W 1952 roku na ulicach Rybnika Mieczysław Korbasiewicz wygrywa Bieg Narodowy. Zdjęcie: zbiory rodzinne
W 1952 roku na ulicach Rybnika Mieczysław Korbasiewicz wygrywa Bieg Narodowy. Zdjęcie: zbiory rodzinne

Był współorganizatorem największych imprez żużlowych i piłkarskich w Polsce i współautorem największych sukcesów miejscowych piłkarzy, żużlowców, koszykarek, koszykarzy, tenisistek i tenisistów stołowych, dżudoków, szermierzy, lekkoatletów, szachistów, żeglarzy, ciężarowców czy narciarzy.
Jego największymi zaletami była łatwość budowania kompromisu, z czego słynął w klubie, i rzadko spotykany optymizm. Poczucie humoru, pogoda ducha i duża kultura osobista zjednywało mu ludzi z różnych środowisk, nie tylko sportowych. W ostatnich latach życia organizował w Koniakowie – gdzie posiadał góralską chatę i dokąd wyjeżdżał tak często, jak to było możliwe – zawody o nazwie „Z Tynioka do potoka”. Przeprowadził takich imprez 11; ostatnie w 2003. Było to wyjątkowo wyczerpujące przedsięwzięcie, ale dawało mu wiele satysfakcji, ściągało na trasę wykonanego osobiście przez Prezesa wyciągu całe Cisowe, a we wszystkich edycjach „Z Tynioka do potoka” uczestniczył wybitny beskidzki multiinstrumentalista Józef Broda, który każdorazowo na trąbicie dawał sygnał do rozpoczęcia i zakończenia zawodów. Rywalizacja na Długiej Czyrhli obejmowała z czasem trzy konkurencje: slalom gigant, bieg narciarski i wyścig na workach wypchanych sianem. Początkowo dwustumetrowa trasa doczekała się drugiej stacji, wyciąg z popularnej wyrwirączki przeistoczył się w orczyk, stok doczekał się oświetlenia, czas przejazdu mierzyła fotokomórka, uczestnicy otrzymywali medale, a na numerach startowych, w których wykonanie została zaangażowana cała rodzina, pojawiło się oryginalne logo zawodów. Historia imprezy, która wrastała w miejscową tradycję, pokazuje, jak wiele integracyjna rola sportu znaczyła dla Pana Prezesa, jakim upartym i sprawnym był organizatorem. Za te Jego cechy cenił go między innymi nestor rybnickich trenerów Tadeusz Jarnecki, który na pierwsze zawody przywoził do Koniakowa stopery i numery startowe lekkoatletów i w ośmiu edycjach był sędzią głównym.
– W Rybniku był mi najbliższym przyjacielem. W sporcie był postacią unikatową. Potrafił panować nad zapędami wszystkich sekcji ROW-u, a nie było to łatwe, bo w zarządzie każdej zasiadali dyrektorzy kopalń. Prowadził wyjątkowo dobrą politykę. W Koniakowie udało mu się zjednoczyć skłóconą, więc przy tym góralskim twardym charakterze wydawać by się mogło nieprzejednaną społeczność. Na te zawody przychodzili całymi rodzinami. Dzięki Korbasowi – tak żeśmy go nazywali – znów tworzyli wspólnotę, choćby przez ten jeden dzień w roku.
Inna z bliskich rodzinie Korbasiewiczów postać, wieloletni kierownik sekcji koszykówki, piłki nożnej i ostatni dyrektor klubu, Antoni Adamczyk, przez blisko 40-letni okres znajomości nie zwracał się inaczej do swojego przyjaciela jak „prezesie”.
– Tak było do ostatnich dni, a wzięło się z szacunku. Poznałem go jako wymagającego, skrupulatnego szefa, a z najlepszej strony wtedy, gdy współpracowaliśmy przy organizacji największych imprez – eliminacyjnych meczów naszej piłkarskiej reprezentacji z Finlandią i Grecją, a także zawodów żużlowych pod szyldem FIS. Nie tylko ja, ale całe otoczenie ceniło Jego poświęcenie i umiejętności i do końca nazywało Go prezesem.
Jak wielką stratę poniósł rybnicki sport, najlepiej wiedzą jego najbliżsi współpracownicy, a także rodzina zawsze przez tatę, męża, wujka i dziadka ku tej ważnej, przynoszącej tyle satysfakcji i radości dziedzinie życia popychana; pamiętają też uczniowie Szkół Podstawowych nr 10 i 3 oraz Liceum Ogólnokształcącego Hanki Sawickiej, dla których zimą nocami przygotowywał lodowiska, jego koledzy z koszykarskiej drużyny Startu Stalinogród (Katowice), podopieczne z zespołu koszykarek Olimpii Rybnik i narciarskiego koła Rekin. Kiedy Mieczysław Korbasiewicz żegnał się z rodziną, powiedział, że odchodzi szczęśliwy, bo taki był w całym swoim życiu.

Komentarze

Dodaj komentarz