Danuta Szostakowska w pracowni artoterapii
Danuta Szostakowska w pracowni artoterapii

Zarówno uczestnicy terapii, jak i personel tworzą prawdziwie zintegrowaną społeczność.
Środowiskowy dom samopomocy w Rybniku Niedobczycach rozbudowuje się. Na korytarzach budynku słychać odgłosy wiertarek i pachnie świeżym tynkiem. W miejscu otwartego tarasu powstaje nie lada atrakcja – pracownia ceramiczna ze specjalnym piecem do wypalania rzeźb w glinie. – Piec ustawimy w kącie nowego pomieszczenia – tłumaczy dyrektor Danuta Szostakowska. Droga do pracowni będzie wiodła przez pokój komputerowy, który w tej chwili także jest w remoncie. Roboty były konieczne, bo w mury wdzierała się wilgoć. Pani dyrektor, mówiąc o domu, operuje słowem: nasz. To podkreśla charakter prowadzonej tu działalności. Wszyscy mówią do siebie po imieniu, panuje przyjacielska, wręcz rodzinna atmosfera. Podobnie jest z nazwą ośrodka. W listopadzie ubiegłego roku zmieniono ją na Cogito Noster, czyli myślę nasz.

Trzy podstawy
Nową nazwę wyłoniono w drodze konkursu, w którym brali udział uczestnicy terapii. Inspiracje przyszły podobno z Krakowa. – Dom jest otwarty na współpracę z placówkami z różnych miast. Podpatrujemy, co dzieje się w Krakowie, Bielsku, Gliwicach. Każdy z tych domów ma swoją specyfikę. W Bielsku kładzie się nacisk na terapię przez sztukę, w Gliwicach na działania teatralne. Rybnik wyróżnia się atmosferą, zaangażowaniem personelu – to powszechna opinia o nas – przekonuje Danuta Szostakowska. Działalność ŚDS opiera się na trzech filarach. Pierwszym zadaniem jest organizowanie dziennej terapii. Zajęcia odbywają się na miejscu, pięć razy w tygodniu. Uczestniczy w nich do 36 osób, a duży nacisk kładzie się właśnie na samopomoc.
Wśród uczestników zdarzają się specjaliści od różnych codziennych spraw. Na przykład specjalnością pana Darka są zagadnienia administracyjne i prawne, dlatego pomaga wypełniać urzędnicze druki swoim kolegom. Drugą stroną działalności jest prowadzenie hostelu. To miejsce dla sześciu osób, które czasowo, z powodu choroby, nie mogą przebywać w swoim stałym miejscu zamieszkania. Tu znajdują całodobową opiekę i zainteresowanie. Trzecim filarem działalności jest zespół psychiatrii środowiskowej, który istnieje już od 2005 roku. Lekarze i terapeuci wyjeżdżają do domów osób chorych. W ten sposób nikogo nie pozostawia się sam na sam z jego problemami, także po zakończeniu właściwej terapii.

Kwestia postrzegania
Zdarza się, że czasem któryś z pacjentów potrzebuje interwencji kryzysowej. To jednak przypadki wyjątkowe. – Chcemy, żeby człowiek chory psychicznie nie był postrzegany jako potencjalne zagrożenie, ktoś, kogo najlepiej unikać. Dlatego założyliśmy stowarzyszenie, które ma za zadanie promować naszą działalność i pokazywać ją na zewnątrz. Organizujemy w tym celu różne akcje, ostatnio był to bal integracyjny dla dwustu osób – mówi pani dyrektor. Niestety, nie wszystko idzie po myśli prowadzących. Największym utrudnieniem jest położenie na peryferiach miasta. Z tego powodu są kłopoty z dojazdami. Co prawda ośrodek posiada własnego minibusa, ale on ma już dziesięć lat i coraz częściej odmawia posłuszeństwa. W dodatku jego utrzymanie kosztuje.



Ośrodek używa minibusa tylko do przywożenia i odwożenia uczestników terapii. – Mimo to utrzymanie jego jest bardzo drogie. Na samo paliwo wydaliśmy w ubiegłym roku 17 tys. zł. Nie możemy pozwolić sobie na to, by kursował każdego dnia. Dwa dni w tygodniu to tzw. dni bez przywozów. Wtedy niestety trzeba korzystać z autobusów. Od razu odbija się to na frekwencji. Po prostu niektórych nie stać na bilety, z drugiej strony jazda autobusem stanowi dla części pacjentów barierę psychiczną. Myślę jednak, że sporo pomogłyby darmowe bilety komunikacji miejskiej. Wystarczyłyby przecież tylko na jedną linię: od miejsca zamieszkania do naszego domu – kończy Danuta Szostakowska. (TZ)

Komentarze

Dodaj komentarz