Dobrych i uczciwych fachowców dziś trzeba szukać jak igły w stogu siana
Dobrych i uczciwych fachowców dziś trzeba szukać jak igły w stogu siana

Pan Marcin z Raciborza kilka lat przymierzał się do kompleksowego remontu swojego M-3. Po uzyskaniu na ten cel kredytu i kilkumiesięcznych poszukiwaniach ekipy, w kwietniu przystąpił do wymarzonej inwestycji. Roboty miały trwać maksymalnie dwa miesiące. Tymczasem mija już czwarty, a końca remontu nie widać.
Jak wspomina raciborzanin, poszukiwanie fachowców było dla niego prawdziwym koszmarem. Śledził ogłoszenia prasowe i zapraszał kolejne firmy. – Chciałem, by remontem zajęli się faktycznie specjaliści w swojej branży, którym oddam po prostu klucze do mieszkania i odbiorę je już po wszystkim. Marzył mi się duży salon połączony z kuchnią, nowe instalacje, sufity podwieszane, gładzie, panele, no i nowoczesna łazienka – opowiada pan Marcin. Ale kolejne ekipy budowlanych speców powoli sprowadzały naszego rozmówcę na ziemię.
– Sam nie znam się na budowlance. Mam dwie lewe ręce do majsterkowania. Ale nawet dla takiego laika jak ja pewne rzeczy są oczywiste. Kiedy odwiedzali mnie rzekomi fachowcy, nieraz czułem się jak w popularnym telewizyjnym programie „Usterka”. Ręce mi opadały, prawie już zrezygnowałem z remontu – wspomina mężczyzna.
Aż w końcu znalazł ogłoszenie, mniej więcej takiej treści: „Szybko, fachowo, bez stresów. Kompleksowe remonty mieszkań i domów. Fachowcy z doświadczeniem zagranicznym”. Zadzwonił i zaprosił tych speców na spotkanie. – Pan, który się zjawił, wydawał się być bardzo fachowy. Służył radą, no i deklarował, że ze swoją ekipą pracę może rozpocząć nawet następnego dnia. Przedstawił mi nawet uprawnienia do robót, które chciałem mieć zrobione. Nie wahałem się i postanowiłem skorzystać z usług tej firmy. Podpisaliśmy umowę – mówi.
Remont rozpoczął się w kwietniu, miał się zakończyć z początkiem czerwca. Wszystko szło tak, jak deklarowano to w prasowym ogłoszeniu: szybko, fachowo i sprawnie. Ale tylko przez pierwsze dwa tygodnie. – Wykonawca wziął ode mnie prawie 15 tys. zł zaliczki na materiały. Po kilku dniach zniknął z całą swoją świtą. Kiedy dzwoniłem do niego, miał różne wytłumaczenia. A to, że jeden z pracowników go zawiódł, a to problemy rodzinne itd. itp. – denerwuje się pan Marcin.
Po dwóch tygodniach roboty dalej ruszyły, ale tylko na dwa dni. Wykonawca ponownie zniknął, nie odbierał już telefonów zleceniodawcy. Trwało to jakiś tydzień. – Powoli zbliżał się termin zakończenia remontu, a tak na dobrą sprawę to nawet się nie rozpoczął. Rozważałem już zainteresowanie sprawą policji. Ale okazało się, że w tej sytuacji nie mogę liczyć na pomoc stróżów prawa. Poradzili mi jedynie wystosowanie na piśmie oficjalnego wezwania do mojego wykonawcy – opowiada.
Ale wykonawca, jakby przeczuwając pismo nosem, zjawił się na miejscu robót. Deklarował, że remont skończy w terminie. – Codziennie kontrolowałem postęp prac, który był znikomy. Przewidywałem, że roboty szybko się nie skończą. Ale doszliśmy z moim specem od remontu do porozumienia. Wszystko miało być gotowe do końca czerwca. Oczywiście tak się nie stało – stwierdza pan Marcin, który już poddał się i spokojnie czeka na telefon od fachowca z informacją, że skończył roboty.
– Na mojego fachmana nie działają spokojne rozmowy ani też ustne czy pisemne pogróżki o skierowaniu sprawy do sądu i obciążeniu go kosztami dokończenia remontu. Jedynym dziś dla mnie pocieszeniem jest to, że sam szef firmy pracuje od rana do nocy przy remoncie mojego M. Pracuje sam, bo podobno zwolnił pracowników, którzy wedle jego relacji okazali się niefachowi. Pozostało niewiele do zrobienia, tylko ostatnie wykończenia. Mam nadzieję, że wszystko będzie gotowe lada dzień – mówi z wyraźną rezygnacją w głosie nasz rozmówca.

Komentarze

Dodaj komentarz