Monika, Andrzej i Jowita Markowie w niemieckich mundurach
Monika, Andrzej i Jowita Markowie w niemieckich mundurach

Monika i Andrzej Markowie oraz ich 13-letnia córka Jowita są zauroczeni wojskiem. Od lat jeżdżą po całym kraju na pikniki militarne, od niedawna sami organizują tego rodzaju imprezy. Przygotowali m.in. pierwszy Żorski Piknik Militarny.
– Nie zbieram broni. Mam tylko aluminiowe repliki kilku pistoletów, z których korzystam podczas pokazów. Interesują mnie natomiast historia i dokumenty z czasów drugiej wojny światowej – mówi pan Andrzej. Przyznaje, że jako chłopiec biegał po mieście z patykiem, który imitował karabin. Militariami zainteresował się po obejrzeniu seriali o czterech pancernych i psie oraz kapitanie Hansie Klossie.

W cudzej skórze
Żona podziela hobby męża, bo właściwie nie ma innego wyjścia. Najbardziej zaciekawiło ją umundurowanie. Cała rodzina uczestniczy w inscenizacjach bitew. Markowie występują zwykle w mundurach Wehrmachtu. Zaznaczają, że nie ma tu żadnych politycznych podtekstów ani nic wspólnego z poglądami. Natomiast ich przebranie wiąże się z tym, że przecież tysiące Ślązaków służyło w niemieckim wojsku, wielu pod przymusem. Wśród nich nie brakowało prawdziwych patriotów. Sami Markowie nie są rdzennymi Ślązakami. Pani Monika nosi uniform niemieckiej formacji sanitarnej, a Jowita żeńskiej organizacji młodzieżowej BDM.
– Polska sanitariuszka różniła się od niemieckiej. O ile nasze dziewczyny opatrywały rannych na linii frontu, to Niemki pracowały wyłącznie na zapleczu. Rannych żołnierzy opatrywali w warunkach ostrzału wyłącznie pielęgniarze – mężczyźni – opowiada pani Monika. Pikniki militarne są wspaniałym rozrywką. – Spędzamy czas w gronie zaprzyjaźnionych, ogarniętych tą samą pasją osób, po kilka dni. Każdy człowiek w mundurze jest chodzącą encyklopedią – stwierdza pan Andrzej. Wieczorami wszyscy namiętnie dyskutują o historii. Rozmawiają o jakości używanej podczas wojny broni. Często mają na ten sam temat różne zdanie. Rozpatrują, co by było, gdyby...

Bohaterowie września
– Ostatnio pojawiło się w księgarniach sporo wspomnień żołnierzy niemieckich z czasu drugiej wojny światowej np. gen. Heinza Guderiana. Dzięki tym publikacjom możemy poznać jak wyglądała wojna z drugiej, czyli niemieckiej strony. Natomiast w latach 70. i 80. drukowano mnóstwo wspomnień ukierunkowanych politycznie żołnierzy radzieckich (np. marszałka Koniewa, dowódcy IV Frontu Ukraińskiego) i Ludowego Wojska Polskiego. Niewiele napisał o Górnym Śląsku marszałek Żukow – zauważa pan Andrzej, który najbardziej interesuje się polskim wojskiem. – W żorskich koszarach stacjonował oddział Obrony Narodowej 73. Pułku Piechoty. Podczas Kampanii Wrześniowej walczył nadzwyczaj dzielnie. Przypominamy bohaterstwo tych żołnierzy właśnie podczas pikników militarnych – podkreśla.
Jowita z początku nie podzielała pasji rodziców. Wystarczył jednak jeden piknik w Haźlachu, by poczuć bluesa. – Potem były kolejne zloty i całkowicie wkręciłam się w odtwarzanie drugiej wojny światowej. Coraz częściej zaglądam do książek taty. Myślę, że za parę lat przeczytam całą bibliotekę – przekonuje dziewczyna.
Podczas pierwszego Żorskiego Pikniku Militarnego do organizatorów podchodziły starsze osoby. Opowiadały, że ten dom był zburzony, a obok stały niemieckie czołgi. Ktoś zapamiętał, że miał wtedy kilkanaście lat i chodził po tych pancernych olbrzymach. – Interesują mnie losy ludzi, pytam ich, co przeżyli i jak wojna wpłynęła na ich życie. Często na froncie spotykali się bracia, odziani w mundury wrogich armii – tłumaczy pan Andrzej. Dodaje, że dziś najtrudniej jest zdobyć szczegóły umundurowania np. obszycia i oznaki konkretnych formacji wojskowych. Chciałby teraz skompletować umundurowanie żołnierza polskiego z września 1939 roku. Żona i córka zabiegają z kolei o strój polskiej sanitariuszki lub łączniczki.



Andrzej Marek wskazał prawdopodobne miejsce zaginięcia polskiej tankietki we wrześniu 1939 roku. Mówi, że pojazd utopił się z załogą na moczarach w rejonie Pawłowic. W czasie swoich wypraw do okolicznych miejscowości spotkał świadka tego zdarzenia.
Opowiedział on, iż załoga tankietki chciała ukryć się przed niemieckimi samolotami, które nadlatywały od strony Pruchnej. Zjechała więc w krzaki, ale tam przewróciła się i wpadła do zarośniętego stawu. Swego czasu na antenie TVP 3 Lublin ukazał się program o poszukiwaniu tankietki z udziałem pana Andrzeja. Na miejsce sprowadzono specjalistyczny sprzęt, w tym wykrywacz metali. Pojazdu nie udało się jednak odnaleźć. Później dowiedzieliśmy się od miejscowych ludzi, że Niemcy wyciągnęli tankietkę ze stawu. Natomiast żołnierzy pochowano na cmentarzu w Drogomyślu. (IrS)

Komentarze

Dodaj komentarz