Z pracy w urzędach rezygnują już nie tylko ludzie młodzi. Na zdjęciu: pracownicy powiatowego wydziału komunikacji w Wodzisławiu
Z pracy w urzędach rezygnują już nie tylko ludzie młodzi. Na zdjęciu: pracownicy powiatowego wydziału komunikacji w Wodzisławiu


Najgorzej jest w Raciborzu. Tylko w minionym roku z pracy w urzędzie miasta zrezygnowało 12 osób, a w starostwie 10. To prawie 8 proc. załogi. Z wodzisławskiego magistratu zwolniło się sześć osób, a ze starostwa pięć, choć doświadczeni urzędnicy przechodzą też na emerytury. Wakaty obsadza się w drodze konkursów, ale w każdym urzędzie w regionie są problemy z kandydatami. – O ile jest nieźle w przypadku niższych stanowisk, gdzie wystarczy mieć wykształcenie średnie i niewielki staż, o tyle jest gorzej ze specjalistami. Tu trzeba mieć wykształcenie wyższe, ściśle związane z zajmowanym stanowiskiem, i co najmniej pięcioletnie doświadczenie – stwierdza Barbara Chrobok, rzeczniczka Urzędu Miasta w Wodzisławiu.

Na własnym
– Największy problem mamy z obsadzeniem stanowisk w wydziałach, gdzie wymagane jest wykształcenie inżynierskie – mówi Mirosław Lenk, prezydent Raciborza. Od kilku miesięcy starostwo w Wodzisławiu poszukuje naczelnika wydziału geodezji, który będzie też geodetą powiatowym. – Średnie wynagrodzenie naczelnika wydziału wynosi u nas 5 tys. zł brutto. Geodeta powiatowy może liczyć na wyższą pensję, bo to szczególne stanowisko, wymagające wielu uprawnień – podkreśla Józef Szymaniec, rzecznik starostwa. Takie warunki widać jednak nie są satysfakcjonujące. – I wcale się nie dziwię, bo prowadząc własną firmę, można zarobić więcej – mówi pan Krzysztof, z wykształcenia geodeta.
Kto rezygnuje z pracy w urzędach? Przede wszystkim młodzi, ale coraz częściej też osoby w średnim wieku. Jako główny powód podają zarobki. – Do tego dochodzi niejasny system awansów i oceny pracowników, a także brak szybkich możliwości rozwoju zawodowego – wymienia 28-letni Piotr, który przepracował trzy lata w jednym z urzędów gmin. – Nie podobało mi się zbyt biurokratyczne podejście do wielu spraw, gdzie raczej powinno się widzieć przede wszystkim człowieka, a potem papiery – stwierdza 31-letnia Mirosława. W urzędzie przepracowała pięć lat. Nieraz rozmawiała z przełożonym o podwyżce. Wtedy słyszała o ograniczeniach. – Zawsze mówił, że są widełki lub że radni nie zgadzają się na podwyżki. Ale kto planuje budżet gminy? Wójt, burmistrz czy prezydent i przedkłada projekt radnym. Moim zdaniem to takie zbywanie pracownika – uważa pani Mirosława.

Dobre strony
Wobec braku kadr włodarze gmin i powiatów coraz częściej kuszą podwładnych dodatkowymi apanażami. – To praca w miarę stabilna. Otrzymuje się bony świąteczne, premie roczne i trzynaste pensje. Można też liczyć na dofinansowanie studiów, kursów i pokrycie kosztów udziału w szkoleniach – wymienia Barbara Chrobok. Ale to nie przemawia do młodych, chcących dużo zarabiać, rozwijać się w pracy i mieć z niej satysfakcję. 26-letnia Katarzyna po dwóch latach odeszła z urzędu do firmy prywatnej. Teraz ma służbowy samochód, laptopa, telefon komórkowy, nienormowany czas pracy i satysfakcjonującą pensję. – Co miesiąc dostaję też premię, zależnie od mojej aktywności – mówi Katarzyna, która pół roku temu zaczynała jako sprzedawca handlowy, a teraz jest już specjalistą.



Szefowie urzędów zdają sobie sprawę z tego, że to dopiero początki problemów z brakiem kadr. Dlatego coraz chętniej dają ludziom podwyżki. – Urzędnicy najniższego szczebla zarabiają teraz od 1350 zł brutto, specjaliści od 3300 do 3700 zł brutto, a naczelnicy wydziałów średnio około 4900 zł brutto – mówi Mirosław Lenk, prezydent Raciborza. Jak podaje Barbara Chrobok, każdy pracownik wodzisławskiego magistratu otrzymał w zeszłym roku około 200 zł podwyżki brutto. 20-procentowe podwyżki od tego roku zapowiada starosta raciborski. (Amis)

Komentarze

Dodaj komentarz