdarza się to po raz pierwszy. Raz to prawie nic, jeśli nie wziąć pod uwagę faktu, że dzieci w tym wieku mają okazję zagrać w hali ekonomika najczęściej raz w roku (kalendarzowym, nie szkolnym). Dla nich to prawdziwe święto. Ten rok miał być wyjątkowo szczęśliwy, bo dawał możliwość dwóch spotkań.
Pani dyrektor, usiłując wytłumaczyć zaistniałą sytuację, poprosiła, by wziąć pod uwagę czynnik ludzki...
Proszę bardzo: jeden z chłopców nie zabrał ze sobą stroju klubowego i po półgodzinnym oczekiwaniu spod zamkniętych drzwi ekonomika pędził z dziadkiem do Wilczy, gdzie mieszka. Wrócił spóźniony o ponad pół godziny, by dowiedzieć się, że strój nie był konieczny, no a przede wszystkim, że trening się nie odbędzie. Nie musiałby czterokrotnie pokonywać niekrótkiej drogi, gdyby trener był na miejscu i nie poszukiwał kontaktu z dyrektorką lub jakąkolwiek osobą w mieście zdolną zmienić jej decyzję.
Niektóre dzieci zostały pozostawione pod halą, bo rodzice zostali zapewnieni, że mogą je odebrać za dwie godziny. Inne po godzinie stania na mrozie dzwoniły na przykład do Jejkowic, by powiedzieć, że już trzeba po nie przyjechać. To oznaczało kolejne kilkadziesiąt minut oczekiwania.
Trudno się oprzeć skojarzeniu, że gdyby choć odrobinę czynnika ludzkiego było w drzwiach hali, na pewno by się otwarły.
Zdarzenie jest bulwersujące nie tylko ze względu na „czynnik ludzki”. Szkoła nie robi łaski, udostępniając halę w sposób przewidziany przez stosowny regulamin, bo należy do miasta, zatem i do jego mieszkańców. Tymczasem na przestrzeni ostatnich dwóch lat około 70 trampkarzy, ich rodzice i opiekunowie (a można przypuszczać, że nie tylko oni) przekonali się, że tak jest tylko na papierze. Pani dyrektor wspomina, że prezes klubu po podpisaniu z nią ważnej od pierwszego grudnia umowy powinien się umówić z woźnym. O to go poprosiła. Okazuje się, że dyrektor największej palcówki w mieście nie żartuje. To praktyka, którą potwierdza trener Piotr Piekarczyk. Żeby drużyna seniorów Energetyka ROW-u Rybnik mogła korzystać z sali, musiał się umawiać z woźnym i sprzątaczkami.
Płynie z tego prosty i nieskomplikowany wniosek: aby skorzystać z hali, lepiej nie powiadamiać dyrekcji, a pójść bezpośrednio do woźnego lub sprzątaczki. Wtedy ma się gwarancję, że obędzie się bez tak przykrych neispodzianek jak w minioną sobotę. Poniekąd w ekonomiku nie jest to żadne odkrycie, a proceder, o którym żaden z dyrektorów szkoły nie chce wiedzieć, choć powinien mieć na tyle wyobraźni, by zdawać sobie sprawę, że umawianie się woźnych i sprzątaczek z opiekunami grup, choć nie jest moralnie naganne, może prowadzić do niezdrowych sytuacji. Jedna i druga grupa dzieci najprawdopodobniej padła ofiarą tej z pozoru niewinnej praktyki.

1

Komentarze

  • wacek super twierdza 21 grudnia 2007 22:52ha,ha,ha wreszcie się może uspokoi, wszyscy się jej boją

Dodaj komentarz