Gmach rybnickiego szpitala. Gdy leżał w nim Franciszek S., mieścił się jeszcze m.in. na ulicy Rudzkiej
Gmach rybnickiego szpitala. Gdy leżał w nim Franciszek S., mieścił się jeszcze m.in. na ulicy Rudzkiej

Wojewódzki Szpital Specjalistyczny nr 3 w Rybniku przegrał w sądzie okręgowym proces o odszkodowanie dla byłego pacjenta Franciszka S., któremu w wyniku błędu jednego z lekarzy trzeba było amputować nogę. Franciszek S. z Piasku koło Pszczyny utrzymywał się z drążenia studni głębinowych, do czego miał odpowiednie uprawnienia i doświadczenie. 9 kwietnia 1999 roku trafił do Jejkowic, gdzie starał się o zlecenie, ale z przygodnie poznanym mężczyzną wylądował w barze. Opuścił go zdrowo podpity. Wkrótce wyszedł na jezdnię i ok. 17.30 został potrącony przez małego fiata. Kierowca udzielił mu pomocy i wezwał karetkę. Ta zabrała go do Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku, który wtedy jeszcze mieścił się w trzech różnych budynkach. Mężczyzna trafił na oddział urazowo-ortopedyczny przy ul. Rudzkiej. Dyżur pełnił tam wtedy lekarz Janusz P.

Był nerwowy
64-letni wówczas pacjent, jak to często bywa w przypadku osób nietrzeźwych, zachowywał się nerwowo. Okazało się, że doznał złamania obu kości prawego podudzia z przemieszczeniem. Założono mu szynę i opatrunek, a nazajutrz, gdy wytrzeźwiał, gips. Już wtedy miał skarżyć się na silny ból stopy i drętwienie palców, ale Janusz P. nie zwrócił na to uwagi. 13 kwietnia przeprowadzono konsultację chirurgiczną. Stwierdzono niedokrwienie stopy, oziębienie i porażenie czuciowo-ruchowe. Wykonana zaraz potem już w trybie nagłym tzw. rewizja miejsca złamania wykazała przerwanie tętnicy oraz żyły podkolanowej. Dla lekarzy stało się jasne, że nie ma już szans na uratowanie nogi. Amputowano ją 16 kwietnia poniżej kolana.
W czerwcu 2001 roku rybnicka prokuratura skierowała do sądu rejonowego akt oskarżenia w tej sprawie. W trakcie procesu przesłuchano kilkudziesięciu świadków i uzyskano kompleksowe opinie dwóch zespołów biegłych z akademii medycznych we Wrocławiu i w Łodzi. – Oba uznały, że postępowanie medyczne wobec pacjenta było nieprawidłowe, konsultację chirurgiczną należało przeprowadzić znacznie wcześniej, a lekarz powinien był wnikliwie obserwować uszkodzoną kończynę i zwrócić uwagę na dolegliwości, na które skarżył się pacjent – mówi prokurator rejonowy Bernadeta Breisa.

Jak kloszard
Jak dodaje, bezspornie błąd w sztuce lekarskiej doprowadził pacjenta do ciężkiego kalectwa. Na początku sierpnia 2005 roku Janusz P. został uznany za winnego i skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata i 1,6 tys. zł grzywny. Sąd zasądził też od niego 20 tys. zł na rzecz poszkodowanego tytułem zadośćuczynienia. Pan Franciszek od czasu wypadku żył prawie jak kloszard. Mieszkał w domu, którego nie zdążył wykończyć, a nie mając prawa ani do emerytury, ani do renty, utrzymywał się z zasiłku w wysokości 418 zł. Zniecierpliwiony przeciągającym się procesem, już jesienią 2004 roku zwrócił się do prokuratury z pytaniem o możliwość zasądzenia renty od winowajcy. 30 grudnia 2004 roku, na kanwie toczącej się sprawy karnej, prokuratura skierowała do sądu okręgowego pozew przeciwko Januszowi P. i szpitalowi opiewający na ponad 119 tys. zł. Wcześniej wezwała ich do zapłaty tych kwot, ale do ugody nie doszło. Co prawda radca prawny szpitala poprosił o niekierowanie pozwu do sądu, twierdząc, że kwestię roszczeń pacjenta zgłoszono do firmy ubezpieczającej szpital jeszcze wtedy, gdy chory w nim przebywał, ale prokuratura nie dała temu wiary. Stwierdziła bowiem, że nikt nie zgłosił takiego roszczenia, więc nie mogło być mowy o jakimkolwiek postępowaniu. W toku procesu wycofała pozew przeciwko Januszowi P., ponieważ w sierpniu 2005 roku został on uznany za winnego i skazany. Wyrok uprawomocnił się w połowie września.

Odszkodowanie i renta
Wyrok w sprawie cywilnej zapadł w październiku ubiegłego roku. Sąd zasądził od szpitala na rzecz Franciszka S. 1348 zł. Kwota ma pokryć koszt zakupu protezy i sumę, jaką nieubezpieczony wtedy pacjent musiał zapłacić za pobyt w ośrodku, gdzie wyrządzono mu tę niedźwiedzią przysługę. Główna kwota to 70 tys. zł tytułem zadośćuczynienia oraz ponad 22 tys. zł tytułem renty za okres, jaki upłynął do czasu ogłoszenia wyroku. Licząc od lutego 2007 roku, szpital ma co miesiąc wypłacać pokrzywdzonemu 53,28 zł renty wyrównawczej, bo na początku 2007 roku pan Franciszek doczekał się wreszcie renty ZUS-owskiej z racji swojego wieku. Prokuratura żądała wprawdzie 100 tys. zł zadośćuczynienia, ale uznała wyrok za satysfakcjonujący.



Jak dowiedzieliśmy się w Sądzie Okręgowym w Gliwicach, wyrok w części zasadniczej, dotyczącej kwot zasądzonych na rzecz pacjenta, jest już prawomocny. Szpital złożył jedynie zażalenie w sprawie kosztów sądowych, którymi został obciążony. Jest to ok. 9 tys. zł. Krzysztof Świderski, wicedyrektor ds. lecznictwa, nie chciał nam powiedzieć, czy Janusz P. pracuje jeszcze w ośrodku, bo, jak stwierdził, to sprawa poufna. Jak udało nam się ustalić, Janusz P. w końcu 2006 roku został zwolniony dyscyplinarnie. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz