Ciasno w minibusach
Busiki już od kilkunastu lat łączą miejscowości regionu, wspomagając transport miejski. Prywatni przewoźnicy (jest ich kilkunastu) najchętniej jeżdżą oczywiście do Rybnika. Chociaż jednak od czasu do czasu powstaje jakaś nowa linia, nie widać szans na dynamiczny rozwój branży. Być może dlatego, że przewoźnik musi zdobyć licencję starosty, a na przewozy regularne na liniach komunikacji miejskiej dodatkowo zezwolenie, wydawane przez burmistrza lub prezydenta, na czas nie dłuższy niż pięć lat. Sęk w tym, że aby je dostać, należy przygotować rozkład jazdy ze wskazaniem przystanków, odległości między nimi, długości linii, liczby kursów i pojazdów do obsługiwania danej linii.
Konia z rzędem jednak temu, kto na przystankach znajdzie rozkład jazdy prywatnego przewoźnika. Nie brakuje tam natomiast pasażerów wypytujących się o godziny odjazdów busów. Zdawałoby się, że wywieszenie rozkładów jazdy jest w interesie przewoźników, ale oni o to nie dbają. Jak wyjaśnia Kazimierz Berger, szef Zarządu Transportu Zbiorowego w Rybniku, nie wszyscy są zainteresowani, bo musieliby trzymać się rozkładów, a oni wolą zajechać na przystanek wtedy, kiedy jest tam pełno ludzi, nie oglądając się na godzinę. Jest projekt ustawy, która zaostrzy przepisy w tej dziedzinie, a prawo do kontroli, prócz inspekcji transportu drogowego, policji i organów wydających zezwolenia na tę działalność, będą miały też straże miejskie.
– Egzekwowanie lokalnych uzgodnień przywróciłoby równowagę, bo nasze autobusy muszą przyjeżdżać na czas, zaś śmietankę spija ten, kto pierwszy pozbiera pasażerów – dodaje dyrektor Berger. Odrębnym problemem są przeładowane busy jeżdżące w godzinach szczytu, głównie na mającej złą sławę linii 52 Rybnik – Żory. Niektóre ledwo co się wloką. – Niektórzy kierowcy rzeczywiście nie zwracają uwagi na to, ile osób wpycha się do wozu, byleby tylko wszystkie zapłaciły za przejazd – mówi Janusz Wiercioch z Żor. Niestety kontrole są przypadkowe i tego procederu nie ukrócą. Przewoźnicy mają zresztą swoje racje. Narzekają, że samorządowe firmy transportowe otrzymują od miast dotacje, a oni mają figę z makiem.
Zwracają też uwagę, że miasta wysługują się nimi, uzależniając wydanie zezwoleń od zgody na kursowanie w soboty i niedziele. Że ich koszty są ogromne. To utrzymanie taboru w należytym stanie, ubezpieczenia samochodów, przeglądy tachografów, akcyza w paliwie, podatki drogowe, wreszcie opłaty za korzystanie z przystanków. Przedsiębiorcy skarżą się, że żadna inna działalność gospodarcza nie jest obciążona tyloma podatkami. – Za każdy wjazd na przystanek ZTZ-u płacimy cztery grosze w ramach partycypacji w kosztach jego utrzymania! – żali się Aniela Ananiewicz z Rybnika, prowadząca przedsiębiorstwo transportowe już od 1996 roku.
Jak dodaje, w Żorach też są opłaty za korzystanie z przystanków i wjazd na dworzec PKS. To kilkaset złotych miesięcznie. – Czy nie wystarczyłaby stawka ryczałtowa? – pyta pani Aniela. Jak stwierdza, pieniądze ściągnięte od wszystkich przewoźników dają olbrzymią kwotę, ale coraz trudniej o zarobek w tym biznesie, bo busów przybywa. Kolejny problem to brak miejsca w rejonie dworca PKP w Rybniku, na którym przewoźnicy mogliby czekać na następny kursy. Idealna lokalizacja byłaby za postojem taksówek. Stowarzyszenie przewoźników Dewax chce zwrócić się do magistratu ze stosownym wnioskiem. Być może udałoby się także wygospodarować w okolicach dworca osobny przystanek dla busów, bo jest ich coraz więcej.
1

Komentarze

  • soe opinia 17 grudnia 2009 23:43busy pojawiają się tylko wtedy gdy komunikacja miejska kuleje... prosta dedukcja...

Dodaj komentarz